środa, 15 czerwca 2016

"Żona winna służyć cieleśnie swemu mężowi..." - o nieprzemyślanych słowach, które krzywdzą

ANURAG1112
Jestem pierwszą, która powie Wam, że nauki przedmałżeńskie są... ważne, mogą być fajne i sama najchętniej wysłałabym na nie wszystkie pary przed ślubem, nie tylko kościelnym.  Tylko... nie takie nauki i nie do takiej poradni z jakimi mamy styczność w sporej cześć przypadków. Lepsze. Nauki z księdzem (bo czemu nie, w przypadku osób wierzących?), z małżeństwami z długim stażem (bo to cenna lekcja), ale także z lekarzem ginekologiem i psychologiem. Kiedyś rozbawił i bardzo spodobał mi się pomysł Justyny z bloga Pomysł na ślub, która zwróciła uwagę na to, ze wiele pary wyciągnęłyby z... rozpraw rozwodowych. Dziś, słuchając relacji rożnych osób z nauk i poradni, mam wrażenie, że krzywda jaką mogą one wyrządzić jest niewspółmierna do korzyści.

Mam wrażenie, że mogłabym stworzyć całą, długą listę bzdur, które można na takich naukach (od tej pory nauki i poradnie będą wrzucać do jednego worka) można usłyszeć i w które, broń Boże, nie wolno wierzyć. W tym momencie chciałabym odnieść się do jednego zdania, zdanie po którego usłyszeniu wmurowało mnie w krzesło. Nie to, że bym go nie słyszała wcześniej, bo słyszałam i cichutko się oburzałam wyjaśniając sobie te słowa "inaczej" i "łagodniej", ale... tym razem padło na grunt, który te słowa postawił w najczarniejszym świetle.

"Żona winna służyć cieleśnie swemu mężowi.". Brzmi nie najgorzej, co? Nie najgorzej, bo można to wytłumaczyć, bo można w tym znaleźć sens, ale... nie każdy, a nawet mało kto, ma ochotę zagłębiać się w znaczenie i sens słów - często rozumie tylko to co usłyszy. Ludzie są  przyzwyczajeni do wykładania kawy na ławę, prostych i jasnych komunikatów, inaczej się gubią i wierzą w coś w co nie powinni wierzyć. Nie najgorzej, bo można usłyszeć dużo więcej bzdur, łatwiejszych do zapamiętania, bo bardziej abstrakcyjnych i wręcz zabawnych? Fakt, tylko mało która bzdura (niewytłumaczona i źle nazwana!) zasiana na niewłaściwym gruncie może wywołać takie szkody i dać "przyzwolenie" na rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. 

O gwałtach najczęściej mówi się podając tylko statystyki. Straszne i potwornie zakłamane, bo zdecydowana większość przypadków do statystyk nie trafia. Z różnych powodów, także dlatego, że nie każdy gwałt jest postrzegany jako gwałt.

Kobiety najczęściej padają ofiarą przemocy seksualnej ze strony bliskiej osoby. Kolegi, przyjaciela przyjaciela, sąsiada, szefa, chłopaka, męża. Gwałciciel to nie ktoś kto wyskakuje z krzaków, to ktoś bliski i znajomy, często najbliższy – jak mąż. Mąż, który bardziej niż zaspokojenia seksualnego szuka władzy i kontroli nad drugą osobą.


Czy mąż może zgwałcić? Czy żona ma prawo odmówić mężowi i... jak nazwać seks na który ona nie miała ochoty? Czym jest seks wbrew sobie? Czy stosunek z pijaną i tylko niechętną kobietą to gwałt? Czy seks oralny to gwałt? "Przecież ona tego chciała, to jej obowiązek, to jej służba."


Jak wyglądają historie małżeńskich gwałtów? 
Mąż pracuje, żona nie, a nawet jeśli, to zarabia sporo mniej niż mąż. On czuje się panem i władcą w związku, bo to on ma pieniądze, bo "wszystko to dzięki niemu", więc ona jest mu coś winna. A ona… ma małe dziecko i boi się, że sobie sama nie poradzi, więc nie protestuje i swoją bierną zgodę tłumaczy potrzebą spokoju i "służbą małżeńską".
Po pewnym czasie małżonkowie rezygnują z seksu. Ona, bo nie czuje się dobrze ze swoim ciałem po urodzeniu dziecka, on – bo dostrzega w nim mankamenty. A potem, gdy nachodzi go ochota, czuje, że ma do niej prawo. Przecież to tylko raz na pół roku!
On wywołuje w niej wyrzuty sumienia, bo "ona ciągle mu odmawia" (ze względu na zupełnie odmienny temperament seksualny?).
Ona z nim flirtuje, daje się pocałować, dotykać. On liczy na szybki seks, bo przecież ona go prowokuje… Nie ważne, że zgodziła się tylko na tyle i ma prawo mu w pewnym momencie odmówić. 
Jej "nie" jest podniecające i uważane za element gry. 
Ona mówi "nie wiem", nie "nie". I nie do wszystkich dociera, że "nie wiem" nie jest zgodą!
On jej nie zmusza fizycznie, nie bije, nie szantażuje… On to tylko robi bez jej chęci i zgody.

Przerażające jest to, że nadal w niektórych środowiskach panuje przekonanie, że seks jest obowiązkiem małżeńskim, że dla dobra związku i rodziny kobiety muszą, raz na jakiś czas, uprawiać seks z mężem. I to ofiara, którą są w stanie ponieść. Dla "większego dobra". 

Proszę, buntujcie się słysząc słowa z tematu wpisu. Zwłaszcza, gdy zostaną rzucone na wiatr, bez dokładnego wyjaśnienia co wg autora za nimi się kryje. Proszę głośno podkreślajcie ile takie głupie sformułowania mogą wyrządzić krzywdy. Niech usłyszy o tym i ksiądz, i to małżeństwo z 50-letnim stażem, i Twój przyszły mąż, i wszyscy dookoła Ciebie, niezależnie od płci. Niech do ludzi dotrze, że dla niektórych "cielesne służenie" może być traktowane jako przyzwolenie na gwałt, zarówno przez osoby, które to wykorzystają, jak i te, które takiemu myśleniu się poddadzą.

Mam świadomość, że nie wszystkie nauki tak wyglądają, że nie każdy kapłan palnie taką bzdurę bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, że stanowisko kościoła, a to co plecie jakiś ksiądz to czasem dwie różne histerie, ale są bzdury o których warto głośno powiedzieć. Nawet jeśli to jedna bzdura na tysiąc.

4 komentarze:

  1. Dobrze, że o tym piszesz. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, żwiększość gwałcicieli jest znanych ofierze, a najczęściej są nimi partnerzy. Bądźmy dla siebie samych i dla siebie nawzajem wsparciem - solidarnie przeciw wykorzystywaniu seksualnemu i po stronie koleżanek, które o swoich doświadczeniach przemocy seksualnej odważą się opowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za reklamę mojego pomysłu z rozprawami! :D Swoją drogą naprawdę nie jestem w stanie tego pojąć - jak ludzie, którzy podobno kiedyś się kochali, na korytarzu sądowym nie są w stanie zamienić ze sobą nawet słowa. Jak to się dzieje i gdzie ten proces się zaczyna? Może czasem właśnie od takich nieprzemyślanych kościelnych "mądrości"...

    OdpowiedzUsuń
  3. A według mnie to Ty strasznie przeinaczasz te słowa. Co to za małżeństwo, które współżyje raz na pół roku i jaka to "miłość" że ludzie traktują się jak przedmiot, zamiast jak podmiot, i żona wiecznie odmawia, a mąż zmusza i gwałci? Czy jakby powiedzieć, że żona powinna cieleśnie służyć mężowi, a maż cieleśnie służyć żonie, to już będzie ok? Bo ja to rozumiem jako obopólne korzyści. Z jednej strony się mówi, że seks w małżeństwie jest ważny, to znowuż sprowadza się go do smutnych stereotypów o władczych mężach, bo przecież jak żona ma libido raz na rok, to wszystko w porządku. Nie jest w porządku. Zarówno raz na rok jak i gwałt. A co do nauk, cóż, wychodzi się z założenia, że ma się do czynienia z dorosłymi, inteligentnymi ludźmi, na dodatek katolikami, którzy potrafią samodzielnie myśleć i rozumieją jaki jest przekaz ich religii. Jeśli zaś nie i wszystko odbierają dosłownie jak nieświadome dzieci i wszystko przeinaczają byle tylko poutyskiwać "a po co te nauki, a po co ten kościół, a co się wtrącają" to rzeczywiście, marna z takich nauk pociecha. Mogłabym podawać przykłady w drugą stronę jak ludzi szokuje np. stwierdzenie, że Bóg jest obecny w miłości małżonków, także tej cielesnej. Smutne jest, że nawet na blogach znaleźć można tylko zniechęcanie i doszukiwanie się w naukach pochwały gwałtu... absurd...

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry tekst, bardzo w punkt.
    Małżeństwa z przykładu oczywiście się zdarzają, choć rozumiem, że przykład jest podkolorowany aby uwypuklić temat.
    Raz jeszcze, gratuluję artykułu :)

    OdpowiedzUsuń