panajiotis |
Dzień dobry, dzień dobry! Piszę do
Was z busa jadącego do Rzeszowa. O 5 rano mamy przesiadkę do Dwernika, a
stamtąd już prosto na szlak. Tak, tak, postanowiliśmy rzucić to
wszystko i wyjechać w Bieszczady. Niezły początek opisu ślubnych
przygotowań, nie? ;) Życiowy kierat dał nam ostatnio w kość i musieliśmy
choć na chwilę wyrwać się ze szpon codzienności.
Cieszę
się, że NPM pojawiło się w Sieci, miejsce związane z branżą ślubną, ale
przy tym bardzo kameralne i tworzące społeczność panien młodych przed, w
trakcie i po. :) Jestem wdzięczna za pracę, jaką Milena, a także
Dagmara, Jagoda, i inne NPM włożyły w stworzenie tego miejsca, bo wydała
ona piękne owoce i w rezultacie ja sama postanowiłam podzielić się
naszą historią. Na początek mała autoprezentacja i historia pt. "Jak do
tego w ogóle doszło?". ;)
Nadwrażliwa
blondynka i twardo stąpający po ziemi brunet, oboje najlepiej
odnajdujący się w lesie, na szlaku, albo z kotem na kolanach. Marzący o
życiu prostym, skromnym i blisko natury. Tymczasem, jak na złość, oboje
są prawnikami. Cóż, nikt nie jest idealny. ;) Po wielu latach razem,
pobieramy się prawie w dzień naszej siódmej rocznicy i w Dzień Mamy - 26
maja 2018 r.
Jak się poznaliśmy?
Byłam
dziewczyną, której serce długo nie mogło zaznać spokoju. Wielkie
miłości na zabój (najczęściej realizujące się tylko w mojej głowie ;) ) i
wielokrotnie złamane serce doprowadziły mnie do punktu, w którym się
poddałam, stwierdzając, że mój Jedyny po prostu nie istnieje.
Paweł dotarł do podobnej konkluzji jeszcze wcześniej. ;)
Widywaliśmy
się na imprezach naszej wspólnej znajomej. Moją uwagę bardzo szybko
przykuł przystojny, odrobinę tajemniczy brunet, ale oczywiście
założyłam, że albo kogoś ma, albo jest zimnym draniem. Bo czy ktoś o tak
zniewalającym wyglądzie mógłby być sam?! No nie czarujmy się.
Paweł
z kolei – jak mi później wyznał - był skutecznie odpychany przez pole
siłowe mojego sarkazmu i aurę wrednej suczy jaką wokół siebie
roztaczałam (choć teraz tak bardzo trudno w to uwierzyć). Dziewczyna
przeklinająca jak szewc, paląca jak smok, w skórzanej kurtce, w czerni i
nieodłącznych martensach zapewne nie zachęcała do "cześć maleńka,
często tu bywasz?" ;)
Aż
pewnego dnia – to był 28 maja – dostałam smsa od znajomej, że umówiła
się na oglądanie meczu w knajpie z dwójką swoich kolegów z liceum (fani
piłki nożnej na pewno pamiętają tę piękną rozgrywkę między FC Barcelona i
Machester United! :) ). Pamiętam, jakby to było dziś – byłam akurat w
parku i miałam do wyboru – skręcić w lewo na autobus do domu, albo iść
tam, gdzie moja znajoma umówiła się z kumplami. Chwilę biłam się z
myślami, ale że nie miałam nic do roboty, a lubię piłkę nożną,
postanowiłam się z nimi spotkać.
Strach się bać, jak potoczyłoby się nasze życie, gdyby mój wewnętrzny dzikus jednak zwyciężył i pokierował mnie do domu! :)
Mecz
mijał w świetnej atmosferze i potem skoczyliśmy jeszcze uczcić sukces
Barcy kebabem i piwem (tu pojawia się romantyczna historia, jak to
leżeliśmy na trawniku w środku miasta i trochę mniej romantyczna - jak
Paweł w trakcie tego leżenia zastanawiał się, czy nie położył się prosto
w psią kupę ;) ). W miarę jak rozmawiałam z Pawłem, okazywało się, że
wiele nas łączy, i pojawiła się nieśmiała myśl, że ten błysk w jego oku
chciałabym oglądać częściej. W którymś momencie P. zaproponował, abym
usiadła mu na kolanach... i tak już zostałam, na sześć lat z okładem. :)
Pamiętam,
że po dwóch tygodniach randkowania kumpela wyśmiała mnie, kiedy ze
śmiertelną powagą stwierdziłam, że on, to po prostu On. "Skąd możesz to
wiedzieć po dwóch tygodniach" - zapytała. A ja wiedziałam już wtedy.
Naprawdę.
Oj,
widzę, że strasznie się rozpisałam, a to dopiero wstęp... Wybaczcie mi
proszę, zwięzłe formułowanie myśli nigdy nie przychodziło mi łatwo. :)
Kolejne
lata minęły jak sen. Niedługo po tym jak zaczęliśmy się spotykać,
rzuciłam palenie i zaczęłam powoli zrzucać z siebie kolejne warstwy
zbroi, jaką się starannie opancerzyłam.
W styczniu tego roku, w okolicach święta Trzech Króli wyjechaliśmy pod Grójec do malutkiej, starej chaty w Pomłyniu (wszystkim lubiącym takie klimaty serdecznie polecamy! Tylko trzeba
uważać na psa, to diabeł wcielony ;) ). Trafił się nam największy od lat
mróz: -30 stopni. Ponieważ chatka była ogrzewana tylko małym kominkiem,
Paweł wstawał w nocy co godzinę, aby dorzucić brykietu, a ja spałam w
czapce. :) Było czadowo! Robiliśmy długie spacery po lesie i cieszyliśmy
się ciszą (oraz brakiem zasięgu ;) ) . Pierwszego wieczoru, kiedy w
grubych skarpetach grzaliśmy się przy kominku, Paweł ni stąd, ni zowąd
zaczął coś napomykać o wspólnym domu pod lasem i małym stadku owiec, te
klimaty (trzeba Wam wiedzieć, że jesteśmy obydwoje wielkimi miłośnikami
natury i marzy nam się dom na odludziu z wielkim ogrodem, warzywniakiem i
stajnią). Ja, niczego nie przeczuwając, zaczęłam coś tam po swojemu
trajkotać o potencjale agroturystyki. Paweł proponował wino, ale ja
stwierdzałam, że na wino jest za wcześnie, ale mogę mu kakao zrobić, i
tak to szło - on nie ustawał w wysiłkach, aby trochę nasz wieczór
uromantycznić, a ja skutecznie te zabiegi torpedowałam. ;) W końcu
stracił cierpliwość, wyciągnął pierścionek, i stwierdził, że skoro
ciągle zmieniam temat, to może mu powiem, czy będę jego żoną. :D
No
i wtedy dopiero się zaczęło. Dopóki nie załatwiliśmy kluczowych spraw –
sali weselnej, zespołu, kamerzystów – byłam rasową Bridezillą.
Przeglądałam miliony ogłoszeń, robiłam zestawienia w excelu i
dopytywałam wykonawców o najdziwniejsze szczegóły. Na szczęście w lutym
mi przeszło. ;)
Co
do sali weselnej, nie mieliśmy wątpliwości, gdzie chcemy przyjąć
naszych weselników. Naszym wymarzonym miejscem była od zawsze rezydencja
położona w środku lasu. Zaważyły na tym opinie dziesiątek zachwyconych
gości i przepiękna architektura (to drewniane sklepienie!), nowoczesna, a
jednak harmonijnie wtopiona w otaczający ją las. Pierwsze rozmowy z
managerką sali, a także nasze spotkanie z Rezydencją na żywo tylko nas w
tym utwierdziły.
I
tu mamy pierwszy niepoprawny element – otóż sala zlokalizowana była w
miejscowości Pawła, a 100 km od mojego domu rodzinnego, co sprawiło, że
wyjazd Panny Młodej z domu zanosi się na małe wyzwanie logistyczne.
Zdecydowaliśmy wspólnie, że ślub weźmiemy również u Pawła. Ponieważ
pochodzę z niewielkiej miejscowości, wciąż unoszono brwi ze zdziwieniem
na wieść, że ślub nie odbędzie się w parafii panny młodej. Jak to? Czemu
tak daleko? Nie ukrywam, że zanim się na podobne komentarze
uodporniłam, było mi przykro to słyszeć, i to z ust członków bliskiej
rodziny, którzy zaaferowani tą anomalią, zapominali nawet pogratulować
nam zaręczyn. Niespecjalnie przejmowali się naszymi kontrargumentami, że
zawsze jedna ze stron ma daleko, a tylko ta sala spełniła nasze
wyśrubowane wymagania. W końcu stwierdziliśmy, że im mniej szczegółów
nt. naszego ślubu i wesela zdradzimy innym, tym mniej "dobrych rad"
usłyszymy. :)
Wszyscy
Wykonawcy zostali wybrani wspólnie i po długich debatach. Nie mieliśmy
wątpliwości, że na naszym weselu nie będziemy uskuteczniać biesiady i
tradycyjnej formuły wesela. Żadnych oczepin, żadnych "cudownych
rodziców", żadnego nadęcia i ceremoniałów. Za to koniecznie - dobra
muzyka, dobre jedzenie i piękna strona wizualna. Stanęło na formule
urban wedding i eleganckiego przyjęcia, ale... nie do końca! Chcemy
wprowadzić kilka leśnych akcentów, leśnych i słowiańskich. I może trochę
złota. Czas pokaże czy nam się uda!
Chyba zostaniesz moją ulubioną NPM ;P. Jak czytałam miałam wrażenie, że znam Cię od dawna :). A rzadko czytam wpisy do końca ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę szczęścia - sarkastyczna, wredna, klnąca jak szewc (choć niepaląca jak smok ;)), fanka Barcy i (a jakże) prawniczka :D
W głębi duszy zawsze wiedziałam, że jest nas więcej! :) Ściskam, U.
Usuń