piątek, 10 marca 2017

3 miesiące do ślubu, czyli niech ktoś zatrzyma świat, my wysiadamy! [Jagoda]

W naszym życiu dzieje się dużo i szybko, nawet nie wiadomo kiedy z poniedziałku robi się niedziela i znowu kolejny tydzień. Tak bardzo chciałam świętować studniówkę do ślubu, a i tak ją przegapiliśmy! Jesteśmy już zmęczeni, nie tylko ślubem, ale też pracą, różnymi zobowiązaniami rodzinno-towarzyskimi, chórem, próbami zespołu PM… Nie mamy dla siebie czasu, często się mijamy, do tego przesilenie wiosenne i wychodzi mieszanka skutkująca tęsknotą i frustracją. Dlatego postanowiliśmy rzucić wszystko i za tydzień jedziemy na Mazury. 

Może nie będzie to jakaś wielka wyprawa, na pewno nie odpoczniemy na tyle, ile chcemy, ale myślę, że przyda nam się chociaż taki trzydniowy wypad na podróż przedślubną ;) Robimy coś, czego żadne z nas przedtem nie próbowało, czyli zarezerwowaliśmy hotel ze spa i zamierzamy chillować w basenie, spacerować i zafundować sobie jakiś masaż. Relaks pełną gębą. Od dwóch tygodni żyję tylko myślą o tym, że zrobimy sobie wolne od całego świata i dzięki temu jakoś sobie radzę z natłokiem obowiązków.

Jeśli już jesteśmy w temacie podróżniczym, to zaplanowaliśmy też miesiąc miodowy (a w zasadzie dwa tygodnie). Zaplanowaliśmy to może za dużo powiedziane, bo po prostu podjęliśmy decyzję, że spakujemy namiot, śpiwory i ruszamy gdzieś w południowym kierunku (na północ to raczej wpław i zimno, bo mieszkamy w Gdańsku) – pewnie skończy się na górach, Tatrach lub Bieszczadach, ewentualnie z noclegiem w jakimś ciekawym miejscu po drodze. A na sam koniec wyjazdu wylądujemy na woodstocku :) Nie mamy teraz głowy do planowania wyprawy, która zasługiwałaby na miano podróży życia, więc postanowiliśmy odłożyć ją na sezon zimowy, czyli pół roku po ślubie. Aktualnie na tapecie jest Tajlandia, przyszła teściowa odwiedzała ją z plecakiem już cztery razy, chętnie dzieli się doświadczeniami i dobrymi radami, więc chyba zdecydujemy się na ten kierunek. Uwielbiam wyjeżdżać z moim PM, zostawiać wszystko w tyle i mieć siebie na wyłączność. Palić ogniska na plaży, pić piwo w namiocie w czasie burzy i przede wszystkim odciąć się od internetu, filmów, gier, od wszystkiego, czym czasem niepotrzebnie zaśmiecamy sobie wspólny wolny czas. W takich podróżach na sto procent jesteśmy obecni dla siebie i te chwile dla mnie stanowią najcenniejsze chwile i wspomnienia na całe życie :)

Wracając na ziemię – cały czas coś tam klecimy w sprawie przygotowań weselnych. PM zrobił rozpoznanie terenu wśród hurtowni alkoholu, ja z kolei wśród kwiaciarni, które mogłyby podjąć się ustrojenia sali weselnej. W zeszłym tygodniu zamówiliśmy też obrączki! W końcu wybraliśmy najzwyklejszy, klasyczny i prosty wzór z żółtego złota z soczewką wewnątrz, żeby łatwiej było je zdejmować. Niestety w pracy będę to musiała robić bardzo często. Muszę przyznać, że to ja byłam mężczyzną u jubilera, bo praktycznie od razu wskazałam na to, co mi się podoba, natomiast PM zaświeciły się oczy na widok białego złota, różnych kombinacji białego z żółtym i różnorodności kształtów, przymierzał, wybrzydzał, dopytywał... Ale jak to bywa w kwestii biżuterii, to w końcu kobiece zdanie zostało przeforsowane. Jubiler, na początku grzeczny i profesjonalny, tak się przy nas wyluzował i uśmiał, że nieświadomie przeszedł z nami na "ty" ;)

Trudne wyzwanie tego miesiąca to tort. Moim niekwestionowanym faworytem był naked cake, G. chciał po prostu, żeby był i żeby był w miarę smaczny ;) Pierwsza cukiernia, do której zadzwoniłam policzyła sobie za naked tyle, co za "ekstradekoracyjny", czyli dodatkowe 300 zł. Przyznam, że łączna cena zwaliła mnie z nóg i moim pierwszym odruchem było - "rezygnujemy z tortu, jego i tak nikt nie pamięta, w sumie to pewnie podczas wesela ludzie by nie zauważyli, że zabrakło tortu". Ale z pomocą przyszła jedna z facebookowych grup, na której polecono mi prywatną pracownię tortów artystycznych – tam pani, której portfolio oglądaliśmy z wybałuszonymi oczami cały wieczór, oszacowała koszt naked cake dwukrotnie niższy, niż w pierwszej cukierni. Czyli wszystko toczy się po dobrych torach!

Rozdaliśmy już ostatnie zaproszenia z podstawowej puli. Póki co prawie wszyscy zarzekają się, że będą, ale czekamy do kwietnia na ostateczne RSVP i wtedy ewentualnie doprosimy osoby, które bardzo byśmy chcieli, aby towarzyszyły nam w tym dniu, ale niestety ze względów logistycznych zabrakło miejsca dla nich. Niesamowite w organizacji wesela jest to, że zdajesz sobie sprawę, ile w twoim życiu jest ważnych i bliskich osób. Wyszło nam naprawdę więcej niż myśleliśmy :)

I uwaga! Coś co spędzało mi sen z oczu, czyli makijaż i fryzura. Ogarnęłam już drugą próbną fryzurę i pierwszy makijaż. Do perfekcji z katalogów ślubnych albo zdjęć najlepszych reportaży, które oglądałam w internecie, to jeszcze sporo brakuje, ale wiecie co? Już nie chcę być perfekcyjna. Od makijażu oczekuję tylko, żeby ktoś pomalował mi w miarę powieki (sama zazwyczaj używam jednego koloru, bo kiedy próbuję smoky eyes, wychodzi mi śliwa a’la przemoc domowa), do tego żeby dokleił rzęsy i aby to się trzymało kupy chociaż do północy. A fryzura już niech będzie jakakolwiek, byle bez rokokoko, jak przy poprzednim razie. Prosty warkocz i tyle. Niech się nawet rozwali przy tańcach, z wiankiem będzie wrażenie słowiańskiej dziewoi ;)

Ostatnio, po pewnym okresie fascynacji organizacją wesela (pewnie związaną w byciem zapisaną do facebookowych grup ślubnych), wróciłam do punktu, kiedy… Przestało mi się chcieć perfekcyjnej imprezy. Znajomi mówią, że są strasznie ciekawi naszego wesela, bo na pewno będzie wyjątkowe. Zaczęłam drążyć temat – co to znaczy? Otóż wcale nie chodzi o to, że będzie jak z okładki. Raczej wspominają coś o tym, że znając nas, będzie bez wzruszających uniesień, bez pompy i nadęcia, ale raczej dużo… Śmiechu, szaleństwa i głupot. No i super, takich oczekiwań chcę od gości! Chcę wziąć ślub z ukochanym (tutaj moim jedynym oczekiwaniem jest nie wywalić się po drodze do ołtarza, poza tym jestem otwarta na wszelkiego rodzaju głupoty i wpadki), potem zajechać naszym żółtym fiatem na hot-doga na stację benzynową (To jest nasze marzenie od początku planowania wesela. Ewentualnie do tego jeszcze ja tankująca benzynę w sukni ślubnej… Widzicie w głowie te miny obsługi?), a na końcu dobrze się bawić z najbliższymi. Zamierzam wytańczyć się z PM za wszystkie czasy, pojeść, popić, powzruszać i wyśmiać do utraty tchu. I tyle. Płacę, to wymagam ;)

A perfekcyjne śluby i reportaże z nich pooglądam na ekranie komputera – w domu, w piżamie i kapciach, popijając piwo!

4 komentarze:

  1. Też szukam "naked cake" na nasz ślub ;-) czy możesz podać nazwę tej pracowni ? Będę wdzięczna :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tortoland, Pracownia Tortów Artystycznych w Bydgoszczy. Tam mamy wesele :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do Koniakowa ;) wynajmujemy pokoje ;) cisza piekne widoki lepsze niz a Zakopanem itp. Beskid śląski potrafi byc magiczny o kazdej porze roku :)
    Co do ślubu to nam tez zostały 3 miesiace i jakis sie nie przejmuje tym tak bardzo , bedzie co bedzie , byle goście nie byli głodni, orkiestra dobrze grała i cala impreza byla na luzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. To najbardziej strasujący okres był dla mnie :] Ale przezyłam i było cudownie !

    OdpowiedzUsuń