poniedziałek, 26 stycznia 2015

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Maria

Historia Marysi: 

Od czego by tu zacząć… Może od naszej postawionej na głowie historii, która od początku zaczęła się od tradycyjnego końca ;) Najpierw byliśmy „MY” zakochani potajemnie na „rodzinnym” rejsie mazurskim (nasze mamy przyjaźnią się od 40 lat). Po trzech latach na świecie pojawiła się nasza córka, Róża (23.06.2010 – dzień taty), dwa lata później ślub cywilny (26.05.2012 – dzień mamy), ślub kościelny planowaliśmy na dzień dziecka 2014, ale ze względów organizacyjnych – 21.06.2014 i też fajnie - blisko nocy świętojańskiej… I tu się zaczęło… burza mózgów wśród zakręconych najbliższych - noc kupały, karczma, krajobraz, może jakaś woda? Wianki!!! Zaczęło być „niepoprawnie” ;) Ale w podpunktach, tak jak to mi się spodobało u jednej z NPM.
Zresztą u nas niepoprawność płynie we krwi – ślub cywilny zorganizowaliśmy w stylu lat 20. – każdy z gości był w stroju z epoki z cudownymi rekwizytami!

Przygoda z FolkDesign, czyli podróże pod samiuśkie Tatry:
Wiedzieliśmy, że to będzie góralskie wesele. Darek pochodzi z Żywca, cała jego rodzina związana od pokoleń z górami, nasz temperament – tak musiało być, nie inaczej. Zaczęłam szukać sukni, we wszystkich czułam się źle, „księżniczkowato”, choćby nie wiem jak swobodne były. Czułam się w nich jak w przebraniu, jakbym przebierała się za księżniczkę, a przecież nią nie jestem! Szukając inspiracji w internecie trafiłam na twórczość pani Anety Larysy Knap, która po pierwszej wizycie w jej studiu skradła mi serce. Wiedziałam, że to ona zaprojektuje moją wymarzoną suknię ślubną, oj ona również jest bardzo „niepoprawna” :) w najlepszym znaczeniu tego słowa. Przymierzając przykładowy gorset uszyty „z chusty góralskiej” poczułam, że to to: wygodnie!, elegancko, z pazurem! Do tego koszula z akcentami dla PM… A uszyciem spódniczki w stylu Cleo ;) dla Róży zajęła się Babcia.

Jak wyglądał ten dzień:
Przygotowania: Mieszkamy w jednym domu z Teściami, więc ja ubierałam się u nas w mieszkaniu na dole, Mąż na górze. Róża biegała między nami ;) Przyjechał kamerzysta, przyjechał fotograf z żoną (serdeczni przyjaciele, z żoną Magdą znamy się od mazurskiej „piaskownicy”) - było wesoło, bez stresu i na luzie. Cieszyłam się, że wszystkie bliskie mi osoby są obok mnie, razem. Magda miała jasną sukienkę, tak jak moje druhny (które w domyśle miały być mężatkami jak ja ;)), więc się jej zapytałam czy chce być kolejną druhną, a ona: „Oczywiście!” i tak z łapanki, ale bardzo serdecznie stanęła tego dnia jeszcze bliżej mnie :) Wesoła atmosfera udzieliła się mojej przyjaciółce, która zawsze jest na bakier ze wszystkimi „kobiecymi upiększankami” i spytała mnie, będącą już w sukni ślubnej, czy jak zwykle pomaluję jej paznokcie na czarno :P Nietypowe było moje „pojawienie się”, czyli nasz spotkanie. Poprosiliśmy, aby wszyscy już się zebrali w pokoju u Rodziców na błogosławieństwo, a Darek poszedł do mnie sam. To był cudowny moment, intymny, tylko dla nas. W tym szybkim, zagonionym dniu mieliśmy się tylko dla siebie, polecam to wszystkim NPM… I tak razem weszliśmy na piętro błogosławić się. Kapela góralska przygrywała, zebrała się najbliższa rodzina i tu nie było niepoprawnie, ale tradycyjnie, wzruszająco.
Jazda! do ślubu: Mieliśmy do wyboru wśród najbliższej rodziny kilka limuzyn, ale stwierdziliśmy, że nie ważne czym do ślubu, ale z kim! Tak więc poprosiliśmy Rodziców o udostępnienie wygodnego auta, a za kierowców poprosiliśmy naszych serdecznych kompanów, największe ładunki humorystyczne w zasięgu ręki – siostrę Asię i szwagra Kubę. Wesoła atmosfera była kontynuowana całą drogę do kościoła, rozbawili nas, rozluźnili – w szczególności specjalnie dla nas wyselekcjonowaną muzyką na ten dzień ;)
Kościół: Mały, drewniany kościółek w Lalikach, nie potrzebujący żadnych ozdób,  w którym ksiądz Proboszcz nie robi problemu, aby kazanie prowadził inny kapłan.
Ksiądz Karol: Brat przyjaciół, byliśmy na ich ślubie, którego udzielał im właśnie on i całą mszę, po raz pierwszy w życiu mieliśmy uśmiech na twarzy i łzy w oczach :) Ksiądz Karol tydzień przed ślubem zadzwonił, że nasz ślub koliduje mu z wycieczką oazy, którą prowadzi, ale że chętnie zmienią destynacje na nasze góry, jeśli tylko wszyscy, 30 osób będą mogli przyjść  na mszę! My oczywiście na to z zaskoczeniem, rozbawieni: „Ok!”. Ksiądz zszedł z ekipą prosto z gór, w traperach, z plecakiem, poprosił o chwilę i przygotował się do mszy. Jeszcze przed rozpoczęciem mszy Ksiądz wygłosił wstęp bardzo wesoły, wprowadzający miłą atmosferę. Całą mszę mówił do nas, patrząc nam w oczy, uśmiechając się do nas i do Róży – cudownie! Dwa razy były oklaski, wszyscy w kościele uśmiechnięci od ucha do ucha. Ksiądz natchnął nas miłością i radością, zabawą w tym dniu – już w kościele! Na koniec oaza zaśpiewała nam pieśń w ramach prezentu, a my odwdzięczyliśmy wielkim pudłem swojskich drożdżówek.
Sala: Karczma oczywiście, Koniaków. Wszystko osadzone nie tyle co w góralskich klimatach, ale w krajobrazie tak bardzo dla mnie ważnym. Za każdym razem, gdy jeździliśmy do Koniakowa cieszyłam się, że będę mogła moim gościom z całej Polski pokazać w jak pięknych okolicznościach przyrody przyszło mi za-mąż-pójść (Mąż jest z Żywca). Dlaczego karczma? Przepyszne jedzenie, a wszyscy z rodziny, przyjaciół są smakoszami, przytulny klimat, nastrój, światło, ciepło. Jedynym przystrojeniem sali oprócz bukietów byliśmy my – wszystkie dziewczęta noszące wianki z polnych kwiatów.
Pierwszy taniec: Chcieliśmy oczywiście coś w naszym stylu, coś szalonego, coś naszego. Rękami i nogami broniliśmy się przed naukami i liczeniem kroków, jednak na kilka lekcji poszliśmy, ale kroków nie liczyliśmy ;) Za wszelką cenę chcieliśmy, aby muzyka cała od a do z była na żywo, tak więc poprosiliśmy nasz zespół, aby stworzył nam nasz mix: najpierw powolny taniec do "Ty i Tylko Ty" Golców a potem… „Bo jo cię kochom”. Tak więc do końca nie wiedzieliśmy jak to będzie brzmieć, na próbie nie byliśmy, bo po co się stresować, zaufałam PM, który prowadzi doskonale i zatańczyliśmy po prostu, po swojemu. Pod koniec utworu rozeszliśmy się i wzięliśmy do tańca następną parę – właśnie siostrę PM i jej przyszłego męża, którzy miesiąc po nas mieli mieć ślub. Takie było to przekazanie pałeczki ;) A oni wzięli do tańca następnych i następnych…  i w ten sposób zaraz przy drugiej piosence parkiet był cały zapełniony. Zespół później nam powiedział: „Po pierwszym secie, jak zobaczyliśmy jak się bawicie, wiedzieliśmy, że przed 5 nie zejdziemy.”.
Zabawa: Była nie do opisania, co chwilę zerkając, nikogo nie było przy stołach, parkiet pełen, cudowna zasługa zespołu Whisky, naprawdę ukłony dla nich. Zabawa o tyle była „do bólu”, że te dwie rodziny bardzo dobrze się znały, wszyscy wujkowie, ciocie kuzyni z obu stron spędziły ze sobą całe dzieciństwa, tak więc każdy się znał. Nawet młode pokolenie – naszych przyjaciół poprzez organizowane przez nas spotkania, narty, rejsy mazurskie, znajomi z całej Polski, z różnych środowisk, a też się znali :) Wydaję nam się, że goście bawili się naprawdę dobrze, bo nikt nam nie dawał wiary, że po ślubie cywilnym będziemy pragnęli jeszcze kościelnego :) Brakowała tylko zabaw… oj… to było niepoprawne, ale większość mówi, że po prostu nie było czasu, taka muzyka, takie tańce! Jeden z gości, zawodowy muzyk zrobił nam niespodziankę i zagrał na trąbce z zespołem. Dla nich i dla nas był to wielki zaszczyt i niesamowita moc blusowych kawałków!! Dzieci praktycznie zniknęły z wesela za sprawą urządzonego na strychu figlo-raju. Trochę tego żałujemy, bo nie było ich wśród nas, nie widać ich na zdjęciach, ale Róża mówi, że było najlepiej ;) Ufff… dobrze, że był kamerzysta i jest nagranie, aby zobaczyła, że wesele naprawdę było!
Honorowymi gości na weselu byli moi: Babcia i Dziadziu, którzy są ze sobą do dziś…. Od 70 lat. Cieszymy się, że w ten dzień ich wzruszyliśmy, uradowaliśmy i rozbawiliśmy, dodaliśmy sił na wiele, wiele lat :) 

Niepoprawne, nietypowe były:
- niepoprawny Ksiądz: zszedł z szlaku z całą oazą, aby dać na ślub, tak po prostu z plecakiem, w butach trekkingowych, w których nadal odprawiał mszę ;)
- nasze kolorowe stroje
- pani, która wiła wianki dla dziewcząt podczas wesela
- kwiaty: nie, nie z kwiaciarni – jak na swojskie wesele przystało „same żeśmy zrobiły”,  kwiaty pochodziły z ogródka mamy i babci i „zza płota”, czyli od serdecznej sąsiadki – pozwoliła wykosić nam całą łąkę rumianków, chabrów i dwa krzewy hortensji!!
- nie było zwiastowania NPM Panu Młodemu przy wszystkich gościach, ale sami, w dwoje, czule i intymnie:) za ten pomysł PM jest wdzięczny do dziś :)
- druhnami były także mężatki – tak jak ja ;)
- na stołach nie było maślanych tortów, przekładańców, ale swojskie wypieki. Goście na koniec zabawy otrzymywali torebki ze swojskim drożdżówkami.
- wódka: wcale nie z najwyższej półki, ale przetestowana, wyselekcjonowana przez panów z rodziny… dla mnie: wódka jak wódka, ale z parzenicą, czyli wzorem góralskim będącym motywem przewodnim na wykonanych przeze mnie zaproszeniach, winietkach itp.
- jazda do ślubu: nie ważne CZYM, ale ważne z KIM
- plener: nie chcieliśmy wyjątkowo pozowanych zdjęć w przypadkowy dzień „po”, chcieliśmy zatrzymać chwilę, tu i teraz. Wyszliśmy ponad karczmę ok. 10 minut i tam w ciągu pół godziny uwieczniliśmy ten szczęśliwy dzień.

Rady dla przyszłych NPM:
W ślad za poprzedniczką, Magdaleną: Nie konsultujcie swych pomysłów ze zbyt dużą liczbą osób, idźcie za głosem serca, bo tyko to co z niego szczerze wypływa będzie wartościowe, godne zapamiętania. Wszystkie niuanse ślubne, stereotypy, tradycje nie są nic warte jeśli nie są WASZE. I tak ja u Magdaleny: najbardziej się podobało Babci (l.91) i Dziadziowi (l.94) i ich aprobata przekreśliła wszystkie moje zmartwienia na temat odbioru NASZYCH pomysłów. 






























Zdjęcia: Nanopixel fotografia Piotr Bałdys
Stroje Pary Młodej: Folk Design Aneta Larysa Knap 

Kilka zdań od NPM:
FolkDesign? Wspominałam wtedy, prawdopodobnie, także o męskich koszulach. I ta koszula Pana Młodego jest moim ideałem!
Druhna z łapanki, ksiądz, który dopiero co zszedł z gór, piosenka od oazy, podejście do pierwszego tańca ("tak więc do końca nie wiedzieliśmy jak to będzie brzmieć, na próbie nie byliśmy, bo po co się stresować") - idealne. Ale chyba nic nie przebije pani, która wiła wianki. Pomysł genialny, jedna z najlepszych "atrakcji weselnych" jakie mogę sobie wyobrazić i sama chętnie taką panią bym zatrudniła!

6 komentarzy:

  1. Jestem zachwycona! Po prostu niesamowicie zachwycona! Chciałabym z wami świętować ten dzien... Cos cudownego... I pani wijąca wianki... Czuję, że będę wracac do tego tekstu, aby czerpać stąd piękno, radość a także spokój :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie! żywo! prawdziwie w 100% :)

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam wasze stroje! takie piękne, kolorowe, choć ślubne :) i Twoj buty są REWELACYJNE!!

    OdpowiedzUsuń
  4. ja bym jeszcze dodala, ze niepoprawne byly stroje niektórych pań (białe sukienki), ostatnio ostro krytykowane na różnych grupach ślubnych na fb :)) podobno nie do przejścia, trzeba wywalić z imprezy, nie ma innej opcji. Biala może być podobno tylko Panna Młoda.
    pozdrawiam, super weselicho :)

    OdpowiedzUsuń