Przedstawię Wam cztery historie z salonów sukien ślubnych.
Dwie pierwsze widziałam na własne oczy, dwie kolejne pochodzą z bloga Monteki (autor jest przedstawicielem kilku zagranicznych marek sukni ślubnych i wieeeeele widział).
Każda troszkę inna, a jednak każda tak samo przerażająca, momentami
zadziwiająca i powodująca niesmak na długie godziny... To taki mini horror dla
Panien Młodych na dobranoc ;)
1. Wchodzę do salonu sukien ślubnych i widzę dziewczynę
mierzącą suknie. Z obecnie nabytej ciekawości ślubnej postanawiam poprzeglądać
w najdłuższy z możliwych sposobów suknie ślubne na manekinach i wieszakach, a w
rzeczywistości podsłuchiwać ;) Dziewczyna w salonie jest z trzema starszymi (w
okolicach 50 roku życia) osobami: dwoma kobietami i jednym mężczyzna. To jedna z
jej pierwszych wizyt i mierzy różne fasony sukienek, każdą jednak z typowym,
pozbawionym ramiączek, gorsetem. Obie towarzyszące panie rzadko zabierają głos,
a tym który ma najwięcej do powiedzenia jest mężczyzna - ojciec dziewczyny. Nie
podobają mu się gorsety, krzywi się w teatralny sposób i mówi: "Powinnaś
mieć coś pod szyją, zaryć dekolt, zakryć ramiona. Ubrać sie z szacunkiem dla
kościoła.". Kobiety milczą, lekko zbite z tropu, bo suknia wyraźnie im się
podoba, ale jak wynika z rozmowy: to tatuś za suknię płaci, więc tatuś wymaga.
Podobnie wygląda rozmowa przy drugiej sukni: "Nie pozwolę Ci iść tak
ubranej do kościoła. Chyba oszalałaś. Wstydziłbym się za tak ubraną
córkę.". Sytuacji nie ratują zaproponowane przez panie w salonie bolerka i
żakiety - tatuś nadal widzi za dużo ciała i jest ogromnie obruszony tym, że ktoś
może wpaść na pomysł ubrania w ten sposób do kościoła jego dziecka i nie ma
problemów z oznajmieniem tego ekspedientkom. W finale: córka płacze,
"mama" (tak mniemam) płacze, ojciec stwierdza: "To same sobie
kupcie tę suknię, a mnie nawet nie musicie zapraszać na taki... ślub.".
2. Kilka lat temu razem z moją koleżanką szukałyśmy dla
niej sukni ślubnej. Wędrowałyśmy po salonach i miałyśmy przyjemność natknąć się
na inne panny młode i towarzyszące im osoby, najczęściej przyjaciółki i siostry
pełniące role druhen. Tym razem na kapie siedziały cztery dziewczyny w wieku
licealnym (panna młoda wydawała się niewiele starsza). Dziewczyna wymarzyła
sobie suknię w kolorze ecru, która wg pań w salonie (i nas dwóch) pasowała do
jej karnacji i koloru włosów (to było ewidentnie widać). Miała juz wybrane 2 lub
3 modele, które przeglądała wcześniej z mamą, a teraz chciała skonsultować je
ze "wspaniałymi" druhnami. Tylko druhny nie były wspaniałe, bo:
"Ale wiesz, że ten kolor nie pasuje do sukienek, które wybrałyśmy dla nas?
Będzie identyczny, a nie możemy wyglądać tak samo.", "Fakt, Iza ma
rację. A do tego wcale nie jest Ci ładnie w tym kolorze. Panna młoda musi mieć
białą suknię.". Przyszła panna młoda starała się jakoś przekonać dziewczyny:
pomysłem na zmianę odcieniu koloru ich
sukien, w konsekwencji nawet zgodą na to, aby wszystkie druhny i ona miały
identyczny kolor sukienek. Wręcz chciała wybłagać jakiś kompromis i wyjątkowo zależało jej na zgodzie wśród wszystkich
obecnych dziewczyn. Te niestety nie dały się przekonać i dwie z nich, jak sie
później okazało - siostry pana młodego, które do orszaku wcisnęła teściowa -
wyszły z salonu twierdząc, że nie pozwolą jej zrobić z siebie "kopciuszków,
które będą tłem, którego nawet nikt nie zauważy".
3. "Do salonu wchodzi para narzeczonych. Ona
przegląda suknie. Na widok jednej z nich oczy jej się zaświeciły,
rozpromieniała, zaparło jej dech w piersiach. Postanowiła ją przymierzyć. Wyglądała
ślicznie, zobaczyła się w lustrze i oczy wypełniły się łzami. Tak, to była jej
wymarzona suknia… Niestety, to nie była wymarzona suknia jej narzeczonego.
Siedział naburmuszony jak pawian, ćmokał, stękał i kaprysił. Przez cały czas
naciskał na swoją „jedyną miłość”, aby ta przymierzyła suknie która jemu się
spodobała. Dziewczyna suknię przymierzyła, stała przed lustrem bez entuzjazmu,
widać było, że chce jak najszybciej ją z siebie zrzucić. Ale nie, jej przyszły
mąż dostał jakiegoś amoku, zaczął popiskiwać, klaskać w rączki i krzyczeć
"Tak, to ta! To ta! W tej pójdziesz do ślubu! Tylko i wyłącznie w tej! Jak
nie w tej, to ślubu nie będzie!". Żenująca scena. Dziewczyna prawie
płakała, wychodząc z salonu powiedziała "Przepraszam". No i nie
wytrzymałem… Powiedziałem na głos: „Posłuchaj jak twoje życie ma wyglądać w
taki sposób, że masz swoje zdanie, ale tylko pod warunkiem, że to będzie zdanie
twojego przyszłego męża, to uciekaj od niego już w tej chwili. Twoje małżeństwo
będzie koszmarem, nie wychowasz go. On już cię szantażuje i absolutnie nie
szanuje twojego wyboru… To despota!”. Chłopaczek poczuł się urażony moimi
słowami i zaczął się stawiać. Złapałem go za… i wyrzuciłem na zbity pysk.
Oczywiście wstyd mi za moje zachowanie… ale do cholery nie wytrzymałem…"
/Monteki/
4. "Do salonu wchodzi panna młoda wraz z kobietą po
60-tce. Ma już wybraną suknie, przyszła podpisać umowę – czysta formalność. Jak
się okazało pani po 60-tce to jej przyszła teściowa i jednocześnie sponsor
kupowanej sukni. Przed podpisaniem umowy i wpłacie zaliczki sponsor postanowił
zobaczyć suknię. Dziewczyna z radością poszła do przymierzalni, nałożyła suknię
i z uśmiechem na twarzy wyszła na „wybieg”. I, kuźwa… nagle niebo stało się
ciemne, babol po 60-tce zaczął drzeć mordę: "Nigdy! Nie zgadzam się! Jak
kupisz tą suknię to spowoduję, że nikt z mojej rodziny nie przyjdzie na ślub,
ty jesteś biedna nic nie masz, jesteś zdana na moje pieniądze! Zdejmuj tego
łacha, wychodzimy!", Dziewczyna płakała, jej radość i namiastka szczęścia
została zabita przez „sponsora”. Na chwilę mnie zamurowało… Gdy mnie odmurowało,
to niestety nie okazałem szacunku starszej osobie, otworzyłem drzwi salonu i
kazałem jej natychmiast się wynosić… won!!!" /Monteki/
Klikając tu
dotrzecie do całego tekstu, który o Pannie Młodej i jej "grupie
wsparcia" (aż mnie boli to wyrażenie) napisał Monteki - polecam, bo jest
świetny!
Podsumowując... To z kim do takiego salonu się udamy, to
nasz wybór i warto postarać się
przewidzieć czego po każdej z zabieranych ze sobą osób można się spodziewać. Najtrudniejsze
pytanie brzmi wg mnie inaczej: Komu suknia Panny Młodej ma się podobać? Ale o
tym napiszę już niedługo, bo chyba mam swoje w 100% pewne zdanie ;)
Byłam dopiero raz oglądać i przymierzać sukienki, ale w salonie widziałam praktycznie identyczną sytuacje jak w punkcie 1. Tatuś tamtej dziewczyny oprócz kościoła podpierał się argumentami, że jego gust jest najlepszy i wszyscy powinny go słuchać. W efekcie mama tamtej panny młodej zaczęła pytać mnie i moją mamę o zdanie (widząc, że przyglądamy się sytuacji) i na szczęście tatuś trochę spuścił z tonu, kiedy miał przeciwko sobie sześć kobiet (córkę, żonę, dwie panie ekspedientki i mnie z moją mamą). Sytuacja została uratowana, a przyszła Panna Młoda wyszła zadowolona z salonu, mimo niezadowolenia swojego taty.
OdpowiedzUsuńNa tyle znam rodziców, jak i teściową by ich ze sobą nie zabierać : ) Dodatkowo, planuję sama wszystko opłacić, zatem o stawianiu żądań nie ma nawet mowy.
OdpowiedzUsuńNóż w kieszeni się otwiera. Ostatnio znajoma opowiadała o tym jak próbuje sprzedać swoją suknię i że jedna dziewczyna z narzeczonym prawie by ją brali, ale decyzję podejmuje mama panny młodej...
OdpowiedzUsuńGdybym mogła zamieścić tutaj zdjęcie swojej twarzy po przeczytaniu Twojego posta, to chyba zajęłoby z pół metra, bo szczęka z "wrażenia" zatrzymała mi się na kolanach (dobrze, że siedzę! przynajmniej zębów nie straciłam). Ja się pytam: jak tak można??? Jeśli panna młoda ma takie problemy ze swoją rodziną, a szczególnie tą przyszłą (niestety na swoją już się nic nie poradzi) to powinna wiać!!!! No chyba, że chce zmarnować sobie całe swoje życie. Brawo dla pana z historii nr 3 i 4 - ja na jego miejscu nie miałabym żadnych wyrzutów sumienia. Niedługo zamieszczę u siebie na blogu poradnik dla przyszłych panien młodych - mam już pomysł na kolejny podpunkt...
OdpowiedzUsuńkurczee ja za dwa tygodnie zaczynam poszukiwania.. teraz się zastanawiam kogo mam ze sobą zabrac zebym czasem ja nie przezyla podobnych sytuacji ;) ale jestem pewna za swoich ze takich akcji by mi nie odstawili ;)
OdpowiedzUsuńWybierałam kiedyś z koleżanką i jej siostrą suknię ślubną. To był mój debiut w roli "wsparcia" i tak też to odbierałam - jak pomoc i wspieranie w wyborze. Na szczęście zderzenia gustów nie było, a nawet jeśli, to kurczę, jeśli ktoś chce brać ślub w sukience, której ja bym sama w życiu nie założyła, to ma do tego święte prawo!
OdpowiedzUsuńo MATKO!!! straszne to to! a ja myślałam, że najgorszym przeżyciem są obcy ludzie w salonie, którzy oglądali mnie w kieckach w których nie byłam w stanie się dopiąć - to nie była dla mnie komfortowa sytuacja wychodziłam pokazac się mamie i babci a gapiło się na mnie dziesięć innych osób ;/ ja już moją suknię kupiłam w bardzo kameralnym salonie (bez gapiów ;p), u przemiłej Pani, która wykazała się cierpliwością anioła, a raz nawet przyjęła mnie bez "zapisu" ;) żebym mogła przymierzyć jeszcze raz jeden model i przekonać się ostatecznie, że to TO ;) cieszę się, że mój rajd po salonach się zakończył ;p
OdpowiedzUsuńMoja teściowa zobaczyła suknię jak już ja miałam w szafie, a mama/ parę dni przed ślubem. Do jednego salonu zabrałam koleżankę, a do drugiego narzeczonego ( któremu się zresztą wszystko podobało ) po co się stresować, lepiej mieć kieckę na którą cię stać , zamiast musieć być wdzięcznym i podpasować swój gust d cudzych ... ja mierzyłam kiecki za ponad 8 tys zł, wybrałam za niecałe 800 zł , i to w innym miejscu niż mierzyłam z obstawą - zdecydowałam sama.
OdpowiedzUsuńJa byłam z rodzicami na przymierzaniu. Już wcześniej wymarzyłam sobie, że będzie to zwykła prosta sukienka. Mojej mamie podobały się tzw. princesski. Ja nie chciałam "princesski", bo wiedziałam, że mi dupę poszerzy :P a jestem i tak bardzo szczupła. Miałam z mamą trochę problemów, ale wiedziała, że to mnie się ma suknia podobać, a nie jej. Później powiedziała, że jednak dokonałam dobrego wyboru ;) Tata się nie wtrącał :)
OdpowiedzUsuńAle za to teściowa kombinowała na wszelkie sposoby, żeby poszła ze mną na przymiarkę jej córka. Bo chciały wiedzieć jaką będę mieć suknię, a ja wyraźnie powiedziałam, że mam z kim iść i byłam wredną małpą, bo nie powiedziałam im jaką suknię wybrałam :D dopiero w dniu ślubu ją zobaczyły :)
Co do pierwszej sytuacji - dlatego uważam, żeby nigdy nie robić ślubu, na który po prostu nas nie stać. Wolałabym pójść w taniej, ale podobającej mi się sukience z sieciówki i zjeść skromny obiad, niż żeby mój magiczny dzień był scenariuszem kogoś innego. Zapraszam przy okazji na moją stronę organizacji ślubu i wesela www.wedding-planner.pl
OdpowiedzUsuńPowiem tak: dzień jak codzień w niemal każdym salonie. :) Wiem co mówię, bo od lat tak pracując wysłuchuję rodzinnych awantur, płaczu Panien Młodych, komentarzy druchen zazdrośnic. Opisane sytuację to standard! Wierzcie mi, zdarzają się gorsze rzeczy: krzyk, szarpanie, trzaskanie drzwiami, demolowanie banerów w salonie (tak, starsza Pani, niezadowolona matka Panny Mlodej, bo broniłsmy wyboru jej córki !) lub z drugiej strony przemili rodzice z rozwydrzoną córką, która rozstawia ich po kątach i nie jest w stanie okazać za grosz szacunku (pal licho, ze mnie traktuje jak śmiecia, ale rodziców...) Są też inne sytuacje: Panna Młoda, która w dniu odbioru sukni płacze, bo nie wie czy powinna iść do ołtarza z TYM mężczyzną albo inna, która wulgarnie dzieli się swoimi wątpliwościami ("ku***, ale ze mnie księżniczka w **UJ (...), no kocham go, ale tak mnie ciągnie do innego, że ku*** nie mogę w **UJ (...)" ). Takich sytuacji są setki!!! Kiedyś obiecałam sobie, że je wszystkie spiszę i wydam książkę, ale mam ich w głowie już tak dużo, że zaczynają mi się mylić. W każdym razie nic tak nie bawi jak klienci, którzy kwitują wizytę w salonie tekstem: "Pani to ma taką przyjemną i lekką pracę." Niejedna konsultantka ślubna nie wytrzymała po kilku miesiącach nerwowo, niejedna swoje przepłakała mimo, że jedyną jej winą było to, że umowiła klientkę na miarę na 30min po nieudanej wizycie u fryzjera (ktoś musi być przecież workiem do boksowania). Pocieszałam niejedną krawcowa, która po spędzonej nad suknią nocce, bo klientka zamówiła suknię z dekoltem w lodkę, ale na dzień przed odbiorem stwierdziła, że woli górę odciąć i dosyć taką w "v" i to na cito i zamiast prostego dziękuję usłyszała: "A za co ja mam być wdzięczna? Za to, że podziergała chwilę maszyną?" WTF?! Im dłużej piszę ten komentarz tym więcej wraca do mojej głowy, ale stwierdzam, że chyba nie chce już tego wszystkiego pamiętać. Pomyślcie czasem o tym jak wkraczacie do salonu sukien ślubnych, że te Panie, które tam pracują to też ludzie i należy im się szacunek. A Wam Drogie Panny Młode życzę przede wszystkim własnego zdania i bronienia go za wszelką cenę. Niech się wali i pali, ale suknia niech będzie tą wymarzoną! Peace! :)
OdpowiedzUsuń