wtorek, 22 listopada 2016

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Magda

Historia Magdy:

Pewnie większość z nas uważa, że jej ślub i wesele były wyjątkowe, inne i niezapomniane, w końcu poświęcamy całą masę czasu na przygotowania, w najdrobniejszych szczegółach analizujemy każdy moment ślubu i przyjęcia, tak żeby przygotować się na każdą ewentualność i żeby nic, albo prawie nic nie, było w stanie nas zaskoczyć... Dokładnie tak samo myślę o naszym dniu – był idealny i wyjątkowy :).

Nasze przygotowania nie skupiały się jedynie na wybraniu koloru czy motywu przewodniego ponieważ podjęliśmy decyzję, że chcemy stworzyć miejsce gdzie w przyszłości także inne pary będą mogły spełniać swoje marzenia :).
Nie ukrywam, że droga do 20 sierpnia 2016 była bardzo wyboista – zaczęło się od planu z deadline-ami, których oczywiście nie udało nam się dotrzymać :).
Pełną parą ruszyliśmy koło lutego - kupiliśmy namiot imprezowy, potem Flo zajął się planowaniem położenia podłogi. Własnoręcznie heblował deski, potem je frezował, kładł, cyklinował, olejował, a to wszystko na przestrzeni kilku miesięcy kiedy to ja odchodziłam od zmysłów, że nie zdarzymy.
W moim idealnym planie gotowy namiot miał na nas czekać od maja, a w rezultacie w piątek przed ślubem elektryk dopiero rozciągał oświetlenie :).

Kiedy skończyły się grube prace – czyt. podłoga w namiocie i na tarasie – mogliśmy się zająć przyjemniejszą częścią przygotowań.
Drogowskazy, które rozmieściliśmy w całym ogrodzie kierowały gości do miejsc, które mogli odwiedzić w czasie wesela, obwiązywanie lampionów ze słoi, przygotowanie winietek, ustawienia stołów, ramek z informacjami o księdze gości i śmiesznymi tekstami do toalet oraz koszyczkami ratunkowymi, które zrobiły furorę – zwłaszcza w męskiej toalecie ;).
Planowanie dekoracji i cała masa przyjemnych detali, które w efekcie złożyły się na ostateczny efekt.

W przygotowania włączyła się nasza rodzina i przyjaciele.
Pomagali nam w każdej wolnej chwili  – bez nich na pewno nie udało by się skończyć na czas :).
W piątek pletliśmy wianki z bluszczu, które były dekoracją namiotu, układaliśmy dekoracje z mchu, plastrów drewna i sukulentów na stołach – dodatkowo zamiast świec każdy stolik miał sznur cotton ballsów - wszystko to tworzyło ciepły, leśny klimat- nawiązując do otoczenia dzikiego i nieokiełznanego ogrodu w którym było samo wesele.

Ale przejdźmy do rzeczy – sam dzień ślubu.

Jestem bardzo wrażliwą osobą i byłam prawie pewna, że nie będę potrafiła powstrzymać się od łez – nie myliłam się :)
Rano znalazłam w skrzynce na listy kartkę od Agaty, która nie mogła być z nami tego dnia – kartka od niej sprawiła, że dotarło do mnie, że to już dziś jest ten dzień :) że muszę zacząć go przeżywać całą sobą już teraz, bo przecież tak długo na niego czekaliśmy i to się dzieje już :)

Pojechałam na makijaż i fryzurę do Magdy z fotograf Magdą - także jak się trzy Magdy spotkały, to nie mogło obejść się bez wpadek – nie dość, żee na miejsce przyjachałyśmy przekonane, że jesteśmy umówione na 9.00 (a nie na 9.30) to przez 15 minut dobijałyśmy się do niewłaściwego domu :).
Potem pojechałyśmy do Brzoskwini, gdzie catering dogrywał już ostatnie kwestie – nie byłabym sobą gdybym nie przeszła posprawdzać czy wszystko jest ok i czy ktoś jeszcze czegoś ode mnie nie potrzebuje :).

Oboje z Flo ubieraliśmy się w tym samym domu, ale tak żeby się nie widzieć – w ogrodzie zrobiliśmy first look (tutaj kolejny raz chciało mi się płakać, a Flo cały czas powtarzał, że on się wzrusza wewnętrznie :) co też było widać) i potem już poszło – błogosławieństwo na tarasie (tu z kolei płakali rodzice) i droga do kościoła.
Jechaliśmy mercedesem taty Florka, który od kilku lat stał nieużywany i został reaktywowany specjalnie na tą okazję :) Pogoda była piękna, więc tych kilka minut z wiatrem we włosach tylko we dwoje (nikt więcej się nie zmieścił ;)) pozwoliło nam się zrelaksować.

Oprawą całej mszy zajął się chór od krakowskich Dominikanów – stworzyli tak podniosłą atmosferę sacrum, że nie dało się powstrzymać łez.
Do kościoła wprowadzał mnie tata – była to jedna z bardziej wzruszających chwil – nawet teraz jak o tym piszę, mam łzy w oczach.
Przysięgę chcieliśmy mówić z pamięci – zresztą ksiądz proboszcz, który prowadził mszę wychodził z założenia, że przysięgę składamy sobie nawzajem, więc nie powinno się jej powtarzać za księdzem.
Niestety ja przy swojej kwestii dotarłam tylko do słów "...i ślubuję Ci...", bo gardło miałam ściśnięte i nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej, zaniepokojony ksiądz zaczął mi podpowiadać "miłość, wierność ...itd." i jakimś cudem udało mi się dokończyć przysięgę -  jak się później okazało rozczulając tym samym gości.
Później ksiądz upuścił nasze obrączki :) i atmosfera zupełnie się rozluźniła :).

Samo przyjęcie nie było standardowe. Po obiedzie goście mogli skorzystać ze strefy chilloutu, gdzie czekały na nich leżaki, pufy i koce (bo kto nie lubi wyciągnąć się po obiadku :)).
Poza tym były gry (piłkarzyki, jenga, bule, dart), każdy mógł  znaleźć coś dla siebie.
Była też wycieczka z przewodnikiem po ogrodzie (dla chętnych), którą prowadził tata Flo.
Przed wejściem do namiotu czekały na gości okulary słoneczne, japonki i wachlarze (te ostatnie rozeszły się jak świeże bułeczki - polecam), a na stołach przewodniki weselne – z mapką ogrodu, menu, informacjami o odwozach, podziękowaniami - tak żeby każdy był na bieżąco i żeby nic go nie ominęło.
Miałam wrażenie, że nasi goście czują się swobodnie - każdy mógł robić na co miał ochotę. Nie było przymusu siedzenia przy stole – tym bardziej, że serwowany był tylko obiad, a pozostałe dania były na bufecie i z grilla.

Nasz wodzirej z DjJem cudownie rozbawili gości od pierwszych minut nie dając im czasu na nudę. Idealnie dopasowywali zabawy i muzykę do potrzeb gości zachowując klasę a zarazem luz.

Barman Konrad przez pierwsze godziny wesela nie miał chwili wytchnienia – także szczerze polecam:).
No i nasz catering – sama pracowałam w branży gastronomicznej przez wiele lat, więc zwracam uwagę na wiele kwestii i jestem wyczulona na punkcie obsługi – mimo to nie udało mi się znaleźć żadnych słabych punktów – wszystko było na wysokim poziomie zarówno kulinarnym jak i personalnym.

Około 17.00 przyjechała fotobudka, która niestety po drodze się uszkodziła, ale chłopaki szybko pojechali po części i udało im się reanimować urządzenie, które przysporzyło całą masę świetnej zabawy.
Obok stała nasza księga gości z drewnianą okładką z ręcznie wypisanymi imionami i datą ślubu.

Przygotowaliśmy też prezentację z naszą historią – od maleńkości do zaręczyn, potem etapy budowy namiotu i całe przygotowania, poprzez zdjęcia naszych gości, kończąc na szczególnych podziękowaniach dla naszych rodziców.
Później był tort – przepyszny o smaku owoców leśnych i nugatu, a nasi goście na pożegnanie dostawali miniaturowe torciki o tym samym smaku.

Nad ranem kiedy emocje już opadły pomyślałam, że niczego bym nie zmieniła.
Najważniejsze, że przeżyliśmy ten dzień świadomie, przeżywając jego każda minutę – mając przez cały czas w tyle głowy powód dla którego się tu znaleźliśmy – naszą miłość, którą tego dnia ślubowaliśmy sobie nawzajem :).

Co było niepoprawne / rady:
* Wesele w namiocie -  samo w sobie jest nieco ryzykowne zważywszy na niepewna pogodę,
* Budowanie podłogi w namiocie i całej infrastruktury jest jeszcze bardziej niepoprawne :),
* Siedzieliśmy przy stole z naszymi znajomymi - w sumie około 25 osób - chcieliśmy żeby nasi rodzice i świadkowie dobrze się bawili, a nie siedzieli przy prawie pustym stole.  Zresztą szczerze polecam takie rozwiązanie – u nas się sprawdziło  w 100%.
* Mini torciki na pożegnanie dla gości o smaku tortu weselnego.
* Strefa chill outu z leżakami, paletami, poduchami i grami - największą furorę robiły piłkarzyki.
* Przysięga z pamięci - polecam z całego serca.
* Podziękowanie dla rodziców połączone z pokazem zdjęć pary młodej i całej rodziny - to świetna okazja żeby odgrzebać stare albumy i odkurzyć np. ślubne zdjęcia naszych wujków, nasi goście byli zachwyceni :)
* Przewodnik weselny na stołach - szczególnie jeżeli tak jak ja boicie się, że wasi goście nie są przyzwyczajeni do takiego stylu wesela jaki im serwujecie :) Warto ich nieco wprowadzić w temat zawierając w przewodniku menu, informacje o bufecie (żeby nie wyszli z wesela głodni ;)), informacje o odjazdach transportu, atrakcjach które dla nich przygotowaliście.

Polecam szczególnie:
Zdjęcia: Fotomagoria
DJ, Wodzirej: BROSART
Barman : BAR Machine
Catering: Jurek Catering
Miejsce: Brzoskwinia Ogród :)
Wianek, bukiet i bukiety na stolach: Magiczne Kwiaty Iwona Fudala




































































Kilka słów od NPM:
Gdy dziewczyny pytają co mają zrobić jeśli w ich okolicy nie ma wartych uwagi sal, pierwszym co przychodzi mi do głowy to szukanie lokali nieweselnych, ewentualnie wynajęcie namiotu/jurty. Jeszcze nie wpadłam na to, że można takie miejsce sobie stworzyć, od początku do końca. To nieprawne? To wręcz... szalone! I niesamowicie wyjątkowe.
Co najbardziej lubię w weselach? Swobodę i to, że nic nie trzeba. Nie trzeba siedzieć przy stole, nie trzeba tańczyć. Można po obiedzie położyć się na leżaku, zamiast z wujkiem tańczyć, to grać w półkrzyki, w każdej chwili zerknąć w program imprezy i nic nie przegapić (wiem jak boli przegapienie tortu!). To jeden z tych pomysłów na wesele na którym nawet ja czułabym się wyjątkowo dobrze, kompletnie nie mając okazji do nudy i myśli "ale bym już poszła spać" :)

11 komentarzy:

  1. Po prostu przecudownie ! Jestem zachwycona absolutnie wszystkim !

    OdpowiedzUsuń
  2. Perfekcja w kazdym calu! I wielka odwaga! Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczera prawda, byłam tam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miejsce super, jeżeli chodzi o organizację wesela - tyle przestrzeni ;) Bardzo ładnie wygląda ta tablica z rozmieszczeniem gości weselnych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nooo całe 13 hektarów - można się zgubić i szukać przez resztę imprezy :P

      Usuń
  5. Przepiękny i romantyczny ślub! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękujemy :) zwłaszcza za ten fragment - "No i nasz catering (...) wszystko było na wysokim poziomie zarówno kulinarnym jak i personalnym."

    OdpowiedzUsuń