poniedziałek, 14 grudnia 2015

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Michalina :)

Historia Michaliny:
 
Tomek oświadczył mi się w sierpniu 2014 i od razu wzięliśmy się do planowania ślubu. Już wtedy byliśmy ze sobą ponad sześć lat, mieszkaliśmy razem, mieliśmy psa i wspólne książki (to najważniejsze :D), a nawet coś, co T. określił jako „wspólne konto, wspólna kołdra – zaczyna się robić poważnie…”. Więc tak – żyliśmy jak małżeństwo, w sumie podobnie jak NPM. ;-)  Mogliśmy jeszcze ze ślubem poczekać: zaczęliśmy być ze sobą w moje piętnaste urodziny, a dziś ślub w wieku dwudziestu dwóch/trzech lat nie jest czymś powszechnym. No… Ale chcieliśmy. :)

Poza dość banalnymi rzeczami, które napisałam wyżej, małżeństwo wydawało nam się (i to „wydawanie” się oczywiście sprawdziło) być zupełnie innym poziomem bycia razem i odpowiedzialności za drugą osobę. Tak więc, kiedy T. już uklęknął, ja oświadczyny przyjęłam, a później chodziliśmy uliczkami Krakowa i śmialiśmy się do siebie jak wariaci – zaczęliśmy organizować Ten Dzień. :)

Pomysł był taki, że weźmiemy rodziców, dziadków, rodzeństwo, przyjaciół i pojedziemy do Zakopanego, a tam weźmiemy ślub w kościółku na Jaszczurówce. Oczywiście plany spaliły na panewce niemalże od razu, bowiem duże odległości to nie jest coś, co sprzyja naszym dziadkom i babciom. Zdecydowaliśmy, że pobierzemy się w Zamościu, czyli naszym rodzinnym mieście (pomiędzy był jeszcze plan na mały kościółek w Górecku Kościelnym, ale… ;-).

Zarezerwowaliśmy lokal, który nam się podobał i kościół, który wydał nam się najbardziej w starym stylu w całym mieście (a dodatkowo na plus dla tego miejsca było to, że pobierali się tam i moi, i Tomka rodzice) – dopiero wtedy stało się jasne, że cała oprawa ślubu będzie bardzo klasyczna. Wcześniej niespecjalnie myśleliśmy o rzeczach typu „motyw przewodni” czy „kolor dominujący”. Ot po prostu lubimy starą architekturę, a ja przepadam za kolorem bordowym.

Przy tym wszystkim ważne było dla nas jeszcze coś – finanse. Mam wrażenie, że dziś zapomina się o tym całkowicie. Organizacja ślubu i wesela to ogromna „skarbonka”, a w sieci pełno jest sklepów z ładnymi rzeczami, ale i kosmicznymi cenami. Czy wymusza to na młodych jakąś presję „must have” – nie wiem, ale na pewno daje pewien obraz tego, co dziś jest modne na weselach. U nas było nieco inaczej – finansowo pomagali nam rodzice, a my w całości płaciliśmy za „zachcianki”. Dlatego też sami się ubieraliśmy, płaciliśmy za dodatki takie jak księga gości oraz za fotografów. Takie rozwiązanie dało nam niesamowitą swobodę działania, ponieważ mogliśmy te nasze zachcianki zrealizować w pełni.  

Dodatkowo postanowiliśmy obejść ceny, które narzucają sobie sklepy ze ślubnymi dodatkami (hej, naprawdę można zapłacić dwadzieścia złotych za zaproszenie?!) i korzystaliśmy z usług drukarni (papeterie) czy sklepu, który wycina literki na zamówienie (cake topper). To mała niepoprawna rada – naprawdę można sporo zaoszczędzić, a efekt będzie podobny lub taki sam. :) Choć te wszystkie dodatki to… tylko dodatki. Tak naprawdę najmniej ważne. ;-)

Dwa dni przed ślubem biegaliśmy po mieście jak potłuczeni – dosłownie. W ostatniej chwili przypomnieliśmy sobie, że gdzieś kiedyś chodziliśmy na lekcje tańca i wieczorem przed ślubem przypominaliśmy sobie wszystko. Znaleźliśmy też czas, żeby w piątek rano zjeść z naszą drużbową ekipą śniadanie na zamojskim rynku. Polecamy takie coś. :) Późnym wieczorem dojechały do nas Bajkowe Śluby, więc kiedy już dotarłam do domu – padłam i spałam snem tak twardym, że nie wierzę w to, że przed ślubem można mieć z tym problemy. :D

Po tym nieco przydługim wstępie mogę przejść do 1 sierpnia, czyli daty naszego ślubu. :) O siódmej obudziła mnie mama z radosnym pytaniem „To idziesz do tego ślubu czy nie?”. No, poszłam. ;-) Całe przygotowania upłynęły mi raczej spokojnie i jednym sygnałem tego, że to nie jest taki zwykły dzień, było to, że nie za bardzo mogłam coś zjeść. I tu mała uwaga – jeśli na co dzień nie jecie regularnych śniadań i ogromnych lunchy – na pewno nie zjecie czegoś takiego w dzień ślubu. Za to jeśli pijecie kawę litrami – w dzień ślubu będzie ona pożądana i tak samo pyszna jak codziennie.

Podczas ubierania pojawiła się pierwsza niespodzianka – suknia okazała się lekko za luźna. Na lipcowych przymiarkach w salonie, kiedy mnie w nią ubrano, miałam obawy czy zmieszczę się w nią w dniu ślubu. Prawdopodobnie miała być tak dopasowana, a 1 sierpnia zrobiła małego psikusa. Na szczęście nie było tego widać, ale było czuć – kiecka opadła mi lekko w dół i była nieco za długa. Na szczęście szybko opanowałam system „wykopów”, czyli chodzenia takiego, aby jej nie uszkodzić. ;-) Kiedy już byłam ubrana i tak sobie stałam przed lustrem, urzekło mnie wzruszenie mojej mamy. Wszystkie PM na pewno wiedzą o co chodzi.

Przyjechał Tomi, wszystko jakby przyspieszyło i już wtedy wiedziałam, że „no, my naprawdę się pobieramy!”. Znaleźliśmy dla siebie chwilę i zaplanowaliśmy wcześniej tzw. First look. Po prostu spotkaliśmy się w ogrodzie sami. Nie potrzebowaliśmy obecności całej rodziny (choć chyba wtedy towarzyszyły nam niezastąpione jamniki! ;-). To jedna z bardziej magicznych i intymnych chwil. Bardzo wzruszająca.

Wszystko, co działo się później było dość… schematyczne. Życzenia, kościół, wesele. W tym ślubnym schemacie nie zabrakło nam tego, o czym marzyliśmy – miłości, wzruszeń, uśmiechu (ja – która normalnie nie suszę zębów jakoś szczególnie – na większości zdjęć mam prawdziwego, szczęśliwego banana, to się nie zdarza!), obecności najbliższych dla nas osób. Moment przysięgi był dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam – magiczny, oderwany od rzeczywistości i tylko nasz. Wzruszenie naszych rodziców było bezcenne. Pomoc ekipy drużbowej – najlepsza. I mimo wpadek (moje ulubione to wejście do kościoła zaraz za księdzem oraz wyjście z niego przed gośćmi :D) – nie poprawiłabym nic. :)

Z rzeczy niepoprawnych:

- Przysięga z głowy – to jest tylko kilka zdań, ale ich wypowiedzenie (a nie powtórzenie) nadaje jej dużo więcej powagi i tego „czegoś”. Po prostu mówicie ją waszym tonem i tempem, a nie powtarzacie tym samym znanym, nudnym tonem za księdzem.
- Listy – dzień przed ślubem daliśmy sobie odręcznie napisane listy, które czytaliśmy rano. To kolejna bardzo poruszająca rzecz – rozklejająca szczerość i poczucie ogromnej siły w jednym.
- Jamniki! – w sumie nie wiem w czym one są niepoprawne, ale bez nich przygotowania do ślubu nie byłyby takie same!
- Grawer pod obrączkami – którego treści nie zdradzę, ale zrezygnowaliśmy z tradycyjnego „Michalina 1.08.15”. W lutym byliśmy na weekendowych naukach - www.kursyprzedmalzenskie.pl - (które polecam!) i tam dostaliśmy zadanie, aby napisać sobie na karteczkach „Kocham Cię”, ale innymi słowami. I to właśnie mamy pod obrączkami. :)
 - Prezentacja i przemówienia – prezentację ze zdjęciami od początku naszego związku zrobiła moja siostra. Wyszło super! Z kolei przemówienia – coś dość popularnego na angielskich ślubach – wymyśliliśmy my. Wyobraźcie sobie momenty, kiedy wasz drużba mówi „Michalina to dobroduszna dziewczyna” albo chrzestny Tomka „To Michalina uświadomiła mnie, że są trzy rodzaje sierści u jamników”. Śmieję się z tego do dziś.
- Pan Młody;-) – Tomi też nadałby się do Galerii Niepoprawnych Panów Młodych, bowiem zrobił coś, co rzadko się zdarza. Podczas załatwiania formalności w USC, zdecydował, że weźmie moje nazwisko jako drugie, czym bardzo mnie zaskoczył. Co prawda nazywamy się teraz odwrotnie (pierwsze mamy swoje rodowe, a drugie po małżonku), ale nie robi nam to różnicy. Za to teraz, choć od ślubu minęło już trochę czasu, często pytają się nas ludzie, czy to tak można/jak to zrobić/czy to nie żart. Ano, można. :D
- Klasyka w ubiorze – bo mam wrażenie, że dziś się o tym zapomina. Biała koszula, podkreślający urodę makijaż czy dość skromna (zasłaniająca WSZYSTKO) suknia nigdy nie wyjdą z mody! Nigdy nie próbowałabym „dopasować” pana młodego pod mój ubiór, choć panie w sklepach twierdziły, że skoro ja mam kremową suknię to młody koniecznie musi mieć koszulę ecru… Ech. Ech. Ech!
- Ucieczka od tańca – bo nie lubimy tańczyć, zdarza nam się okazyjnie i to zwykle po „kilku na dwie nóżki”. Za to kawa w nocy ze znajomymi na hotelowym patio – brakowało nam tylko ogniska. ;-)
- Bajkowe Śluby – po tym, jak dwóch najlepszych fotografów z Zamościa miało zajęty nasz termin, stwierdziłam, że za dobre zdjęcia zapłacę każde pieniądze. I takim to sposobem, Bajkowe przyjechały do nas aż z Poznania. I było warto!
- Czytania w kościele – czytały nasze mamy. I to było piękne! Do tego sami wybieraliśmy całość liturgii słowa – pamiętajcie o tym, jest z czego wybierać. :) W dodatku trafiliśmy na wspaniałego księdza, który poprowadził piękną ceremonię i wygłosił piękne, prawdziwe i życiowe kazanie. Bajka. :)

I to chyba tyle. :) Przyszykowane na ten dzień wszystkie dodatki były piękne. Byłam zachwycona moim ślubnym bukietem czy butami, ale to nie było najważniejsze. Powtórzę jeszcze raz – to wzruszona mama, zakochany przyszły mąż czy świadomość, że możesz na kogoś liczyć były w tym dniu najpiękniejsze. I bezcenne. :) Ślub to piękna uroczystość, piękny dzień i naprawdę piękna chwila. Nie rozumiem dlaczego niektórzy spłycają ją do „papierka, który nic nie zmienia”. Bo zmienia naprawdę dużo. :)

Zdjęcia: Bajkowe Śluby
































Kilka słów od NPM:
Od dłuższego czasu jestem oczarowana Michaliną. Jej podejściem do ślubu i wesela, jej urodą! Dziewczyno, jesteś przepiękna!
Mam nadzieję, że wszyscy dokładnie przeczytali opis przygotowań i tego wyjątkowego dnia, bo... to doskonała lekcja dla każdej przygotowującej się do ślubu pary. Lekcja tego co jest priorytetem, jak "poradzić sobie" ze wsparciem finansowym rodziców, jak wykorzystać ludzi do nadania znaczenia każdemu elementowi ślubu i wesela. 
Cieszę się, że po raz kolejny wśród zdjeć pojawia się first look. I to na jednym z moich ulubionych zdjęć, takim na którym niewiele widać, a jednak widać wszystko.

6 komentarzy: