poniedziałek, 28 lipca 2014

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Dominika

Historia Dominiki:

Ponieważ okazało się, że napisałam strasznie dużo to dopiszę najpierw kilka punktów co mi się najbardziej w naszym ślubie i weselu podobało (co oznacza, że napiszę jeszcze więcej) dla tych, którym się nie będzie chciało czytać całości ;)

1. Zrobiliśmy je jak chcieliśmy my.
2. Ja miałam 3 druhny (PD, DD, TD), a Mąż (M.) 3 drużbów.
3. Nie było gier weselnych.
4. Był DJ i zespół jazzowy, który grał pierwsze 2h na weselu.
5. Mieliśmy wesele w sali w lesie nad jeziorem, a w środku sali było żywe drzewo.
6. Motywem przewodnim był latawiec w kolorowe kropki (i dużo kolorów).
7. Ręcznie robiliśmy zaproszenia, każde było inne.
8. Miałam długą sukienkę (przed kostkę) i miała pomalowany ogon kokardy.
9. Nie było wódki.
10. Zdjęłam welon kiedy mi się podobało.
11. Ślub mieliśmy w kościele, który się nam podobał i udzielał go ksiądz, którego wybraliśmy.
12. Mieliśmy fajną dekoracje, którą sami wymyślaliśmy.
13. Dobrze się bawiliśmy.

3 dni przed ślubem jeszcze było trochę do przygotowania w domu: kwiaty, dekoracje, ostatnie sprawy. Pogoda była w te dni paskudna - padało cały dzień i szaro było strasznie. M. był spokojny, a mnie najmniejsza rzecz wyprowadzała z równowagi. Żałowałam, że jednak nie kupiłam kaloszy do sukni ślubnej.

W sobotę rano obudziło mnie piękne słońce w moim pokoju, na łóżku obok leżała Pierwsza Druhna i ucałowała mnie w policzek, mówiąc, że mówiła że będzie ładnie. Koło 9-10 jedliśmy śniadanie na trasie w ogrodzie. Jeszcze w piżamach i zaspani. Między kanapkami z dżemem robiłyśmy z dziewczynami butonierki (tzn. kwiatki do butonierek dla M., jego drużbów, mojego brata i tatów). Tzw. motyw przewodni naszego wesela to latawiec, dlatego też w butonierce obok kwiatka mocowałyśmy małe latawce. M. był dość cichy i ja widziałam, że jest trochę zestresowany, ale ogólnie nie było tego po nim widać. Ja byłam już bardzo spokojna. Jak później się okazało byłam najspokojniejsza ze wszystkich, wręcz byłam oazą spokoju mówiącą wszystkim zdenerwowanym "spokojnie, ze wszystkim zdążymy", "nie przejmuj się, jak nie będzie tego lub tego to nikt nie zauważy" itd. Zanim zaczęliśmy się ubierać na "pożegnanie", przed spotkaniem już na błogosławieństwie, wymieniliśmy się z M. listami, które do siebie napisaliśmy. Gdy przeczytałam list (oczywiście przed makijażem należało to zrobić, bo wzruszyłam się chyba z 5 razy) powoli zaczęłam się przygotowywać. Nie było fryzjerek, makijażystek itd. Malowałam się sama, Mama mnie czesała, a dziewczyny mnie ubierały, choć po prawdzie mogłam to zrobić sama, bo suknia nie była skomplikowana do ubierania, ale one chciały. PD i mój tata pomagali M. O 14:30 przyjechali rodzice M. i było błogosławieństwo - wtedy się zobaczyliśmy i po M. było już widać, że jest zestresowany ;) Potem było błogosławieństwo, trochę łez ale ogólnie spoko i weszliśmy do samochodu. Powiem Ci tu taką myśl moją ogólną - prawie wszystko co było na weselu/ślubie robili nasi znajomi lub rodzina tzn.: kamerzystą był nasz sąsiad, fotografami była moja kuzynka i kolega M., ślubu udzielał nam mój zaprzyjaźniony ksiądz-nauczyciel, ministrantem na mszy był nasz przyjaciel, kościół dekorowali drużbowie M., zespół w kościele to zespół mojego brata i on też był organistą, na weselu DJ był znajomym naszym i grał też zespół jazzowy - zespół mojego brata (ale inny), a jechaliśmy do ślubu samochodem mojego taty, który prowadziła PD (jeszcze można by wymieniać przykładów). Było to cudowne, bo dało się odczuć taką przyjemną, intymną i rodzinną atmosferę bez nadęcia i sztywniactwa. Więc jak już jesteśmy przy samochodzie to właśnie jechaliśmy do ślubu. PD prowadziła, a DD i TD były z nami  z tyłu (tata ma duży 7 osobowy samochód). Jechaliśmy godzinę. Na miejscu byli już goście, niektórzy jeszcze dojeżdżali. M. poszedł do kościoła z drużbami, druhny i drużbowie biegali i coś tam załatwiali, bo ktoś czegoś zapomniał, coś ktoś pomylił. Ja siedziałam w samochodzie i podglądałam gości, którzy wchodzili do kościoła. Ślub braliśmy w maleńkim kościółku na górce do którego prowadziły schody, a górka ta stała nad jeziorem. Kościółek był cały biały z zewnątrz, kremowy w środku i był uroczy. Zaczynało się wszystko od wejścia druhen. Na samym końcu ja z tatą. Kościół był pełen ludzi - bo był taki malutki. No i potem była msza. Mama M. czytała pierwsze czytanie, PD śpiewała psalm, mój tata czytał drugie, a DD śpiewała Alleluja. Potem po ewangelii było piękne kazanie księdza i na każdym z tych elementów ludzie się wzruszali (to wiem ze zdjęć), choć często też były śmiechy, takie w głos, co było super. Potem była przysięga i obrączki. Nie pomyliliśmy się, nie zająknęliśmy, ale obrączka moja przez moment nie chciała wejść - M. to dobrze ograł i zrobiło się zabawnie. Potem TD grała na skrzypcach Ave Maria i tu ludzie już w ogóle się powzruszali. A potem był koniec mszy z Mendelsonem granym przez mojego brata. Już wtedy przy wyjściu podeszła do mnie babcia moja i powiedziała, że nie była na piękniejszym ślubie i że nawet na ślubach swoich dzieci tak nie płakała jak na tym. I już wtedy byłam całkowicie pewna (choć wiedziałam to wcześniej, ale to mnie utwierdziło), że to, że nasz ślub nie jest taki jak inne śluby i wesela, to będzie na plus, a nie na minus i nie tylko my tak będziemy uważać, ale większość gości. Potem było rodzinne zdjęcie przed kościołem i jechaliśmy wszyscy na salę. Trąbiliśmy prawie całą drogę, bo ja to uwielbiam! I zdjęłam welon w samochodzie. Potem było witanie chlebem i solą, ale bez wódki i tłuczenia kieliszków. M. wziął mnie na ręce i przeniósł przez próg, a na sali grał zespół, ale nie weselny tylko jazzowy. No i były życzenia - długa kolejka kochanych ludzi. Dostaliśmy ogromną ilość książek (zamiast kwiatów). No i obiad (bez rosołu! - za to z wytrawną pomidorową na czerwonym winie). Ogólnie jedzenie było pyszne i wszystkim smakowało, ale my się o tym dowiedzieliśmy dopiero na poprawinowym śniadaniu, bo przez wesele zjedliśmy bardzo niewiele, a M. to prawie nic. M. denerwował się do pierwszego tańca - potem było już luźno. No i potem była impreza - trochę grał DJ, trochę zespół. Atrakcją dużą była fontanna czekolady i lody które można było sobie samemu gałkami na wafla nakładać. Nie było wódki, było wino różne i piwo. Był tylko jeden toast - mojego taty ze "Sto lat, sto lat" i tylko 1 gorzko z czego się ogromnie cieszę. Bardzo podobała się gościom galeria zdjęć, którą wymyśliłam bo była to galeria zdjęć ślubnych par które były na weselu (cioć, dziadków, wujków, znajomych itd.), też się niektórzy powzruszali przy tym  i pośmiali z siebie. A nad nami nie było Matki Boskiej czy obrączek, ale latawiec ;) I wiele razy słyszeliśmy, że to piękne wesele i najwspanialszy ślub na jakim goście byli i było to bardzo miłe. Później  moja rodzinka zaśpiewała nam piosenkę. Było też podziękowanie dla rodziców - bez piosenki "Cudownych rodziców mam", bo jej nie znoszę (nagraliśmy im krótki film "podziękowalny", a potem daliśmy kwiaty i drzewa genealogiczne - sami je robiliśmy ręcznie i ze zdjęciami ludzi, wyszło fajnie). Bawiliśmy się dobrze i długo - do 5 nad ranem i ostatni nago kąpali się w jeziorze. W niedziele było tylko śniadanie poprawinowe, które trwało kilka godzin. Jedliśmy, rozmawialiśmy, wspominaliśmy poprzedni dzień. I było mi trochę przykro, że już to się kończy.

Fot. Aleksandra Kamińska

Fot. Aleksandra Kamińska

Jedno z zaproszeń, Fot. Dominika.

Sukienki druhen. Fot. Dominika.

Moja - nakrapiana kolorami. Fot. Dominika.

Fot. Rafał Ogrodowczyk

Fot. Rafał Ogrodowczyk

Fot. Rafał Ogrodowczyk

Plener w Toskanii. Fot. J. Dubowski

Plener w Toskanii. Fot. J. Dubowski

Plener w Toskanii. Fot. J. Dubowski

Kilka zdań od NPM:

Na relację Dominiki ze ślubu czekałam, z kilku powodów (bardziej osobistych niż blogowych), jak na żadną inną. A gdy już ją dostałam, tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że to jedno z tych wesel na które poszłabym z nieskrywaną przyjemnością. Dlaczego? Bo doskonale mieści się w moich definicjach wesela: gdzieś pomiędzy tradycją, zabawą, niepoprawnością i intymnością. Gdybym miała napisać co podobało mi się w weselu Dominiki, to prawdopodobnie wymieniłabym tu, po kolei, wszystko to co ona opisała

Najbardziej chyba moją uwagę przykuła intymność i personalizacja ślubu. Personalizacja to teraz takie modne słowo w branży ślubnej, bo każdy chce, aby jego wesele było jak najbardziej jego, a nie takie jak wszystkie inne. Więc graweruje się obrączki, do bukietu przyczepia zdjęcia najbliższych, na zaproszeniach zamieszczają swoje zdjęcia itd. Dominika zadbała o personalizację ślubu w sposób, który do mnie przemawia najbardziej. Tu wszystko jest ich: od osoby księdza, przez czynny udział najbliższych we mszy, zaproszenia, po kamerzystę, zespół czy dekoracje kościoła. Wszystko zostało dopracowane w najmniejszych szczegółach: nocleg dla wszystkich gości i śniadanie (dla mnie to rewelacja!), kąpiel w jeziorze o świcie, ślubne zdjęcia par uczestniczących w weselu (coś o czym jeszcze nie słyszałam).

Największy plus takiej personalizacji? Chyba to, że każdy drobny szczegół po latach nadal będzie wywoływał gigantyczny uśmiech, bo będzie ich, będzie miał znaczenie, będzie wiązał się z bardzo konkretnym wspomnieniem i konkretną osobą :)

15 komentarzy:

  1. Przepiękny ślub. Taki po swojemu i taki jaki być powinien :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super zdjęcia:) Na pewno wyróżniają się na tle innych:)

    OdpowiedzUsuń
  3. hej, spytam z innej beczki: co sadzisz o sukni slubnej z lumpeksu? ostatnio przypadkiem wlasnie trafilam na cudna suknie slubna w lumpie, nowa z metka, salonowa. az za... 4.50! poszukalam w necie i w salonie kosztuje 1400, ale sie ciesze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu nie? Ja mam zwyczaj kupowania tego co mi się podoba i co jest w stanie "sprostać zadaniu" (być ładne, być trwałe, być dobre jakościowo itp. w zależności od konkretnych oczekiwań). Metka i cena nie mają znaczenia. Jeśli suknia w lumpeksie jest taka jak chcesz lub na taką da się przerobić, to ja nie widzę minusów :) Ja na Twoim miejscu już bym skakała z radości na myśl o tym co za zaoszczędzone pieniądze mogę zrobić :D

      Usuń
    2. Nie wiem dlaczego, ale przyjęło się, że suknia ślubna musi być z salonu, kosztować czterocyfrowo i być nowa. Każde odstępstwo od tej normy jest często piętnowane. Niesłusznie :-) Można mieć sukienkę ślubną z sieciówki, szytą własnoręcznie albo używaną z Allegro czy z lumpeksu. Jakie to ma znaczenie? Póki wyglądasz w niej pięknie, nikogo nie będzie obchodzić, gdzie ją kupiłaś :-)

      Usuń
    3. tutaj link z ta suknia, jaka znalazlam w lumpeksie az za 4.50 :D co myslicie? mi sie strasznie podoba :)

      http://images70.fotosik.pl/42/25138122091975bb.jpg

      Usuń
    4. Podoba mi się, że jest krótka :D Dół bym troszkę zmieniła, ale to już indywidualna kwestia i mój gust :)

      Usuń
  4. Ale piekny slub! To co lubie najbardziej czyli detale dograne w najmniejszym szczegole

    OdpowiedzUsuń
  5. Też robiłam sama zaproszenia i też wyszło każde inne, bo nie mogłam się zdecydować :) ale produkcję zaproszeń wspominam najmilej, bo mogłam się wyżyć artystycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniale, a pomysł ze zdjęciami ze ślubu rodziny i znajomych po prostu cudowny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się bardzo spodobał i nie wiem czy nie zapożyczę ;) ale najpierw to muszę skonsultować to z moim K. Mam jedno takie pytanie, czy te zdjęcia były w jakiś szczególny sposób powiększane, czy to były w takich standardowych rozmiarach jak kiedyś drukowano?

      Usuń
  7. A ja bym chciała się dowiedzieć gdzie znaleźli taka cudowną salę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przepraszam, że tak późno! to nasza sala http://www.wiktorowo.com/ - polecamy ogromnie. Dominika

      Usuń
  8. ha! też miałam pomysł, żeby do dekoracji wykorzystać ślubne zdjęcia najbliższych. koleżanka stara mi się to wyperswadować, ale pozytywna reakcja wszystkich NPM tutaj mnie przekonuje do tej idei. 😊

    OdpowiedzUsuń