sobota, 10 września 2016

9 miesięcy do ślubu, czyli ona i on - czas się przedstawić [Jagoda]


Jagoda i Grzegorz – ślub 10.06.2017 r.

On – maszynista, takich dużych pociągów, prawdziwych! Ona – stawia pierwsze kroki jako lekarz. On – kocha klasyczny rock, historię IIWŚ, śmierdzące silniki diesla, ona – folklor, haft, malowanie ścian i książki. Oboje – muzykę chóralną, wyprawy pod namiot i jesienne wieczory, kiedy można grać bez wyrzutów sumienia w gry planszowe.

Listopadowy wieczór, prawie 4 lata temu – połączyła nas miłość do muzyki klasycznej, bo poznaliśmy się w chórze akademickim. Wypatrzył mnie na pierwszej próbie, na której się pojawiłam i w ekspresowym tempie wyszła z tego mała wielka miłość – mimo wielu różnic i bycia na całkiem różnych etapach życiowych. I od samego początku byliśmy niepoprawni, bo z przeróżnych przyczyn zamieszkaliśmy razem po trzech miesiącach znajomości. Na pierścionek przyszło mi poczekać, ale tak naprawdę to oboje wiedzieliśmy, że nasza droga może potoczyć się tylko tak. I owszem, jest data! To już 10. czerwca 2017 :)

Dokładnie w momencie, kiedy Milena napisała, że poszukuje przyszłej panny młodej, która zda relację ze swoich przygotowań do ślubu, mijał rok od naszych zaręczyn, więc poczułam, że to znak, żeby się zgłosić ;)

Zeszłoroczne, sierpniowe zaręczyny, były naszymi drugimi zaręczynami ;) Znowu niepoprawnie. Pierwsze miały miejsce w czerwcu, podczas autostopowej wyprawy do Chorwacji. Usiedliśmy przed namiotem i pod wpływem piękna chwili mój niepoprawny narzeczony zadał TO pytanie. Jedyne, co miał w kieszeni, to breloczek-niespodzianka z lodów… Zgodziłam się, ale ustaliliśmy, że zrobi to jeszcze raz, oficjalnie, żebyśmy mogli "po" zrobić sobie ładne zdjęcie (wyobraźcie sobie jak wyglądałam po 24 godzinach jazdy autostopem). Dwa miesiące później, niczego się nie spodziewając, pojechałam na Półwysep Helski – co roku odbywa się tam D-Day Hel, rekonstrukcja drugowojennego lądowania wojsk amerykańskich w Normandii. Mój G. jest fascynatem tego okresu historii i okazjonalnie dołącza do polskiej grupy Rangersów w takich wydarzeniach, tego roku pierwszy raz miał brać udział w lądowaniu na plaży. Od tygodnia chodził zestresowany, myślałam, że rekonstrukcja i zepsuty samochód są wystarczającymi powodami… Jak widać było ich więcej.
Po dniu pełnym wrażeń (wszystko się udało, chociaż niestety mój facet padł pod niemieckim ostrzałem ;) ), ubraliśmy się elegancko – on w mundurze galowym, ja jako dama z lat 40’ - i wyszliśmy do centrum, gdzie mieliśmy spotkać się ze znajomymi w restauracji przekształconej na ten wieczór w tawernę niczym z „Top Gun”. Znajomi się spóźniali, lokal pełen po brzegi… Ale dziwnym trafem znalazł się stolik na dwie osoby. Zamówiliśmy po piwku i usiedliśmy. Byłoby bardzo sympatycznie, wszyscy poprzebierani, na żywo muzykę z lat 30-40 grał zespół, ale G. kręcił się niespokojny, co chwilę zerkał na telefon, na zegarek, wychodził do toalety – no wkurzał mnie niesamowicie! Po jakimś czasie znowu zaczął zbierać się do łazienki, kiedy na scenę wjechał pieczony prosiak – prezent dla wszystkich rekonstruktorów. Mój jeszcze-nie-narzeczony zamiast ucieszyć się z darmowego poczęstunku… Jeszcze bardziej się zdenerwował.
W końcu (chyba po raz 5 tego wieczora!) wybrał się toalety. Znudzona, gapiłam się w telefon, kiedy usłyszałam z głośników "Jagoda P. proszona na scenę, Jagoda P. proszona na scenę". Oj – chyba to o mnie chodzi?
Przy mikrofonie stał G. I się stało – poryczałam się przy wszystkich gościach, kiedy klęknął, wyjmując pierścionek i NIE zadał mi pytania, a ja tylko nerwowo pokiwałam głową. Tak oto zaręczyliśmy się po drugi, tym razem bez słów, za to ze świadkami. Jeszcze taniec do "Moonriver" zagranego dla nas i narzeczony zawinął mnie do wojskowego dodge’a, którym znajomy (wśród aplauzu ludzi na deptaku) wywiózł nas na plażę. Tam spędziliśmy resztę wieczora, sami, z szampanem.
Później okazało się, że całą sytuację nakręciła ekipa z Canal Plus Discovery, która robiła reportaż z całego tygodnia rekonstrukcji – to oni ciągle wydzwaniali do G., bo dowiedzieli się o całym planie od jego dowódcy. W rezultacie zajęliśmy prawie dwie minuty czasu ekranowego ;) Ale mamy niesamowitą pamiątkę. 

A teraz już ponad połowa "zaręczonego" czasu za nami! Nigdy się nie spodziewałam, że tak się zakręcę na temat ślubu, zacznę przeglądać tyle inspiracji, tyle blogów i forumowych dyskusji. Całe życie myślałam o sobie jako anty-tradycjonalistce, a romantyczne oświadczyny z pompą mnie śmieszyły. Chyba po prostu musiałam poznać odpowiednio zakręconego faceta ;)

Do tej pory wszystko idzie nam sprawnie i zgodnie – sala na około 70 osób, w klimacie ludowym (tylko taki wchodził w grę!), DJ (już raz bawiliśmy się na weselu, które prowadził, bardzo nam się podobało), ekipę kamerzystów (uwielbiam teledyski ślubne PANDAfilms dłużej, niż jestem narzeczoną!) i fotografa, wstępnie wpisaliśmy się na termin w kościele, poprosiliśmy o obecność nasz chór oraz znajomego organistę, rozdaliśmy części przyszłych gości własnoręcznie wydrukowane "save the date". Na "Svtd" (lubię dodawać to "v", żeby skrót nie był taki sam jak od chorób intymnych ;) ) widniało logo, które zaprojektowałam w pocie czoła, miało widnieć też na zaproszeniach i generalnie być motywem przewodnim. Miało być… Ale zapomniałam o kopii zapasowej, a padł nam dysk w komputerze. Będę musiała przysiąść jeszcze raz.
Oboje uwielbiamy kręcić sceny z codziennego życia, mamy sporo filmików z najbanalniejszych sytuacji, jak malowanie ścian czy nocne wyżeranie z lodówki ;), więc reportaż z dnia ślubu to była pierwsza rzecz po zarezerwowaniu sali, którą załatwiliśmy – niepoprawnie, nawet kamerzyści się zdziwili, że rozmawiając z nimi nie mieliśmy jeszcze nawet na oku żadnego fotografa.

Jeszcze tyle przed nami… Ale chyba będziemy stosować metodę małych kroków – jedno zadanie na daną chwilę. Póki co ja szukam sukienki, a razem musimy zorganizować hotel dla gości (niestety nasza sala nie oferuje ani jednego noclegu). W dalszej kolejności pewnie kursy przedmałżeńskie.

Myślę, że to wystarczająco długi wstęp do Waszej ze mną znajomości, kto wie, ile z Was przeczytało tekst do końca ;) Obiecuję, że za miesiąc napiszę więcej o samej organizacji wesela :)

6 komentarzy:

  1. Ja przeczytałam do końca i cały dzień na ten wpis czekałam! :) Zaręczyny niesamowite, a skoro jeszcze macie to nagrane, to już w ogóle nieziemska pamiątka. Powodzenia w dalszej organizacji, będę wyczekiwać i czytać kolejne posty. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również przeczytałam do końca :-) Od 3 tygodni jestem już żoną a teraz trzymam kciuki za nową Niepoprawną :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wpis. Ten romantyczny początek meeeega fajny. !!! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem z kim przegrałam rywalizację o bycie NPM i wcale nie jest mi smutno, bo czuję, że na każdy Twój post będę czekać z niecierpliwością :) Gratuluję i życzę powodzenia w pisaniu, a przede wszystkim w organizacji ślubu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja od 3 dni jestem szczęśliwą żoną :) Stresowałam się bardzo ale wszystko wyszło cudownie :) A za 3 dni lecimy w podróż poślubną :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mamy tą samą date ślubu 😀

    OdpowiedzUsuń