Historia Magdaleny:
Buchowski Fotograf |
Na co dzień mieszkamy we Francji, dlatego ślub był od początku organizowany na odległość,
przy pomocy mojej mamy oraz mojej przyjaciółki Kamili, które są na miejscu. Gościniec
Jaczno znajduje się na Suwalszczyźnie, w miejscu, do którego ciężko jest dojechać.
Polna droga wiedzie przez około 5 kilometrów od końca drogi asfaltowej, aż do
Gościńca. Ale mimo to, bardzo zależało nam, aby ślub i wesele odbyły się właśnie
tam, gdyż to miejsce wyraża nas, tacy, jacy jesteśmy, co lubimy, czym się
zachwycamy. Bardzo chcieliśmy, aby przyjęcie było intymne, rodzinne, cieple.
Dlatego nie korzystaliśmy z żadnego wedding planera (na własne ryzyko). Woleliśmy popełnić błędy
lub o czymś zapomnieć, ale chcieliśmy, aby to wydarzenie było jak najbardziej
osobiste. Menu i winietki oraz papier, na którym ręcznie pisaliśmy plan dnia
dla Francuzów, był autorskim projektem Benjamina. Jakież było moje zaskoczenie,
kiedy dostałam mój wianek (wcześniej miałam o nim niezbyt jasne pojęcie i nie
wiedziałam do końca, jak będzie wyglądał, gdyż zależało to od dostępności
kwiatów- znowu ryzyko, ale co tam :)), który wyglądem i kolorystką był praktycznie identyczny z kompozycja
kwiatową na menu/papierze i winietkach! Czysty przypadek! To najlepszy dowód
na to, że trzymanie się własnych koncepcji i wyobrażeń skutkuje niesamowitą
harmonią….
Całe wydarzenie nie było zrobione według standardów ślubnych, jakie ja/my znamy i jakie
istnieją w naszych rodzinach (w rodzinie męża ślubów w ogóle nie ma, dlatego
było to dodatkowe zaskoczenie i nawet zdziwienie, że jednak decydujemy się na
małżeństwo i do tego (sic!) ślub w Polsce!!). „Quelle idée d’aller se marier en
Pologne” („Cóż za pomysł brać ślub w Polsce”) mówili nasi francuscy znajomi i
rodzina. A moja rodzina ostrzegała mnie przed „nietypowym” (więc niepewnym) i
to tego dziwnym i „zbyt wymyślnym” oraz trudnym logistycznie miejscem.
Ale piękno i wyjątkowość tego miejsca przeważyły nad wszystkimi niedogodnościami…Wiedzieliśmy, że musi się udać. I że nie będzie to
standardowe wesele, ale za to bardzo nasze!
Ślub był bardzo wzruszający. Moja przyjaciółka, z zawodu wokalistka
operowa, zgodziła się zaśpiewać nam podczas mszy. Oboje z Benjaminem byliśmy
przejęci i bardzo wzruszeni tą chwilą. W końcu znamy się od 14 lat, razem
jesteśmy od 8 lat. Chcieliśmy, aby przyjęcie odbywało się w bardzo
przyjacielskim gronie, dlatego zaprosiliśmy osoby, które są naprawdę nam
bliskie. Pierwszy taniec zaśpiewała moja koleżanka do piosenki Alanis
Morissette „That I would be good”. Ba! Do tej piosenki tańczyłam z Benjaminem
14 lat temu, wtedy, kiedy się poznaliśmy. I ta sama osoba ją śpiewała… :)
Wszystko działo się bardzo szybko. Nie do końca wiedzieliśmy jak to
wszystko będzie wygadało. Oraz żaden z naszych gości. Dużo improwizacji. Ale
wszystko się udało. Mamy bardzo dużo miłych wspomnień. To był naprawdę nietypowy dzień :)
Zdjęcia: Indygo Tree
Zdjęcia: Indygo Tree
Kilka słów od NPM:
Zakochiwać chyba powinno się tak jak ja w tym ślubie, powolutku, po kawałku, mogąc delektować się każdym fragmentem tego uczucia. Tym razem zaczęło się od sukni, którą Magda miała na sobie przed ślubem - to jedna z najpiękniejszych ślubnych (i nie) sukni jakie widziałam. To suknia, która pokazuje, że jedna ślubna kreacja to zawsze będzie za mało ;) Potem przyszedł czas na miejsce przygotowań i wesela, genialne cegły i kamienie, morze zieleni i kwiatów - miejsce taki idealne, że niektórym w głowach się nie mieści, że to może być Polska :) Na końcu przyszedł czas na Magdę - jej uśmiech, jej talię, nią całą!
To jeden z tych ślubów na który patrzy się i nie przestaje się uśmiechać (i ja się tak uśmiecham - od jakichś dwóch tygodni :D)! Do emocji, do ludzi, do kolorów.
Cudowne suknie (obie). Zachwycam się też menu :) Przepiękny ślub i przepiękne zdjęcia
OdpowiedzUsuńto miejsce! te kwiaty! no cudo!
OdpowiedzUsuńmagiczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń