Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NPM. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NPM. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 maja 2018

Magdo, Anno, Renato, URSZULO! To dzisiaj! [26.05.2018]

Dzisiaj jest nasz dzień! Dotrwałyśmy - mimo stresów, zamętu i natłoku różnych wizji. Dotrwałyśmy dzięki miłości, wsparciu najbliższych i własnej sile. Już za chwilę powiemy TAK - temu jednemu, wybranemu mężczyźnie.

Życzę Wam kochane majowe Panny Młode, aby Wasza miłość była tak barwna i pełna życia jak miesiąc, który sobie wybrałyśmy. Niech Wasz dom będzie zawsze bezpiecznym portem i miejscem, do którego będziecie wracać z niecierpliwością.

Życzę Wam, abyście zawsze widziały w swoich wybrankach tych właściwych, wymarzonych, najwspanialszych facetów, tak jak zobaczycie ich dzisiaj przy składaniu przysięgi.

Niech to najpiękniejsze i niewypowiedziane, co doprowadziło Was do ślubu, prowadzi Was też dalej - przez wspólne lata, przez górki i dołki, przez sukcesy i wyzwania. I pamiętajcie - trudno nie znaczy "źle". Trudno znaczy tylko - trudno. :) Za "trudno" zawsze w końcu pojawia się słoneczna dolina - każdy bieszczadzki traper Wam to powie. ;)

Dzisiaj pierwszy dzień wyższej szkoły kochania, która trwać będzie - wierzę w to mocno - do ostatniego tchu.

Ściskam i do zobaczenia po drugiej stronie!
Ula

"Miłość nie jest największą emocją. Miłość jest największym zobowiązaniem." Od kilku lat to moja ulubiona definicja miłości. Prawdopodobnie dlatego, że losy uczucia, które dwójka ludzi żywi do siebie, oddaje w ich ręce. Miłość, ta dojrzała, to decyzja i zobowiązanie. Przekonanie, że tego człowieka bierze się za męża dziś i wybierze zawsze, aż do śmierci. Pomimo trudności, pomimo gorszych dni, pomimo tego, że coś innego może wydawać się prostsze i przyjemniejsze.
Takiej pewności decyzji, dziś i zawsze, Wam wszystkim (z Ulą na czele!) życzę. Dbajcie o tę miłość, o bliskość i zaufanie, bądźcie razem we wszystkich sprawach wielkich i małych, każdego dnia.

Bądźcie zdrowi, szczęśliwi, bogaci, a każdy dzień kończcie z myślą, że wszystko co najważniejsze w Waszym życiu zasypia obok.
Milena 
PS. Po drugiej stronie jest jeszcze fajniej :)

środa, 20 grudnia 2017

Podsumowanie 2017 roku :)

LuxWOMAN
Jak, w temacie ślubów i wesel, minął Wam 2017 rok? U mnie... poprawnie, w dobrym znaczeniu tego słowa :D I w doborowy towarzystwie!

Robiąc podsumowanie 2017 roku stwierdziłam, że nic nie cieszy mnie tak bardzo jak fakt, że nie jestem na tym blogu sama. Nie z przypadkowymi osobami, nie z ludźmi za pieniądze, a w wymarzonym dla mnie towarzystwie - Panien Młodych. Z Jagodą, Ulą i dziewczynami z GNPM.

A jak wyglądało to na blogu? 

GNPM - 3 najpopularniejsze wpisy (i gratis):
1. Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Ewelina - jedyna w swoim rodzaju!2. Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Kasia - jeden ze ślubów na które w tym roku czekałam bardziej :)
3. Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Aleksandra - kolejny dowód na to jak pięknie mamy w dolnośląskim :)
Kto zgadnie kto jest gratisem? No oczywiście, że Jagoda i "mój prywatny ślub roku" :) 

Jedne z moich ulubionych wpisów:
W kolejności alfabetycznej, wybrane spośród tych, które nie załapały się do dziesiętki najpopularniejszych.
 1. 7,5 miesiąca do ślubu, czyli dzień dobry, poznajcie Ulę :) [Ula] - wpis dzięki, któremu można się w Uli zakochać - na miejscu i totalnie :)
2. Ej ludzie, cieszcie się, że innym coś pięknie wychodzi! - o tej wstrętnej zazdrości i małej recepcie na nią.
3. Jak nie płakać w kościele? - krótki tekst o emocjach w dniu ślubu - jeden z koszmarów Panny Młodej? Przepłakać ślub i wesele :D
4. Kibic numer jeden - chyba mój ubiegłoroczny nr 1, bo odnoszący się nie tylko do ślubu i wesela, a wszystkiego co po. O kibicowaniu sobie w związku :)
5. Wszystkie nasze podróże poślubne :) - bo mało który wpis jest tak bardzo jak ten o tym co kocham :) 

Najpopularniejsze wpisy roku*:
(*Liczone są tylko wpisy napisane i opublikowane w 2017 roku. Bez NPŚ, bez listy miejsc na wesele i projektantów sukien, bez Best of the best, czyli bez wszystkiego co liczbę odsłon zawdzięcza udostępnieniom przez branżę ślubną.)  
1. Bez tytułu, bo bez słów - o najpiękniejszym ślubie i weselu w Polsce - pomijając fakt, że tytuł nie kłamie, to... jednak był bardzo podatny na kliki tytuł (bardzo takich nie lubię, ale... tu tak samo wyszło!).
2. Czego nie lubiłam i nadal nie lubię w polskich weselach? - prawda, że narzeka się dobrze i dobrze o narzekaniu się czyta? Widać ;) Sama ograniczam to do minimum (czyt. jeden wpis w roku? albo jeden na kilka lat?), ale... na zdrowie, czasem dobrze coś z siebie wyrzucić ;)
3. O modzie na "to mój ślub i będzie wyglądał tak jak ja chce" - o tym: dla pary czy dla rodziny, na jakich zasadach i dlaczego tak?
4. Reportaż vs zdjęcia do ramki, czyli tekst o złotych środkach - bo ileż można słuchać o tym, że "reportaż, tylko reportaż, a zdjęcie do ramki boli" ;)
5. Jak usadzić gości i nie zwariować? - całkiem praktycznie.
6. Wymyślam...ślubno-weselne trendy na 2017 rok ;) - podoba mi się to, że wymyślane/subiektywne trendy czytają się lepiej niż te obiektywnie wyszukane :)
7. Niektórzy chyba zapomnieli dlaczego biorą ślub... - znacie takich? To przeczytajcie ;)
8. Jak odmówić zaręczyn? - wiem, że to tekst, który ma mało odsłon w dniu publikacji, ale... jest potrzebny. Dla google i wszystkich zbłąkanych i niepewnych.
9. Kilka praktycznych informacji o wejściu, wyjściu i zachowaniu w kościele - jeśli ślub przed Wami, zwarto zajrzeć.
10. 3 miesiące do ślubu, czyli niech ktoś zatrzyma świat, my wysiadamy! [Jagoda] - mój ulubiony wpis Jagody. Jeden z tych, którzy powinni przeczytać wszyscy przed ślubem, obowiązkowo!

Prywatnie-publicznie-blogowo:
Prawdopodobnie mogłabym skopiować i przykleić tu wszystko (wszyściutko!) co pisałam w roku poprzednim. Nadal miewam blogowe kryzysy, nadal nie pozwalają mi "w nich tkwić z większą pewnością" inni ludzie. Nadal, już coraz jaśniejszy, mam plan na swoje nowe miejsce w sieci, na myśl o którym nie przestaje się cieszyć (tylko potrzeba zrobienia tego w perfekcyjnej odsłowni trochę odsuwa realizację). Ale się doczekam - i ja i wszyscy inni, zwłaszcza ci, którzy utknęli tu ze mną po swoim ślubie ;)
Coś w temacie ślubów i wesel? O mnie, nie o innych: Wreszcie, odkładając na bok wszystko inne, dolecieliśmy do Meksyku. I to było idealne podsumowanie roku (do podejrzenia na instagramie).
Blogowo? Trochę (trochę bardzo) mi przykro, że nie udało się zrealizować mojego pomysłu na Niepoprawny Wieczór Panieński (i skończyłam z poczuciem, że branża ślubna jest zainteresowana, a Panny Młode chcą wszystkiego za darmo). Cóż, mówi się trudno i... pakuje energię w inne projekty :)
A poza tym - 2017 był fajny. Udało się zrobić wiele rzeczy, które odkładam od baaardzo dawna. A chyba nic nie cieszy bardziej niż załatwianie niedokończonych spraw czy realizacja postanowień sprzed lat. No, to teraz niech 2018 będzie jeszcze lepszy :D

środa, 6 grudnia 2017

List do Świętego Mikołaja 2017

Melissa McCrotty
Hola Mikołaju :)

Wpadasz i tu? Mam przeczucie, że dziś mnie nie znajdziesz (nie to, że byłam niegrzeczna, teraz trochę ciężko mi usiedzieć w miejscu), ale liczę, że po dotarciu do Wrocławia prezenty zagrodzą mi wejście do domu ;) Wiesz, te piżamy w śnieżynki, te skarpety w choinki, ten sweter z reniferem :D

A tak poważniej. Dziękuję za ten rok, za te okazje nie do stracenia (obiecuję, że nie stracę!), za te spełnione marzenia. Za dziś :)

Ja chyba jestem totalnie przewidywalna, bo... nie napisze Ci na liście moich życzeń nic nowego. Bo to  tradycyjne życzenia: cudownego weekendu dla moich SuperW (i historii, których będę im tak potwornie zazdrościć :D), medali na olimpiadzie dla skoczków (co powiesz na złoto w drużynie? ewentualnie możemy negocjować), dużo zdrowia i błogiego spokoju dla kilku bliskich mi osób, a dla mnie tego, aby wszystko szło zgodnie z planem. 

Blogowo? Yyy... ciągle jedno, ciągle to samo. Choć o tym wspominałam Ci chyba przy innej okazji. Tak najbardziej - to tego.

I pamiętaj - ten list to nie żadem podstęp i to nie dlatego, że zawsze minimum jedno życzenie mi spełniasz (przypadkiem zdarza się, że największe ;)). To z czystej miłości :)))

1 000 000 lat Święty!
Milena, NPM

Pstryk! To teraz do Was :)
Polecam, wszystkim, pianie takich listów.  Wg mnie to świetny sposób na to, aby zmotywować się do pracy i realizacji celów, które w takich listach się przedstawia. Lepszy niż sztywna, noworoczna lista postanowień ;) W ramach inspiracji - moje poprzednie listy: 20132014, 2015, 2017.

piątek, 17 listopada 2017

#LubięLudzi i od czterech lat ciągle tu jestem :)

pixabay
Naturalną i wręcz moją standardową reakcją na ten dzień jest wielkie zdziwienie. Że ja, że cztery lata, że o ślubach, że bez wielkiej motywacji i wielkiej miłości. Że opierając się tylko na sympatii ludzi i tylko nią karmiąc, ciągle tu jestem. To jest WOW, to wręcz wymaga czegoś większego niż fajerwerki!

Czasem zastanawiam się po co mi ten blog? Wolny czas mogłabym spędzać na wiele innych sposobów, pieniądze, które wydaję na wyjazdy z nim związane wydawać inaczej (w sezonie jesiennym mocno to ograniczyłam), w tym czasie... pracować, więcej zarabiać i mieć więcej czasu dla męża :) Ale piszę, bo lubię pisać, bo lubię szczęśliwych ludzi, bo lubię móc pomóc ;) Tak szczerze, jedyne co z tego mam, to Wasza radość i Wasze "dziękuję"/"doceniam"/"super, że jesteś". Gdy tego nie mam, to nie mam w zamian nic... I czasem, jak człowieka, to "nic" mnie kłuje...

Tym ogromniej cieszy mnie, że mogę spotkać ludzi przez których czuję się doceniona.
Ludzi, którzy mówią dobrze o blogu, ludzi z którymi można pogadać przy soku (np. o skokach narciarskich), do których można napisać na ostatnią chwilę "a mogłabyś zrobić mi kartkę na ślub na wzór tego Twojego zaproszenia ;)", którzy reagują na "a może pomógłby ktoś przy Szlachetnej Paczce" i taszczą z drugiego końca Wrocławia pudło z dekoracjami, którzy... docierają na Patronite i sprawiają, że się wzruszam, bo to dla mnie ma znaczenie.
Ludzi, którzy piszą, że daję im małego kopa i odwagę do tego, aby było mniej bezpiecznie, a bardziej jak w marzeniu. I że to się udaje :)

To wszystko, te 1461 dni (o ile internetowe kalkulatory się nie mylą), nie jest po to, aby zmieniać Wasz świat i Wasze myślenie o ślubach. To po to, aby móc Was poznać. Bo zawsze warto tworzyć okazje do poznawania fajnych ludzi. Ten blog to moja okazja :)

Dwa lata temu wymyśliłam sobie, że każdy 17 listopada będzie świętem każdej Niepoprawnej Panny Młodej. Waszym świętem! Więc ponownie: Odwagi dziewczyny! Wytrwałości! Siły! Poczucia, że wiecie co robicie, że warto przez największe W. I przynajmniej jednej osoby, która Was doskonale zrozumie i poprze. A na samym końcu, w tym dniu, całej zachwyconej Waszym dniem sali, albo przynajmniej... zachwytu w oczach Waszej dwójki. Wiem, że nie będzie łatwo, ale ciągle myślę (poprawka: jestem pewna!), że warto i szalenie mocno trzymam kciuki!

Gdy po raz pierwszy to pisałam nie wpadłam na kilka rzeczy. Np. na to, że kiedykolwiek blog będzie świętował swoje trzecie czwarte urodziny, a oprócz mnie o swoich przygotowaniach do ślubu będą pisały także inne dziewczyny. W tym jedna, która dokładnie 17 listopada będzie obchodziła swoje prywatne urodziny :) 
"Z tymi urodzinami to nie śmiesznie, to przeznaczenie! :P"  
Daga, niech będzie zdrowo, niech będzie prosto, niech będzie pięknie.

wtorek, 10 października 2017

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Jagoda

Historia Jagody: 

Jagoda i Grzegorz – 10/06/2017 r.


Dzień naszego ślubu był jednocześnie najpiękniejszym i chyba najkrótszym dniem mojego życia. Przepełniony emocjami, śmiechem, miłością, muzyką… Wszystkim, co oboje kochamy.

Zaczęło się już w zasadzie wieczór wcześniej, bo w piątek zorganizowaliśmy tradycyjne przyjęcie ogrodowe z tłuczeniem butelek (w niektórych rejonach nazywane polterem). Zjawiło się kilka najbliższych osób, potłukli nam trochę szkła na szczęście, za co dostali w nagrodę w jedną rękę kieliszek, a w drugą pajdę chleba ze smalcem. Dzieciaki w głębi ogrodu rozpaliły ognisko, a my walczyliśmy ze stresem i ze szwankującym samochodem… Tak, auto, którym mieliśmy jechać do ślubu, Fiat125p (i jednocześnie główny motyw naszego loga weselnego!), od kilku dni zaczął mieć fochy.
Wieczorem tego dnia przyjechała cała rodzina ze strony PM, a jechali dość daleko, bo z Mazur i Podlasia. Wiele całusów, poznawania się wszystkich członków rodziny… Całe szczęście nieformalny klimat imprezy pomógł przełamać lody. To właśnie wieczór wcześniej zorganizowaliśmy błogosławieństwo. Uroczy wieczór, ogród mojej mamy, idealne warunki :)
Tego wieczora poszliśmy spać późno, ale wyluzowani - jutro nasz wielki dzień! Ostatni raz jako panna zasnęłam w pokoju, który jeszcze 25 lat temu miał tapetę w misie, a na komodzie stał domek dla lalek :)

W dniu ślubu obudziłam się pierwsza, wszyscy domownicy jeszcze spokojnie spali, a najspokojniej chyba Grzesiek. Już od samego rana kołomyja, bo odebrać wianek, fryzjer, chwila przerwy w domu na kawę i kosmetyczka. Byłam totalnie wyluzowana, ale w głowie przełączył mi się adrenalinowy trybik pod tytułem "maksymalna koncentracja". Wszystko robiłam bez stresu, z niesamowicie lekką głową i czułam, że mimo wszystkich małych zgrzytów organizacyjnych, które po drodze się pojawiły, ten dzień będzie piękny i bezproblemowy.
Zanim wróciłam po upiększaniu, G. już pojechał szykować się u świadka w pokoju hotelowym. Chcieliśmy się zobaczyć w pełnym rynsztunku dopiero w kościele, kiedy będę szła nawą, prowadzona przez tatę. Krótka chwila przebierania się w sukienkę i parę zdjęć z siostrą i mamą i już, gotowe, jestem panną młodą ;) Przed wyjściem do kościoła oczywiście strasznie zgłodniałam, chciało mi się kawy i w ogóle wszystkiego, co mogłoby skończyć się plamami na sukni ;) Czy byłam jedyną panną młodą, która wcinała w sukni ślubnej zimne parówki (bez ketchupu!)?

Kościół pw. WNMP w Chełmnie, w którym miała miejsce uroczystość, jest przepiękny i dostojny. Wybraliśmy go głównie ze względu na organy, które są (którąś z kolei) wielką miłością PM. Specjalnie na tę okazję przyjechał zagrać na nich niezwykły organmistrz, pan Rafał Sulima. To było takie marzenie Grzesia, jak moje o sukni z wzorami ludowymi… A skoro możemy spełniać marzenia, to czemu nie!
Oprócz organów, które wręcz trzęsły ścianami, wszystkich wzruszał nasz najlepszy na świecie chór, Akademicki Chór Politechniki Gdańskiej. To właśnie na próbach chóru wypatrzył mnie Grześ i tak zaczęła się nasza wspólna przygoda. Kiedy na naszej ślubnej Mszy usłyszeliśmy delikatne dźwięki naszych ulubionych utworów, łzy same cisnęły się do oczu :)
Jak się czułam w kościele? Jak ryba w wodzie. Mogłabym te chwile przeżywać przynajmniej raz w tygodniu :) Uśmiechy wszystkich najbliższych, moje cudowne druhny, chrześniaczka z bratem i bratem ciotecznym niosący obrączki. Cudowne wzruszenie, emocje, od których drżą kolana, kiedy wzięliśmy z tatą głębokie wdechy i ruszyliśmy w stronę stojącego przy ołtarzu mojego ukochanego. I to ściśnięte gardło, kiedy słuchałam przysięgi, którą składał mi mąż. Uwierzcie mi - nie widziałam i nie słyszałam nic poza nim. Jakbyśmy byli sami :)

A później nastąpił (chwilowo) koniec wzruszeń i zaczęło się szaleństwo! :) Po wyjściu z kościoła zaskoczył nas ryż i drobniaki - trochę na przypale, bo obiecaliśmy, że nie będziemy niczego sypać ;) Później wszyscy goście udali się meldować w hotelu i czekać na nas w sali weselnej, a my mieliśmy około godzinki całkiem dla siebie. Przejechaliśmy naszym fiacikiem całe 40 kilometrów, aż zatrzymaliśmy się na stacji. Napiliśmy się wody, zjedliśmy rogaliki, a potem… Zdążyliśmy jeszcze obejrzeć jeden odcinek "Przyjaciół" :D Po telefonie świadka, że wszyscy na nas czekają, ruszyliśmy. I ujechaliśmy – całe 10 metrów, aż zgasł silnik i to zgasł na amen. Jakiś kilometr przed salą weselną. Co robić – wybuchnęliśmy śmiechem ;) Całe szczęście zatrzymaliśmy się na samym szczycie stromej góry, z której trzeba było skręcić w stronę naszej karczmy. Kilka "kopnięć" rozrusznika i dojechaliśmy do spadu, potem tyle ile się dało przejechać siłą rozpędu, potem trochę PM popchał, a ja sterowałam, a już jakieś 200 metrów przed salą dobiegło wsparcie dziewięciu kolegów, którzy popchali nas pod samą restaurację. Wejście godne pary prezydenckiej!

Wesele zdecydowanie było najlepszą imprezą naszego życia! Wokół nas tylko przyjazne twarze, wszystkie znajome, wszystkie życzliwe i cieszące się z naszego szczęścia. Pierwszy taniec – walc do "Moonriver" - ćwiczyliśmy sobie sami, z youtubem, mogę powiedzieć chyba, że nam wyszedł. Z dodatkowych atrakcji tego wieczoru zorganizowaliśmy zdjęcia z zimnymi ogniami, zaśpiewaliśmy "Something stupid" na dwa głosy (i dwie gitary – PM na gitarze rytmicznej i nasz przyjaciel Łukasz na solowej). Dla nas też były przewidziane niespodzianki – rodzice w czwórkę, przy akompaniamencie mojej siostry (flet poprzeczny) i brata (saksofon) zaśpiewali "To świt, to zmrok" ("Sunrise, sunset") ze Skrzypka na Dachu, a później jeszcze wyświetlili prawdziwą komedię, czyli urywki filmów z naszego dzieciństwa. A na koniec film z zaręczyn :)
Oczepiny były krótkie i z przytupem! Bez głupiutkich konkursów, bardziej w formie kabaretu – improwizacji, np. powtórzenie przysięgi małżeńskiej w żartobliwej formie czy przyrzeczenie rodziców i pary młodej połączone z pierwszym oficjalnym powitaniem jako "mamunia", "tatuś", "córunia" i "synuś". Tańca ze zbieraniem na wózek nie było, za to był taniec odbijany, kiedy każdy mógł zatańczyć z nami ot tak, za darmo, z małą niespodzianką na koniec ;) Zamiast rzucać wiankiem, wykorzystałam pomysł z NPM, czyli odcinanie wstążek – zdecydowanie polecam :)

Wesele było cudowne, nie tylko dzięki naszym rodzinom i przyjaciołom, wśród których czuliśmy się swobodnie i nie mieliśmy ani trochę tremy – nawet przed pierwszym tańcem czy śpiewaniem. Mieliśmy wielkie szczęście trafić na usługodawców którzy byli nie tylko profesjonalistami, ale od samego początku do końca zachowywali się z prawdziwą klasą. Doskonałe wyczucie czasu, poczucie humoru i zero kłótni czy spięć – tego właśnie było nam trzeba.
Obsługa sali Karczma Kujawska - Kummerówka stanęła na najwyższym poziomie – wszystko było przygotowane dokładnie tak, jak sobie wymarzyliśmy. Kelnerzy wraz z managerką błyskawicznie reagowali na zmieniającą się sytuację i nasze prośby - na przykład, żeby odłożyć obiad dla naszych przyjaciół, których samochód rozkraczył się na autostradzie. Dekoracja, którą również zajęła się obsługa sali (w cenie talerzyka dekoracje kwiatowe plus to, co sama powymyślałam – lampioniki, świeczniki i tak dalej), była cudowna i jak wyjęta z mojej głowy. Klimat może nie tyle rustykalny, co bardziej ludowy – czyli dokładnie to, co lubimy (no dobra, głównie ja ;) ). Wszyscy goście zachwyceni obsługą, a już w ogóle jedzeniem. Bo było czym się zachwycać! Mimo wszystkich kotłujących się w głowie, sercu i żołądku emocji, wsuwałam obiad i inne dania, aż mi się uszy trzęsły :) Dla vege-gości menu też było zróżnicowane i pyszne – niektórzy mięsożercy zaglądali na półmiski wegetarian, żałując, że nie ma dla nich faszerowanych papryk czy panierowanych camembertów. Dodatkową atrakcją był słodki kącik (również zamówiony w "Kummerówce" - nie wychodził drogo, wręcz taniej niż kupowanie ciast z cukierni, a wyglądał jak dzieło sztuki). Na drewnianych skrzynkach mini słoiczki z deserami – panna cotta, creme brulee, szarlotki, mmm… Zniknęło wszystko, a było sporo! Dość spontanicznie zamówiliśmy też fontannę czekoladową i to był strzał w dziesiątkę – dla dzieci ona plus ogród i zezwolenie na zabawę do 2 w nocy były najlepszymi atrakcjami, do których nie umywały się żadne animatorki. Choć prawda jest taka, że to goście płci męskiej spędzili więcej czasu przy fontannie niż dzieci :)
Skoro mowa o słodyczach, to równie wielkim powodzeniem co słodki kącik, cieszył się tort :) Zamówiłam go w Pracowni Tortów Artystycznych "Tortoland" w Bydgoszczy. W ciemno, bo nie mieliśmy jak przyjechać na degustację :) A był śliczny i pyyyszny, porcji zamówiliśmy z zapasem, a na poprawiny już nic nie zostało ;)
DJ-wodzirej, czyli Michał Starzecki ze Starsky Team, spotkał się z nami kilka tygodni przed weselem i poczyniliśmy razem trochę ustaleń. Poznał nas, wiedział już, jakiej muzyki słuchamy i jaką muzykę lubią nasi goście oraz jakie zabawy weselne nas interesują (a jakie nie). Od samego początku wesela zwracał się do nas per "Jadzia i Kurak" (miał na to oczywiście nasze przyzwolenie ;) ), co zdecydowanie zmniejszyło dystans pomiędzy gośćmi, nami i DJ-em. Zabawę rozkręcił od samego początku – parkiet był pełen już przed pierwszym toastem! Tego nikt się nie spodziewał. W każdej chwili potrafił strzelić celnym żartem w punkt, a każdy z tych komentarzy był wyważony – śmieszny, ale ze smakiem. Nawet moja babcia, która do wielu rzeczy podchodzi sceptycznie, była nim zachwycona. Udało się nie przemycić nawet jednej piosenki disco-polo. Za to sporo rocka ;)
Fotograf – Michał Mazurkiewicz z Gdańska – to mąż naszej koleżanki z chóru, ale całkowicie obiektywnie mogę powiedzieć, że to, jak wyglądała współpraca z nim… To była petarda :) Od samych przygotowań pełen pozytywnej energii i pomysłów. Był jeden, a zdjęcia ze ślubu i z wesela są zewsząd – jakby był wszędzie! Żadnych spięć, każdy nasz pomysł akceptował i starał się realizować, a sam z kapelusza wyciągał jeszcze mnóstwo swoich. Zresztą jego zdjęcia najlepiej go zareklamują ;)
Dwa dni po weselu zdradziliśmy Michała z Alicją Makowską, fotograf, która zrobiła nam sesję plenerową w lesie. Myślę, że łatwo odróżnicie zdjęcia z sesji z Alą i od zdjęć z sesji z Michałem, zupełnie różne miejsca, zupełnie inny klimat, obie sesje cudowne i bawiliśmy się na obu wspaniale :)
Ekipę filmową – czyli PANDA film z Gdyni – wiedziałam, że będziemy zatrudniać już na samym początku organizacji wesela. I nie pomyliłam się co do oceny ich pracy :) Na weselu zjawiło się dwóch chłopaków, którzy chodzili za nami krok w krok przez cały dzień, a my tego wcale nie czuliśmy. Jak cienie :) Dzięki temu reportaż wyszedł naprawdę naturalnie, żadnego spinania przed kamerą, tylko cali my. Już po weselu stwierdziliśmy, że pakiet, który zamówiliśmy jest zdecydowanie za mały – potrzeba nam dłuższego filmu zmontowanego! I chcemy też surowe materiały! I w ogóle! Na szczęście PANDzi nie widzieli w tym żadnego problemu, za dopłatą dwukrotnie wydłużyli materiał montowany, a surowe materiały dołączyli gratis. Teledysk zrobili pod piosenkę, o którą poprosiliśmy. Współpraca na medal! Ani trochę nie żałuję, że zdecydowaliśmy się na filmowanie ślubu i wesela – to jest wspaniałe uzupełnienie zdjęć, na których nie ma przecież ruchu, dynamiki, zmieniających się wyrazów twarzy.
Za nasze stylizacje odpowiadały różne firmy. Szyjemy Sukienki – model Madeline – tę sukienkę wypatrzyła moja koleżanka i z miejsca się w niej zakochałam. Do tego koleżanka mamy wyhaftowała cudowny pas z wzorami kaszubskimi, czyli moje marzenie. Buciki Kotyla spełniały swoje zadanie do 2 w nocy, później przebrałam je na białe trampki we wzorki kaszubskie zrobione w pracowni Farwa z Kościerzyny. Za wianek mój i chrześniaczki oraz bukiet, butonierki i korsarze druhen odpowiada Kwiaciarnia Jarzębina z Chełmna. Grzesiek z kolei ubrał się prawie w całości w Giacomo Conti, tylko kamizelka była szyta na miarę w pracowni Konaszewski w Gdańsku.

Jakie głosy nas doszły po weselu?
Najczęściej, że nasze wesele było urocze, bo bez zadęcia. Nawet obsługa Karczmy nam to powiedziała :) Mieliśmy czas, żeby z każdym chociaż chwilę porozmawiać, chociaż chwilę zatańczyć czy się napić. Goście z obu stron bawili się razem, a my z nimi – i chyba to najbardziej wszystkim zapadło w pamięć. Wiele osób (szczególnie kobiet) chwaliło pomysł koszyczków ratunkowych w łazienkach.
Minęły już cztery miesiące, a obraz ślubu i wesela w mojej głowie jest cały czas żywy. Cudowny dzień, cudowni ludzie, a przede wszystkim – mój mężczyzna, teraz mój mąż.
Nie żałuję ani sekundy i ani złotówki ;) 

Zdjęcia: Michał Mazurkiewicz, Alicja Makowska



























































































Kilka słów od NPM:
Jeśli miałabym powiedzieć, który mój pomysł na cykl na blogu był najlepszy, to... ten. Nie GNPM, ale wpisy związane z przygotowaniami do ślubu i decyzja o oddaniu kawałka bloga w ręce dziewczyn. Nigdy nie godziłam i nie godzę się na publikację gotowych wpisów sponsorowanych, nigdy nie publikuję cudzych artykułów, mam potrzebę czucia, że to moje miejsce. Moje i jak kiedyś sobie założyłam - każdej NPM (NPM=czytelniczka bloga NPM). Moje, Dagi, Jagody i... bardzo niedługo kolejnej dziewczyny :)
Jagodo, jak dobrze było Cię tu mieć! Przekonać się, że ostatnie panieńskie święta to wydarzenie o którym tłumy chcą czytać, bo to ludzi dotyka bardziej niż by się wydawało, pokazać światu, że bez dystansu i i swojej własnej definicji perfekcyjnego wesela można oszaleć i usłyszeć: "Nie bierz ślubu, bo chcesz rodziny i stabilności. Bierz ślub, kiedy patrząc na konkretnego faceta poczujesz, że chcesz, żeby był Twoją rodziną na zawsze.". Dla mnie Ty, to te wpisy i te słowa :) Zaręczyny jak z bajki, Gdańsk, pociągi, hafty (coś nie tak z kolejnością ;)), pierwsze wycinane migdałki :)
To zabawne, że prawdopodobnie po raz trzeci czytam trochę inną relację Jagody i za każdym razem mnie ona wzrusza. I aż mi się nie chce wierzyć, że to jest czysto subiektywne, że to przez przyzwyczajenie i przywiązanie. Bo czy Was nie wzrusza, gdy czytacie o... muzyce, która dla mnie była motywem przewodnim tego dnia (można wyobrazić sobie piękniejszy i adekwatniejszy motyw?). O chórze w którym on ją wypatrzył i w którym oboje zaśpiewali w dniu swojego ślubu, o ich piosence dla rodziców, o piosence rodziców dla nich (co za rodzina!). O drodze do ołtarza, przygodzie z autem... i zakończeniu dnia, którego tu nie ma. O zdjęciu nad ranem na dachu, na pełnym luzie i pełnym szczęściu :)