środa, 30 września 2015

Kolory garniturów ślubnych

fswshoewarehouse
Zasady męskiego ubiory są dla mnie niemal czarną magią ;) Być może to sprawia, że uwielbiam o nich czytać, uczyć się i z każdym kolejnym dniem mieć poczucie, że wiem więcej.
Dziś, na blogu dla kobiet, będzie wpis o kolorach garniturów. Dla nielicznych panów i dla pań, które swoich mężczyzn ubierają ;)

To co wypada, to co jest klasyczne i eleganckie, a to co jest... hm... niepoprawne, to dwa różne światy. Myślę jednak, że zawsze warto znać zasady, które chce się łamać i robić to z pełną świadomością.
Jakie kolory garniturów są eleganckie i klasyczne, formalne i pół formalne, dzienne i wieczorowe? A które nie, bo pasują na plażę, wesele przy ognisku czy casualowy ślub w plenerze?

Czarny?
To kolor, który nosi się wieczorem, po zmroku (patrz: smoking, frak). W dzień to kolor uważany za pogrzebowy. Nie nadaje się do stylizacji casualowej. Nie pasuje do mężczyzn o jasnej karnacji i jasnych włosach (w Polsce panowie maja słowiańska urodę, której czerń nie służy). Przy niektórych karnacjach niekorzystny będzie także grafit, który jest już uważany za dobry wybór dla Pana Młodego.

Granatowy?
To najbardziej uniwersalny kolor, dobrze wygląda w dzień i w nocy, sprzyja każdej karnacji. Jest uniwersalny, elegancki, budzi zaufanie, można nazwać nazwać go ponadczasowym i z klasą.

Szary?
Szarość jest (bardziej) kolorem na dzień. Odcień (ciemnoszary, średnioszary, jasnoszary) można dostosowywać do karnacji, pory dnia i roku. Szary, to poza granatem, jedyny polecany przez stylistów kolor na ślub i wesele, który w przeciwieństwie do granatu... zmniejsza dystans i sprawia, że jest się bliższym swoim rozmówcą ;)

Brązowy?
Słyszeliście, że "gentleman doesn't wear brown". Dlaczego? Bo to taki potulny kolor w którym nie zawojuje się świata (ale można rozpalić ognisko), który dawniej był zarezerwowany dla służby i robotników ze (nie było na nim widać brudu). To kolor, które nie nadaje się dla pracujących w korporacji, na oficjalne, wieczorowe czy biznesowe spotkania, więc... także na eleganckie śluby.

Niebieski? Czerwony?
Niebieski był wymieniany wśród trendów na 2015 rok. Czerwony jest mniej popularny, ale w odbiorze podobny do niebieskiego. Elegancki strój powinien być stonowany i dyskretny, stanowić dodatek do mężczyzny, a nie odwrotnie. Nie można tego powiedzieć o tych kolorach. To na tyle wyraziste barwy, że za kilka lat mogą być uważane za niewłaściwe i... wręcz kiczowate.

Biały?
Jak wyżej :) Obecnie mało popularny, bardzo wymagający (zarówno jeśli chodzi o urodę mężczyzny jak i dodatki), kojarzący się z kelnerami (wybaczcie, musiałam!). Jest strojem, który nie pasuje na spotkania biznesowe, egzaminy, oficjalne wyjścia... Najczęściej spotykany jest właśnie na ślubach w letnich miesiącach i jeśli już musi być, to wg mnie, w wersji casual, nadaje się jedynie na plażę.

Wniosek: Garnitur ślubny, dla mężczyzny, któremu zależy na klasycznej elegancji, powinien być w kolorze granatowym, szarym lub grafitowym. Dopuszczalny jest lekki, ale tylko naturalny, jego połysk.
Jeśli macie ochotę na coś ekstra, nie macie potrzeby czuć, że Wasz garnitur nawet za 20 lat zostanie uznany za elegancki (a może wręcz przeciwnie), nie boli Was fakt, że garnitur może być jednokrotnego użytku (czasem tak bywa przy mocno oryginalnych pomysłach), planujecie niezobowiązujące wesele na luzie, to... śmiało, szalejcie z kolorami tęczy ;)

wtorek, 29 września 2015

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Justyna

Historia Justyny:

Subiektywny opis ślubu i wesela:
Myśląc o swoim ślubie, trudno mi zdecydować, po której stronie barykady go ustawić: tych nietypowych i niepoprawnych zarazem, czy raczej tych tradycyjnych, a dokładnie dopracowanych. Jedno jest pewne - nie znajdziecie tutaj żadnych szalonych i niespotykanych pomysłów na własne wesele. Chciałam opowiedzieć wam tą historię z powodu drobnych i subtelnych szczegółów, dzięki którym, choć na pierwszy rzut oka pospolity, nasz ślub był dla nas i gości jedyny w swoim rodzaju.
 
Tak naprawdę, cała nasza historia zaczęła się bardzo nietypowo. Swojego (już!) męża poznałam będąc na pierwszym roku studiów i od początku mieliśmy pod górkę. Dzieliło nas prawie 300 km, więc jako młodzi i niespecjalnie bogaci studenci, spotykaliśmy się średnio raz w miesiącu, za każdym razem pokonując wielogodzinną podróż pociągami. W pozostałe dni rozmawialiśmy głównie przez Internet – a rozmawialiśmy zawsze bardzo dużo i o wszystkim. Wszyscy patrzyli wówczas na nas z powątpiewaniem i chyba nikt nie wierzył, że jest przed nami jakakolwiek przyszłość (nawet, jeśli się teraz do tego nie przyzna). Po ukończeniu studiów mój mąż znalazł pracę w moich stronach – na śląsku, i stanęliśmy przed decyzją o kupnie mieszkania. Już wtedy nie posłuchaliśmy życzliwych „rad” bliskich i wzięliśmy kredyt hipoteczny nie będąc małżeństwem. Na kilka dni przed przeprowadzką, mój mąż zabrał mnie na zakupy i będąc już w mieście powiedział, że właśnie tego dnia chce mi kupić pierścionek zaręczynowy i ogłosić wszystkim, że zamierzamy się pobrać. Tak też zrobiliśmy! po czym zajęliśmy się remontem i zapomnieliśmy o ślubie :) Do tematu powróciliśmy dopiero w lutym tego roku (mieszkanie samo się nie wyremontowało przecież :)). W związku z tym, że na wrzesień zaplanowana była już inna rodzinna impreza, a my nie chcieliśmy czekać do przyszłego roku, zdecydowaliśmy się na lipiec. Żeby było zabawniej, nie organizowaliśmy wesela na miejscu, tylko w rodzinnych stronach mojego męża – w Łańcucie. Co, my nie damy rady? :)

Już na starcie postanowiliśmy, że nasze wesele powinno być luzacką imprezą w gronie najbliższej rodziny, więc wybór stylu boho (choć osobiście bardziej lubię go nazywać hipisowskim :)) był całkowicie naturalny. Przekornie, motywem przewodnim został ptak, jako symbol wolności i niezależności :)

Tuż po załatwieniu sali, zabraliśmy się za zaproszenia. Hobbystycznie zajmuje się scrapbookingiem, więc siłą rzeczy wszystkie kartki robiłam ręcznie. Każda z nich była indywidualna i spersonalizowana. Bawiłam się przy dobieraniu grafik, ulubionych kolorów, wzorów i wierszyków „zamiast kwiatów” (tak, tak, każdy z gości został poproszony o przyniesienie czegoś innego :)). Co się naprzeklinałam, wstając skoro świt, żeby jeszcze przed pracą skleić parę kartek, to moje. Jednak odwiedzając rodzinę i widząc swoje dzieła stojące dumnie na półkach, stwierdzam, że warto było :)

Jak się okazało, zaproszenia były tylko początkiem naszego hand-made’owego wesela. Gdy tylko kończyłam jeden projekt, bardzo szybko znajdowałam pomysł na kolejny. Tak więc na pół roku przed ślubem, gdy tylko miałam czas, siedziałam zamknięta w domu i rysowałam, projektowałam, przyklejałam, drukowałam itp. itd. Powstały m.in. skrzydlate winietki na stół, dla których specjalnie w dzień przed ślubem wybraliśmy się do sadu po jabłka. Gdy jednak wieczorem chcieliśmy ustawić je na stołach, okazało się, że połowa z nich jest robaczywa i mąż z rodzicami w sobotę rano musieli jeszcze jechać na szybkie zakupy do Biedronki :) Dzięki wam, a dokładnie dzięki Magdalenie z tego posta, wpadłam na pomysł przygotowania przewodników weselnych. Oprócz śpiewników goście znaleźli w środku plan wesela, podziękowania, a w związku z tym, że bardzo dużo osób było przyjezdnych, również plan miasta z zaznaczonymi najważniejszymi punktami. Standardowo mieliśmy również hand-made’owe zawieszki na wino i etykietki na wódkę, gdzie udało nam się wepchnąć spersonalizowany wierszyk dla naszego starosty – Rysia :)

Jedną z atrakcji, na którą się zdecydowaliśmy była fotobudka. Problemem było jednak to, że żadna nie spełniała moich oczekiwań. Chciałam wprowadzić tą zabawę (i uzyskać jeszcze więcej zdjęć!), ale zastanawiałam się nieustannie: „Po co mi właściwie zdjęcie wujka Władka w zielonej peruce i różowych okularach?”. W efekcie na tydzień przed ślubem kupiłam wielki czarny brystol i razem z siostrzenicą mojego męża, siedziałyśmy po nocy wycinając takie gadżety, jakich chciałyśmy używać :)

Moja wyobraźnia nie ograniczała się jedynie do rzeczy, na których się znam i potrafię je zrobić. Po obejściu wszystkich salonów w okolicy i obejrzeniu miliona stron internetowych, doszłam wreszcie do smutnego wniosku, że nie ma dla mnie sukni ślubnej. Mama śmiała się, że o mojej wymarzonej kreacji to się nawet francuskim projektantom nie śniło. Wbrew pozorom nie było to nic skomplikowanego. Choć nie mam ani doświadczenia ani uzdolnień w tym kierunku, pokusiłam się o samodzielne zaprojektowanie i uszycie sukni u krawcowej. Naczytałam się o krojach, sylwetkach, materiałach i oto powstała – moja suknia idealna. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku ślubnych obrączek – z rezygnacją przeglądając kolejne katalogi, zgodnie doszliśmy do wniosku, że żaden profesjonalny projektant nie zrobi tego lepiej niż my. Poszliśmy więc do jubilera z prośbą o wycenę naszego własnego pomysłu – w efekcie dostaliśmy obrączki dopiero kilka tygodni przed ślubem, a z racji panujących wówczas upałów swojej nie potrafiłam nawet włożyć :)

Naszą najbardziej kontrowersyjną decyzją okazał się wybór świadków. Każdy z nas miał bliskiego brata i nie widziałam konieczności by na siłę szukać kobiecej świadkowej, skoro prawo dopuszcza parę tej samej płci. O dziwo, żaden ksiądz nie robił z tego takiego problemu jak nasza rodzina – na siłę szukali nam innych kandydatów. Uparliśmy się jednak jak przysłowiowe osiołki i nie zmieniliśmy decyzji ani na sekundę. Nie obyło się bez komplikacji, jak np. tego, że mój świadek poczuwał się do odpowiedzialności by zorganizować mi wieczór panieński (oczywiście w tajemnicy :)), z czego uwolniłam go sama przygotowując sobie imprezę (taka tajemnica długo się nie utrzymała :)). W wigilię naszego ślubu zabraliśmy świadków na krótką naradę bojową i w tajemnicy przed wszystkimi wręczyliśmy im drobne upominki w postaci kolorowych skarpetek. Następnego dnia rano każdemu przynajmniej raz dostało się, za nieodpowiedni strój na taką uroczystą okazję, dopóki wszyscy nie zauważyli, że to tak właśnie ma być :)

Nie chciałam welonu – zdecydowanie z okresem panieństwa, a także wolnością i swobodą kojarzył mi się wianek. Od kiedy dowiedziałam się, że angielska nazwa pospolitej gipsówki znaczy tyle samo co oddech dziecka nie wyobrażałam sobie innych kwiatów w bukiecie, we włosach i wszędzie gdzie tylko miałam możliwość ją wcisnąć! Organizując wesele w małych miejscowościach trzeba liczyć się nie tylko z tym, co ludzie powiedzą, ale również z tym, co widzieli, co znają i potrafią. Widząc minę fryzjerki i florystki na moje słowa o wianku, poważnie zastanawiałam się czy to dobra decyzja - żadna z nich nie wiedziała jak się za to zabrać! Dokładnie tak samo wyglądała piekarka, gdy przyniosłam jej zdjęcie naked cakes i zespół słysząc o filmie z podziękowaniem dla rodziców. Naprawdę obawiałam się o te moje „światowe” pomysły, czy przypadkiem nie okażą się wielką klapą. Wszystkie kwiaty, jakie mieliśmy, robiła kuzynka i chociaż postawiłam ją w trudnej sytuacji, stanęła na wysokości zadania. Razem z moimi szwagierkami wpadły na pomysł, by wszystkim małym dziewczynkom założyć wianki na głowę, dzięki czemu zyskałam wspaniałe druhny!

W dzień samego ślubu wstałam bardzo wcześnie. Nie byłam zestresowana, a raczej podekscytowana wszystkim co ma się wydarzyć :) W związku z tym, że świadkowie pomagali ubrać się mężowi, a obie moje przyjaciółki utknęły u fryzjera, w przygotowaniach towarzyszyła mi mama z teściową :) Do ślubu jechaliśmy samochodem siostry, który oczywiście sami przystroiliśmy tiulowymi pomponami i szerokimi wstążkami, a szwagier udawał szofera. Panował wówczas straszny upał i jako, że w kościele włączyli klimatyzację, dostałam kataru, więc przez całą mszę kichałam i wycierałam nos w chusteczkę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – większość gości nie zorientowała się o co chodzi – byli przekonani, że to efekt wzruszenia :) Dla wszystkich dzieci obecnych na ceremonii kupiliśmy bańki mydlane, którymi dmuchały gdy wychodziliśmy z kościoła (i przez większą część wesela, dopóki płyn się nie skończył :)). Nie spodziewaliśmy się jednak, że mamy tak rezolutnych braci, że w sobotę rano kupią dwa kilo ryżu i wszystko wysypią nam na głowę (pojedyncze ziarenka wyciągałam jeszcze następnego dnia rano :)). Podczas obiadu siostrzenica męża przygotowała dla nas niespodziankę i zagrała na keyboardzie kilka romantycznych utworów. Najbardziej stresującym momentem był dla mnie pierwszy taniec. Zapisaliśmy się na kurs, ale nie chcieliśmy tańczyć do żadnej oklepanej piosenki, bo na co dzień nie słuchamy takiej muzyki. Wybraliśmy Walc Wiedeński i balladę Metallicy [tutaj]. Wybierając układ sugerowaliśmy się tylko tym, by był prosty, naturalny i romantyczny dla nas – nie chcieliśmy zadziwić gości i to jeden z niewielu wyborów, w których w ogóle nie liczyliśmy się z ich zdaniem. Nie puściliśmy piosenki z playbacku – zagrał ją zespół, który specjalnie dla nas nauczył się wybranej przez nas wersji, z trąbką w miejscu wokalu. Gdy weszła perkusja, było naprawdę niesamowicie! :)

Chociaż wesele zaczęło się dość wcześnie, strasznie szybko minęło. Część czasu spędziliśmy w ogrodzie, robiąc zdjęcia, odpoczywając na słońcu i bawiąc się z dziećmi w wyścigi konne. Ze względu na to, nasz skrupulatnie przygotowany plan zaczął się stopniowo przesuwać w czasie. Już na wstępie zaznaczyliśmy, że nie chcemy żadnych żenujących i prześmiewczych konkursów na swoim weselu. W zamian za to zaprosiliśmy gości do tańca belgijskiego [tutaj]. To była zdecydowanie najlepsza część wieczoru i kiedykolwiek nie wspominamy wesela, zawsze znajdzie się ktoś, kto to pochwali :) I tutaj również ukłon w stronę zespołu, którego członkowie nauczyli się tańca i na czas zabawy zeszli ze sceny i tańczyli razem z nami, ucząc gości! 

W miejscu podziękowania dla rodziców, standardowo, przygotowaliśmy film [tutaj]. Oprócz rodziców, uwzględniliśmy babcię, która wychowywała mnie przez całe dzieciństwo. Staraliśmy się by film był maksymalnie spersonalizowany – nakręcaliśmy go w naszym mieszkaniu, z dna szafy wyjęliśmy książkę, którą mama czytała mi do snu, na słoikach nakleiliśmy etykietki z nazwami ich specjałów kulinarnych, a na mapie dojechaliśmy do siostry mieszkającej nad morzem. W trakcie emisji byłam tak samo przejęta jak wszyscy, ale widząc wzruszenie rodziców na otrzymanych zdjęciach, jestem pewna, że był to strzał w dziesiątkę!

Wesele skończyło się trochę po trzeciej w nocy – dedykacją od kolegów „Krzysiek się żeni”. Byłam szczęśliwa, ale tak bardzo zmęczona, że nie mogłam się doczekać, kiedy wszyscy wyjdą i wreszcie będę mogła iść spać. Dopiero przy zbieraniu zdjęć i alkoholu ze stołów przypomniałam sobie, że na zapleczu mam różowe tenisówki na przebranie, co w środku nocy było dla mnie wielkim odciążeniem :)

Drugiego dnia zorganizowaliśmy poprawiny w formie późnego obiadu. Do Kościoła wybrałam się w swoich ślubnych butach. W momencie gdy uklęknęłam, a wszyscy wokół zaczęli się śmiać przypomniałam sobie, że nie zdjęłam karteczek z napisem „On jest mój!”. Co śmieszniejsze, na ślubie miałam długą suknie i nikt ich nie zauważył :) Podczas obiadu poprosiliśmy gości o wypełnienie ankiet weselnych (które swoją drogą, też znalazłam na blogu NPM, dokładnie trzy dni przed ślubem i na szybko drukowałam je u kuzynki w pracy :)). To jedna z fajniejszych, a najmniej docenianych pamiątek weselnych. W księdze goście piszą co im akurat ślina na język przyniesie, natomiast w ankiecie to co pierwsze przyjdzie do głowy w odpowiedzi na zadane pytanie :)

Ostateczną wisienką na torcie były prezenty, jakie przygotowaliśmy dla gości po weselu. Nie zatrudniliśmy kamerzysty, gdyż chcieliśmy utrzymać luźną i swobodną atmosferę, co moim zdaniem nie jest możliwe, gdy goście ciągle zastanawiają się, gdzie w danej chwili znajduje się kamera. Siostry i przyjaciółka, postanowiły jednak uwiecznić najważniejsze momenty tego dnia na swoich aparatach, dzięki czemu otrzymaliśmy wiele godzin materiału, może nie tak profesjonalnego, ale na pewno bardziej osobistego. Zmontowaliśmy z tego kilka krótkich teledysków [m.in. tutaj] i razem ze zdjęciami ze ślubu umieściliśmy na DVD z zaprojektowaną przez nas okładką :)

Nietypowe / niepoprawne:
- 100% handmade! Wszystko co tylko byliśmy w stanie, zrobiliśmy sami: zaproszenia, winietki, etykiety i zawieszki na wódkę/wino, przewodniki weselne, gadżety do fotobudki, dekoracja samochodu, projekt sukni i obrączek ślubnych, płyty z podziękowaniem dla gości. Braliśmy też udział w wybieraniu setlisty weselnej, zabaw oczepinowych, kwiatów, czytań i ewangelii… nic nie pozostawiliśmy przypadkowi :)
- Wesele w stylu hipisowskim. Na luzie i bez kamery. Zamiast welonu miałam wianek, żadnych tipsów ani doklejanych rzęs.
- Małe druhny w kolorowych wiankach.
- Mieliśmy dwóch świadków - brata Marcina i brata Grzegorza. Razem z PM w kolorowych skarpetkach :)
- Pan Młody miał długie włosy. O tym nie wspomniałam w poście, ale szukając fryzur dla niego na tą uroczystość spotykałam się tylko z komentarzami typu: A po co mu to? Obetnij, będzie wyglądał poważniej. Inspirując się Grą o Tron ostatecznie zapletliśmy mu warkocza :)
- Ballada Metallicy jako pierwszy taniec :)
- Zupełnie żadnych bzdurnych zabobonów. Ślub odbył się w lipcu. Ja nie miałam nic niebieskiego, nic pożyczonego, a Pan Młody widział suknie przed ślubem. Jak nic będzie rozwód :)
- Przewodniki weselne z podziękowaniem dla gości, śpiewnikiem i planem miasta.
- Belgijka zamiast weselnych konkursów.
- Koszyk pomocy weselnej w damskiej toalecie, a w nim m.in. plastry, podpaski, zapasowe rajstopy, miętówki, lakier do włosów, bezbarwny lakier do paznokci, tabletki przeciwbólowe. Największą popularnością cieszyły się plastry na odciski – następnego dnia nie pozostał ani jeden dla mnie :)
- Ankiety weselne rozdawane na poprawinowym obiedzie.
- Wesele zorganizowane w pół roku i to na odległość. Wszystko się da zrobić :)
- Poweselne prezenty dla gości w postaci teledysków i płyt ze zdjęciami.

Rady dla przyszłych Panien Młodych:
Radę tą dostałam przy ostatniej ślubnej spowiedzi i teraz podzielę się nią z wami :) Nie dajcie się zwariować i nie pozwólcie, by przygotowania do wesela pochłonęły was bez reszty. Warto walczyć o swoje marzenia i obstawać przy własnym zdaniu, jednak nie za wszelką cenę. Znajdźcie chwilę, by pogodzić się z bliskimi (na pewno pokłócicie się tysiące razy!) i powiedzieć jak są dla was ważni. Jeśli będziecie szczęśliwe, żaden nieudany krok ani niesforny lok nie będą w stanie tego zniszczyć. To wasze nastawienie i dobry humor sprawi, że ten dzień będzie najpiękniejszy i wyjątkowy :)
A teraz rada zupełnie ode mnie: jeśli nie musicie, nie pytajcie o radę gości weselnych (nawet mamy, babci, przyjaciółki, siostry…). Zamiast tego zapiszcie się na facebookową grupę wsparcia, zapytajcie o zdanie fotografa albo zespół. Goście są bardzo subiektywni (nawet, gdy starają się tacy nie być) i mając wybór, zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony. Jeśli natomiast postawicie ich przed faktem dokonanym, szczególnie jeśli jest to coś nietypowego i oryginalnego, na pewno będą zachwyceni :)


Zdjęcia: Rafał Nawojski
Muzyka: RaQues
Kwiaty: Teresa Ptasiuk "Merry Flowers"
Zaproszenia, papeteria, filmy: Justyna, czyli JA :)






















































Kilka słów od NPM:
Zacznę od tego, że uwielbiam "Nothing else matters" i na pewnych etapach swojego życia uważałam, że nie istnieje piękniejsza piosenka na pierwszy taniec :) Jestem pełna podziwu dla ilości wykonanych samodzielnie rzeczy, łącznie z sukienką i obrączkami, które pomimo wsparcia krawcowej i jubilera i tak wymagały wiele osobistej pracy (ja miałabym ogromny problem z zainteresowaniem się informacjami „o krojach, sylwetkach, materiałach”). Nikogo też chyba nie zdziwi, że pomysł z przewodnikami weselnymi, Belgijką i ankietami weselnymi (tu w wersji na poprawinach, co jest świetnym rozwiązaniem) mi się wyjątkowo podobają :) 
Tak sobie myślę, że wesela w różnych rejonach Polski i w różnej wielkości miastach bardzo od siebie się różnią. Sama spotkałam się z tym, że dla osób z mniejszych miejscowości wianek, naked cake itp. mogą być czymś z czym stykają się, w swojej pracy (nie w internecie), po raz pierwszy i, że gości najbardziej szokuje to co z pozoru niewielkie, a jednak inne od tradycji: świadkowie płci męskiej i ich totalnie niewłaściwe skarpety :)
Zabawa z dziecmi w wyścigi konne (ja tak spędzam wszystkie udane rodzinne imprezy), historia z butami i rada na końcu – rewelacyjne! 
W organizacji ślubu i wesela zawsze chodzi o to, aby było jak najbardziej w stylu Pary Młodej. I tu czuć, że to wesele było ich. W wybranej balladzie do pierwszego tańca, samodzielnej pracy i hipisowskim stylu, w długich włosach Pana Młodego i fryzurze a la Khal Drogo, w wianku, gipsówce i prostej sukience Justyny, w luzie i wspomnieniach tworzonych w głowie i w sercu, zamiast na płycie.