aliceabc0 |
Mogę
zatem kontynuować pisanie rozprawki pod tytułem "samodzielna
organizacja ślubu i wesela – wady i zalety". Chciałabym dziś napisać co
nieco o naszych doświadczeniach związanych z poszukiwaniami
podwykonawców.
Przeistoczenie
się w nabuzowanego wedding plannera w styczniu i lutym miało jedną
zaletę – udało nam się mianowicie załatwić wszystkie kluczowe kwestie
prawie półtora roku wcześniej. Mam tu na myśli salę, zespół, fotografa,
kamerzystów, suknię i oprawę ślubu. Polecam, oczywiście o ile tylko nie
macie ciśnienia na szybki ślub. Przeciętnie pary rezerwują terminy około
roku przed datą ślubu, co oznacza, że wcześniej macie znacznie większe
pole manewru i możecie w podwykonawcach (szczególnie tych
rozchwytywanych) przebierać.
Inna
ważna sprawa – szukając swoich ludzi, nie poprzestawajcie na kilku
ekipach. Piszcie do wszystkich, którzy Wam w pełni odpowiadają,
wnioskując z treści ogłoszenia, przetrzepcie internety i uciekajcie z krzykiem od każdego, kto ma zablokowaną możliwość wystawiania opinii na
FB. ;) Zanim znaleźliśmy nasz zespół, przesłuchaliśmy dziesiątek
demówek, obejrzeliśmy kilkadziesiąt filmików na yt i przeczytaliśmy
setki komentarzy zadowolonych i niezadowolonych par. Dopiero pod koniec
tego grzebania poczułam, że mamy jako taką orientację w temacie i bazę
porównawczą. Tak - to jest czasochłonne, jednak uważam, że warto ten
czas poświęcić na wstępie, aby móc dostać coś bezcennego – poczucie
bezpieczeństwa.
Zainwestowanie
czasu w dokonanie dobrego wyboru na wstępie procentuje również z tego
względu, że prawdziwi profesjonaliści w ślubnym biznesie bardzo ten
nasz czas szanują. Jeśli miałabym się z Wami podzielić jedną tylko
refleksją, byłoby to – nie traćcie czasu na tych, którzy nie mają go dla
Was.
Odpisywanie na
maile – to podstawa. Jeśli ktoś nie jest w stanie przez dwa tygodnie
napisać jednego zdania: "Tak, termin jest dostępny, poniżej nasza
oferta", to już jawny brak szacunku. Szczerze? Guzik mnie obchodzi, że
masz dużo pracy, drogi zleceniobiorco. Ja też – dlatego właśnie chcę
sprawę załatwić TERAZ, nie za dwa tygodnie. To raz. Dwa, zdarza się też
wytłumaczenie pt. "nie widziałem tego maila". Hmmm.... i co, dalej
chcecie powierzyć współorganizację tak ważnej dla Was imprezy osobie,
która nie ogarnia własnej skrzynki pocztowej? ;)
W
mojej opinii psuciem rynku jest łapanie się kurczowo kogoś, kto jedzie w
ten sposób na wyrobionej już marce, albo – powiedzmy sobie szczerze –
jest leniwy i nie chce mu się dziesięć razy dziennie odpisywać
„przepraszam, ale termin jest już zajęty”. Nie, nie, nie.
Po
kilkunastu wieczorach i setkach przesłanych e-maili zapewniliśmy sobie
ogromny komfort – grupę świetnych ludzi, którzy znają się na swojej
robocie, odpisują na maile i służą poradami. Lubię ich wszystkich. :)
Jedynie
w kwestii fotografa nie było wątpliwości, że poprosimy osobę, którą już
znaliśmy. Widzieliśmy zdjęcia Michała i mieliśmy pewność, że to on
powinien nam towarzyszyć w tym dniu. Pamiętam, jak w lutym pojechaliśmy
do niego do domu podpisać umowę. Zaparzył nam pyszną herbatkę,
poczęstował ciasteczkami, poopowiadał o tym, co lubi robić, jak czuje
swoją rolę w takim dniu, jak widzi nasz plener... Było tak przemiło, że
aż zapomniałam, po co tak naprawdę przyjechaliśmy! :)
Paweł
nie był przekonany do kamerzystów w ogóle, ale po długich namowach mi
uległ, prawdopodobnie dla świętego spokoju (bo raczej nie ze względu na
mój urok osobisty, zwłaszcza, że skubany zna już większość moich
sztuczek ;). To właśnie on znalazł Niewinnych. Ich teledyski są pełne
ciepła i uważności, to moje lekarstwo na chandrę.
Oprawa
ślubu – tutaj zgodnie wybraliśmy kwartet smyczkowy. Jeżeli nie rozkleję
się sama z siebie, to z całą pewnością dokonam tego z pomocą Primavery.
;)
Mam też już
suknię ślubną! Byłam w dwóch salonach, z czego w pierwszym (Młoda i
Moda) dwa razy. Ku mojemu zaskoczeniu, ostatecznie kreację kupiłam w
warszawskiej Madonnie – to dość nietypowy model, powiedziałabym nawet,
że lekko niepoprawny. ;) To wszystko co mogę teraz napisać – a to z
powodu pewnego przystojnego bruneta, który będzie czytać tę notkę. :)
Zapomniałabym
o sprawie najważniejszej – wpisania się do parafialnego kalendarza. :)
Zajęliśmy się tym dosyć późno, bo we wrześniu, jednak mogliśmy sobie na
to pozwolić, bo ten konkretny kościół nie jest szczególnie oblegany. W
innym przypadku na pewno dobrze się do rezerwacji godziny przyłożyć tak
wcześnie, jak się da. Godzina ślubu to przecież nasz punkt odniesienia,
od którego zależy wszystko inne.
Co
przed nami? Lada dzień zamawiamy zaproszenia. Robimy to aż siedem
miesięcy przed ślubem, aby móc zaprosić większość gości w święta Bożego
Narodzenia. A zapraszamy gości aż pięć miesięcy przed ślubem, abym nie
musiała biegać jak kot z pęcherzem przed swoim egzaminem adwokackim,
który piszę w marcu. W święta całe rodziny są w przysłowiowej kupie i
można zapraszanie połączyć z przełamaniem się opłatkiem – dla mnie to
brzmi jak bajka!
Kwestie
związane z garniturem, obrączkami, samochodem i alkoholem
wspaniałomyślnie pozostawię człowiekowi, który się na tym zna – mojemu
przyszłemu mężowi. No dobra, będę mu trochę zaglądać przez ramię, ale
tylko trochę! Ktoś musi sprawdzać, czy dedlajny są dotrzymywane. ;)
Przed
nami wybór dekoratora. Zależy mi na pewnym wspaniałym małżeństwie z
Olsztyna, choć wiem, że kosztowo to będzie wyzwanie. Lubię w takich
chwilach powtarzać argument za moją młodszą siostrzyczką, że to jest
najczęściej tylko jeden taki dzień w życiu i najlepszy moment, aby
spełniać swoje marzenia. Jednak potrzebuję do tego pełnej akceptacji
Pawła.
Ciekawa
jestem Kochani, ile z Was w okresie gorących przedślubnych przygotowań
marudziło, jak to Wasz narzeczony zupełnie się nie angażuje (napisałabym
też: Wasza narzeczona, ale nieeeee, to się nie zdarza, jeśli taki
ewenement kiedykolwiek zaistniał, stawiam flaszkę weselnej wódki!). Ja
też jojczyłam na lewo i prawo: Paweł nie szuka, Paweł się nie
interesuje, Paweł nie zna na pamięć piętnastu ofert zespołów i nie
prowadzi portfolio kamerzystów. W końcu przestałam jojczeć, tylko
uczciwie powiedziałam mu, że to dla mnie bardzo ważne.
Paweł
zaczął się angażować, więc mogłam z czystym sumieniem zacząć jojczeć,
że Paweł jakieś głupoty wymyśla. ;) Znacie to? Nie mówcie mi, że nie!
Skoro już jesteśmy przy tym, to muszę się Wam do czegoś przyznać –
jestem słodziakiem, kiedy Paweł się ze mną zgadza. W przeciwnym razie
wyłazi ze mnie troglodyta. Jestem uparta jak osioł, a ponadto przewlekle
chora na irytującą dla otoczenia chorobę: Ja Wiem Lepiej. Zafiksowana
na czymś, zaczynam wywracać oczami, toczyć pianę i pluć jadem. Bardzo
złe połączenie, szczególnie, że jak drzemy koty do późna, to jeszcze w
dodatku się nie wysypiam. ;)
Naprawdę
mocno mną wstrząsnęło, że oto mój przyszły mąż ujawnił się z WŁASNYM
ZDANIEM. Bardzo mi to utrudniało życie! :D Dopóki nie palnęłam się w tę
moją pustą makówkę, bo uświadomiłam sobie, że tak się składa, że on też
bierze ślub w tym samym czasie i miejscu, co ja. ;) Dla mnie to było
objawienie! Od tego momentu było trochę łatwiej. ;)
Za
miesiąc dam znać, jak nam poszło z zaproszeniami (mamy na oku tanie i
ładne) i florystami (nietanimi, ale ich realizacje powalają!). Powinnam
też zacząć troszeczkę się odgruzowywać - wiecie, rozumiecie, co mam na
myśli: przeproszenie się z balsamem do ciała i znalezienie czasu na
bieganie (Milena, czy Tobie się to w końcu udało? :D). Obawiam się
również dość bolesnego i burzliwego rozstania z majonezem, z którym nie
biorę ślubu tylko dlatego, że nie istnieje słoik dostatecznie duży, abym
mogła przysiąc mu wierność do końca życia...
Jestem zauroczona. Jak dla mnie - najciekawsza Niepoprawna Panna Młoda in spe jak dotąd. Fragment o tym, że przyszły mąż ujawnił się z własnym zdaniem - cudowne <3 Pozdrawiam, trzymam kciuki za dalsze przygotowania i czekam na następne części! M.
OdpowiedzUsuńHej, M., tu U. :) Bardzo mi miło, że znajdujesz w moich wpisach odrobinę uśmiechu dla siebie. :) Mam nadzieję, że zostaniesz przy mnie aż do końca tej podróży! Ściskam.
Usuń