Historia Dagmary:
To nie była miłość zbudowana na przyjaźni, to był
raczej grom z jasnego nieba, a przyjaźń i cała reszta przyszła dopiero z
czasem.
Gdy miałam 16 lat pojechałam na szkolną wycieczkę
do Grecji i do głowy by mi nie przyszło, że poznam tam swojego przyszłego męża.
A jednak. ;) I co by nie mówić o "miłości od pierwszego wejrzenia" to nasza
właśnie nią była. Potrzebowaliśmy kilku dni by oficjalnie uznać, że jesteśmy
razem. Ale pełno jest przecież takich nastoletnich, wakacyjnych miłości, na tej
wycieczce też nie byliśmy jedyną nową parą ;). I co można wiedzieć o drugim
człowieku po kilku dniach? Nic ;) Można się jedynie zauroczyć. I ja do dziś nie
mam pojęcia, jak to się stało, że to zauroczenie przetrwało, gdzieś po drodze
zamieniając się w miłość.
Zaręczyliśmy się po ponad pięciu latach związku,
a ślub wzięliśmy po niespełna ośmiu. Łatwo więc zauważyć, że mieliśmy bardzo
dużo czasu na zorganizowanie tego dnia. Co śmieszniejsze, już w dzień zaręczyn
ustaliliśmy dokładną datę ślubu (z prawie trzyletnim wyprzedzeniem) i ją
zrealizowaliśmy. Skoro byliśmy ze sobą od 21 lipca, zaręczyliśmy się 21
września to ślub nie mógł się odbyć innego dnia. To, że to będzie 2016 rok
ustaliliśmy dość prędko, kierując się naszymi studiami/pracą/potrzebą odłożenia
pieniędzy. Wzięliśmy więc do ręki kalendarz w telefonie i szybko sprawdziliśmy
w jakim miesiącu wiosenno-letnim w 2016, 21 wypada w sobotę. Padło na maj. ;)
Wybrany, jak widać zupełnie przypadkowo, a dziś już jestem tym miesiącem
totalnie zauroczona. Wiosna w rozkwicie, pełno kolorów, piękne słońce, całe
lato jeszcze przed itd. Nie wyobrażam sobie piękniejszego miesiąca na ślub.
Organizacją ślubu zajęliśmy się od początku
zupełnie sami. Mieliśmy bardzo konkretnie określoną swoją wizję i nie
chcieliśmy, by ktokolwiek nam ją zaburzył. Nawet nasi rodzice o wielu rzeczach
dowiedzieli się dopiero tego dnia. :) Miało być kolorowo i sielsko. Polne
kwiaty, drewniany kościół, koronkowa suknia, wianek we włosach – dużo takich
ślubów ostatnio, prawda? ;)
Ja w ogóle nigdy nie marzyłam o takim typowym
weselu, o welonie, wielkiej sukni i o byciu przez jeden dzień księżniczką. Moja
rodzina jest niewielka, nie ma też w niej takiej tradycji wesel i były mi to
tematy dosyć obce. Rodzina męża natomiast jest zdecydowanie liczniejsza niż
moja i kochająca tego typu imprezy. Że robimy wesele zostało więc postanowione.
;) Ale od początku wiedzieliśmy, że chcemy by świętowali z nami sami naprawdę
najbliżsi nam ludzie, a nie ci których wypada zaprosić. Listę gości ułożyliśmy
zupełnie sami i nikt nie znalazł się na niej przypadkowo. W rezultacie bawiło
się z nami 80 kilka osób – rodzina oraz nasi przyjaciele, bez których nie
wyobrażaliśmy sobie tego dnia.
Wszystkich ślubnych wyborów dokonywaliśmy dosyć
łatwo. Obejrzeliśmy tylko dwie sale i choć po pierwszej byłam zdecydowana, to
po odwiedzeniu drugiej wyszliśmy z niej z wstępną rezerwacją. Rozesłaliśmy
maile do kilku fotografów, ale tylko z jednymi się spotkaliśmy (zresztą ja bym
się na innych nie zgodziła, ale Kubę musiałam trochę przekonywać ;)). Podobnie
rzecz wyglądała z pozostałymi usługodawcami. I przy każdym tym wyborze decyzje
podejmowaliśmy tylko we dwójkę. Rodzice zobaczyli salę, gdy już mieliśmy
wpłaconą zaliczkę itd. Tak jest naprawdę dużo prościej. Czasem w dwie osoby
ciężko dojść do kompromisu, a gdy tych osób jest jeszcze więcej to decyzja może
być prawie niemożliwa. A przecież dodatkowo, nasi rodzice mogą mieć zupełnie inny
gust i inne wyobrażenia niż my. ;)
Dzień ślubu
Ja – najbardziej
nerwowa, emocjonalna i płaczliwa osoba na świecie. Byłam więc przekonana (i
założyłabym się o wszystkie pieniądze), że w dzień ślubu popłaczę się co
najmniej kilka razy, będę strasznie nerwowa itd. Ale im bliżej było tego dnia,
tym bardziej coś mi w tych moich reakcjach zaczynało nie pasować. :P Jakaś
panika przedślubna na chwilę przed? Ależ skąd! Im było bliżej tym łapałam coraz
większy luz, a na twarzy pojawiał mi się coraz większy uśmiech. I choć wszystko
szło raczej po naszej myśli, to jestem przekonana, że nawet gdyby tak nie było,
machnęłabym na to z uśmiechem ręką. Wyluzowałam po prostu zupełnie. Dzień ślubu
zaczęłam już jakoś koło 6.30 rano czytając bajki i układając z moją siostrzenicą
klocki. Że ja dziś wychodzę za mąż?! Ani trochę to do mnie nie docierało. ;)
W ogóle co do
ostatniej nocy przed ślubem – spędziliśmy ją osobno. I wcale nie po to by coś
udawać i zachowywać pozory (mieszkaliśmy ze sobą już długo przed ślubem).
Chcieliśmy po prostu zapewnić sobie większe emocje tego dnia. ;) Tym sposobem ostatnią przedślubną noc spędziłam w jednym łóżku z mamą i niespełna
trzyletnią siostrzenicą.
Po bajkach, śniadaniu, prysznicu itd. przyszła
pora na makijaż oraz fryzurę. Obie rzeczy miałam wykonywane w
mieszkaniu więc ominął mnie problem dojeżdżania gdzieś tego dnia (polecam takie
rozwiązanie). Myślałam, że chociaż podczas tych przygotowań dotrze do mnie co
się dzieje, że to dziś, że za kilka godzin wychodzę za mąż! Taa… pełen luz, dzień
jak co dzień (co z tego, że nikt mnie nigdy w życiu wcześniej nie malował i nie
czesał :P). Przyjazd odświętnie ubranej świadkowej, przyjazd florystki z moim
ślubnym bukietem i całą resztą (Byłam
przezachwycona moim bukietem! Półwiankiem zresztą też. Florystki robiły to
trochę w ciemno, bo ja tylko powiedziałam, że ma być polnie, sielsko, kolorowo
itd. Ale nawet nie ustaliliśmy konkretnych kolorów ani nic, a wyszło bajecznie!), podenerwowana mama - to wszystko nadal nie
robiło na mnie wrażenia. ;) Lekkie zdenerwowanie poczułam dopiero gdy
przyjechali nasi fotografowie, ale też szybko minęło. Jednak w całej tej
atmosferze luzu okazało się, że mamy lekkie opóźnienie i mogę nie zdążyć się
ubrać do przyjazdu narzeczonego. Napisałam mu więc sms żeby się nie spieszyli
(jechał ze świadkiem). Odpisał mi: "Ok, to jedziemy do Maca." Moja
myśl w głowie? "Niech tylko się ubrudzi to zabije!". :P
Pan Młody przyjechał na szczęście w nienaruszonym stanie. ;)
Bardzo chciałam zorganizować nam first look sam na sam. Ale tego dnia było już
takie zamieszanie, że myślałam, że machnę na to ręką. Chyba tylko dzięki
świadkowej tego nie zrobiłam i Bogu dzięki, bo to był najcudowniejszy moment.
Poprosiliśmy więc wszystkich (przed wejściem Kuby), żeby opuścili mieszkanie. A tak szczerze to ich wygoniliśmy (z moją mamą
bywa ciężko :P). Zostałam sama w mieszkaniu z fotografami gdzieś z boku. Wszedł
Kuba. I wiecie… zawsze to ja płacze, a Kuba nie pokazuje tak emocji. A była
taka reakcja z jego strony, jakiej się w życiu nie spodziewałam (fotograf nas
poratował podając papier :P). I pomyśleć, że ja w dzień ślubu widząc to
zamieszanie, chciałam już olać ten nasz first look i zostawić wszystkich w
mieszkaniu.
Potem już wszystko potoczyło się jakimś
własnym torem. Było błogosławieństwo, ale trwało dosłownie trzy minuty, a
następnie wszyscy pojechali do kościoła. My chcieliśmy koniecznie przyjechać na
ostatnią chwilę, żeby większość gości była już w kościele. Gdy zostaliśmy w
mieszkaniu sami, zrobiliśmy jeszcze na szybko pierwszą i ostatnią próbę
pierwszego tańca w sukni ślubnej. :)
Ceremonia przebiegła całkiem spokojnie choć ja
się bardzo o siebie obawiałam. Bałam się, że się rozkleję i nie będę w stanie
powiedzieć przysięgi. Ale ten dzień już od samego rana mnie zaskakiwał moimi
reakcjami, więc zaskoczył mnie ponownie. Był uśmiech, radosne oczy (widzę na
filmie i zdjęciach) i pewnym głosem powiedziana przysięga. Była też moja mała
siostrzenica wołająca z pierwszej ławki "Daga!" i to też będę zawsze pamiętać,
bo było urocze. Nawaliła za to zupełnie nasza oprawa muzyczna, ale jakoś się
tym nie przejęłam. ;) Na koniec ceremonii Świadkowie prosili wszystkich gości o
wychodzenie, po to byśmy my mogli wyjść jako ostatni. (Naszym Świadkom to się w
ogóle należy medal! Bardzo, bardzo nam pomogli tego dnia.) Po wyjściu z
kościoła goście obsypali nas płatkami kwiatów – sztucznymi, bo załatwianymi na
ostatnią chwilę (no mimo tej świetnej organizacji, o czymś musieliśmy zapomnieć
:P), ale dały radę. ;)
Nie będę już ze szczegółami opisywać wesela,
bo chyba już i tak nikt nie dotrwał z czytaniem do tego miejsca. :D (A ja
naprawdę starałam się to opisać krócej, ale wyszło jak zwykle ;)). Powiem tylko, że było cuuuuuudownie! Mi zaparło
dech w piersiach jak zobaczyłam nasze dekoracje, stoły, słodki stół – wszystko
wyglądało bajecznie (Głupio się tak zachwycać własnym weselem, nie? :P).
Było dużo momentów, które mnie wzruszały i
cieszyły. Były krótkie toasty moich rodziców, które wywołały łzy w moich
oczach. Były moje koleżanki z pracy, które przyjechały koło 23.00 (pracowały tego dnia do
22.00) z innego miasta, tylko po to by złożyć nam życzenia i dać prezent oraz
kartkę podpisaną przez pełno osób. Mnie takie gesty rozbrajają zupełnie, nie
ma cudowniejszych momentów niż te, jak ktoś bezinteresownie robi coś tylko po
to by sprawić Tobie przyjemność.
Podsumowując – To był piękny majowy dzień.
Dzień, do którego często wracamy i będziemy wracać. Była piękna ceremonia, był
pełen kościół bliskich nam ludzi, było cudowne wesele i wielka, wielka radość. To
są takie emocje i takie uczucia, jakich nigdy wcześniej w życiu nie
doświadczyłam. Radość z poślubienia tej najważniejszej osoby, radość z
obecności bliskich Wam ludzi, którzy cieszą się razem z Wami – tego wszystkiego
nie da się opisać. Ślub ma znaczenie i warto te chwilę przeżyć. Zresztą, po
ślubie też jest ekstra. :)
Co było niepoprawne?
- Dwa
pierwsze tańce! Ogółem całe wesele byliśmy w jakimś niedoczasie czasowym, bo
jednak bardzo dużo się działo. I gdy już trzeba było zatańczyć pierwszy taniec,
okazało się że moi rodzice zniknęli. Zajmowali się też wnuczkami, więc wiadomo.
Dlatego pierwszy taniec się odbył, ale po dobrych 2-3 godzinach moja mama
poszła do dj z prośbą o drugi pierwszy taniec :D Dj oczywiście najpierw
przyszedł do nas z pytaniem co my na to, ale już mieliśmy taki luz, że ja się
zgodziłam od razu. :D Znowu się wszyscy zebrali, znowu kręcili i robili zdjęcia
– śmiesznie :)
- Nie wiem czy to było niepoprawne, ale jedynymi
osobami, które decydowały, jak będzie ten dzień wyglądał byliśmy my dwoje. Nasi
rodzice o wielu rzeczach dowiedzieli się dopiero na weselu. Bardzo chcieliśmy
przeżyć to po swojemu. :) (I nikt się o nic nie obraził!)
- Nie miałam żadnej typowo ślubnej biżuterii tylko
drobne kolczyki i bransoletkę na sznurku. Nie miałam welonu, miałam szare buty,
a pończochy zdjęłam zaraz po wejściu na wesele. Sporą część wesela przetańczyłam
na boso w za długiej sukni, bo spuchły mi nogi. I zupełnie się tym nie
przejmowałam. Suknia po weselu była czarna, a moje nogi wyglądały jakbym
wróciła z pracy z kopalni. ;)
- Podziękowania dla rodziców – nie było "Cudownych
rodziców mam", nie było wspólnych tańców itd. Wręczyliśmy rodzicom zdjęcia z
naszej sesji narzeczeńskiej, a Kuba powiedział kilka słów podziękowania. Ja też
próbowałam, ale to był ten jeden z dwóch momentów tego dnia, kiedy ze
wzruszenia nie dałam rady.
Ten ślub nie był wcale taki niepoprawny, on był w
zasadzie bardzo poprawny, ale w tym wszystkim też taki bardzo "nasz" i o to nam
głównie chodziło.
Rady dla przyszłych Panien Młodych
- Liczycie się Wy
dwoje i pamiętajcie o tym na każdym etapie przygotowań – znajdzie się wiele
osób, które będą miały swoją wizję waszego dnia (rodzina, przyjaciele, czy
nawet przypadkowe osoby). I nie chodzi o to by się z nimi awanturować, robić na
przekór itd. Wysłuchać, a następnie spokojnie wytłumaczyć, że to Wasz dzień. Ja
jak mantrę powtarzałam, że to nasz ślub i kończyłam tym każdą próbę wtrącenia
się. ;)
- Weźcie na zmianę
inne buty, choćby baletki przy których suknia będzie za długa. Zawsze to lepsze
niż tańczenie na boso. ;)
- Działajcie według
harmonogramu, twórzcie listy, zapisujcie wszystko co tylko przyjdzie Wam do
głowy – tym sposobem może nie zginiecie w tym przedślubnym szaleństwie.
- Zaplanujcie datę
odpowiednio wcześnie – jasne, ślub można zorganizować w trzy miesiące, ale gdy
zależy Wam na bardzo konkretnym miejscu czy usługodawcy to czas zawsze będzie
waszym sprzymierzeńcem.
- Wyluzujcie przed
ślubem – ja im było bliżej tego dnia, tym większy luz i dystans łapałam. Nawet
jeśli coś nie do końca pójdzie po waszej myśli, albo zapomnicie o jakimś
drobiazgu to ten dzień i tak będzie najpiękniejszy na świecie.
- W tym całym
ślubnym zamieszaniu nie zapomnijcie o sobie i o tym dlaczego to robicie
- Nie przesadzajcie
– wasze wesele będzie udane nawet jeśli nie będzie na nim animatora, pokazu
sztucznych ogni i najlepszej kapeli w kraju.
- Rozdajcie
zaproszenia z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym, nie zostawiajcie tego na
ostatnią chwilę – ludziom łatwiej będzie zaplanować wolny czas, gdy dowiedzą
się o uroczystości odpowiednio wcześnie.
- W miarę
możliwości postarajcie się załatwić sobie makijażystkę i fryzjerkę z dojazdem
do domu. Tego dnia i tak będzie Wam brakowało czasu i nie warto tracić go na
dojazdy.
- KONIECZNIE
zorganizujcie first look sam na sam – chciałam tego dnia machnąć na to ręką, a
teraz wiem, że to był najlepszy moment z całego dnia. To są uczucia i emocje,
których nie da się opisać. Nie rezygnujcie z tego!
- Mądrze wybierzcie
świadków. Ich zorganizowanie i pomoc może wiele ułatwić tego dnia. Wyznaczcie
też osobę do uregulowania niezbędnych płatności tego dnia (dj, samochód,
fotobudka itd.). Nie warto byście sami zaprzątali sobie tym głowę.
- Cieszcie się z
całych sił tym dniem, cieszcie się sobą oraz ludźmi którzy są tam dla Was,
chłońcie ten czas i te emocje. Będziecie do nich jeszcze długo wracać. :)
Nie mogłabym też
nie wspomnieć o naszych usługodawcach. Mieliśmy ogromne szczęście.
Nie dość, że trafiliśmy na świetnych fachowców to jeszcze zwyczajnie cudownych
ludzi. Bez nich ten dzień nie byłby taki sam.
Zdjęcia: Bajkowe Śluby
DJ: Mateusz Dworczak
Kwiaty oraz napis LOVE: INNA Studio
Miejsce: Siedem Drzew
Papeteria: W cudzysłowie
Suknia: Amy Love Bridal
Makijaż: Face of Art Katarzyna Kałek-Dekert
Fryzura: Anna
Szurkowska
Fotobudka: 321 pstryk
Samochód: Stylowa BRYKA
Tort i słodki stół: Moje Słodkości Cafe
Kilka słów od NPM:
Nawet nie wiecie jak bardzo cieszę się, że pisząc to siedzę schowana za ekranem monitora, bo... przynajmniej nie mam okazji do publicznego rozpłakała się przy próbie wypowiedzenia pierwszego zdania ;)
Tak prywatnie... dla mnie to ślub roku :) Najulubieńszy! Najbardziej wyczekiwany, najbardziej mnie rozklejający, najbardziej obgadany (do teraz w niemal setkach emaili), taki, że mogłabym obudzona w środku nocy opowiedzieć Wam te historie i te emocje. I ja nawet nie chcę patrzeć w tym opisie na ten ślub obiektywnie, bo ilość ochów i achów by Was wykończyła :)
Czego od Dagmary nauczyłam się ja i czego możecie nauczyć się Wy?
Nic, żadne poprowadzenie przez tatę do ołtarza, nie zastąpi Wam first looka, który ma ogromne szanse na stanie się Waszym ulubionym momentem tego dnia.
Dobra organizacja to podstawa. Dobra organizacja to podstawa. Dobra organizacja to podstawa. O ile potrzebujecie spokojnej głowy ;)
Uśmiech od ucha do ucha na myśl o ślubie i pozytywne nastawienie... działa magicznie. Wszyscy Cię uwielbiają, wszyscy Ci pomogą, wszyscy się Tobą zachwycą :)
Dziękuję Daga :) Ogromną przyjemnością było Cię tu mieć :) I zapraszam do Wrocławia :P
Na koniec: nie mogę nie wspomnieć, bo się uduszę ;) Bo wspominałam po kątach czyt. na grupach na fb, a ciągle mam wrażenie, że to za mało. Wybory Dagmary dotyczące usługodawców uważałam za świetne, możecie zerknąć na jej listę i wszystkich wziąć niemal w ciemno. W tym ten najważniejszy: wybór fotografów. Bajkowe Śluby to moja TOP5 w Polsce, z trzech prostych powodów: ogromnie podobają mi się ich zdjęcia (to też chyba fotografowie, których pełnych reportaży miałam okazję zobaczyć najwięcej), nikogo innego WY nie chwalicie mi w emailach tak bardzo i... to zdecydowany numer 1 na mojej liście pt. "niesamowite, na nich nikt nie narzeka".
Pamiętacie, że Dagmarę możecie czytać teraz na jej blogu: Nasze ślubne opowieści? Musicie pamiętać :)