poniedziałek, 10 lipca 2017

"Od samego rana towarzyszył mi niesamowicie dobry nastrój, coś takiego jak czuło się w dzieciństwie w poranek wigilijny." – wywiad z Jagodą :)))

Mazurkiewicz foto
Czekaliście na ten wpis równo miesiąc, ale…  to musi być do wybaczenia ;) Bo dziś mamy pierwszą miesięcznicę (słowo, którego nauczyła mnie Daga ;)), bo będzie długo i wyczerpująco, bo za kilka sekund przekonacie się jak bardzo było warto.
Znajdziecie tu dużo muzyki, jeszcze więcej serca włożonego w przygotowania, auto pchane przez siedmiu agentów w garniturach, uwielbiany przeze mnie luz, myśl "pociąg już ruszył (…) teraz pozostaje tylko się trzymać i nie wypaść" i cudowne zakończenie dnia… nocy… i chyba jednak dnia kolejnego ;) Wymieszane z niesamowitą frajdą jaką daje możliwość świętowania wyjątkowego dnia w towarzystwie wyjątkowych osób.
Chodźcie zachwycić się tym dniem razem z Jagodą :)

Wypoczęci, zrelaksowani, najszczęśliwsi? I już po maratonie Gwiezdnych Wojen (na dwa miesiące do ślubu to deklarowałaś ;)) ?
Najszczęśliwsi – to na pewno i bezdyskusyjnie! Co do wypoczęcia to nie powiedziałabym ;) Przed- i poślubny czas spędziliśmy w gronie rodziny, która przyjechała do mojego rodzinnego miasteczka, żeby uczestniczyć w naszym święcie. Bardzo rzadko udaje się spotkać w takim gronie (mój tata i siostra mieszkają na co dzień za granicą, a ja w innym mieście niż mama i brat, tak nas po świecie rozrzuciło), poza tym nasze rodziny mają rzadko okazję się zobaczyć, więc wszyscy chcieli jak najbardziej wykorzystać ten czas. My także :) Grillowanie i ogniskowanie do późnych godzin nocnych trwało przez praktycznie tydzień. A zaraz po powrocie – szara rzeczywistość, czyli praca. W sobotę ślub, a w środę już do roboty. W piątek nawet na dyżur ;) Później znowu intensywnie, bo mieliśmy zaplanowane koncerty, pożegnanie siostry, wieczory kawalerskie i panieńskie przyjaciół, a za chwilę śmigamy na kolejne wesele (jak to, bez łapania bukietu?!).
Maratonu Star Wars też nie uskuteczniliśmy, bo w ramach prezentu dostaliśmy (i kupiliśmy sobie też ;) ) kilka nowych pozycji planszówkowych, więc mamy inne sposoby na spędzenie wolnych wieczorów (których jest jak na lekarstwo).

Jak wyglądał Wasz ostatni miesiąc przed ślubem? Było intensywnie czy na spokojnie i na luzie?
Ostatni miesiąc był dość intensywny. Musieliśmy spotkać się z managerem sali, ustalić ostateczne menu i szczegóły, spotkać się z DJem, kupić alkohol. Na finiszu wpadły mi do głowy jeszcze ostatnie pomysły co do dekoracji, więc ostatnie dwa tygodnie wieczory spędzałam z klejem i nożyczkami, ale o tym poniżej ;) Musieliśmy dopiąć jeszcze organizacyjnie kwiaty, chór, który zgodził się uświetnić uroczystość w kościele. Ostatnie poprawki sukni i garnituru, generalnie takie dopieszczanie wcześniej ustalonych rzeczy. Trochę się tego zebrało i praktycznie codziennie wypływała jakaś rzecz do zrobienia, szczególnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. A przecież oboje pracujemy. W poniedziałek przed ślubem jeszcze miałam dyżur całodobowy w pracy, później zgarnęliśmy mojego tatę z lotniska i pojechaliśmy wieczorem do mojego rodzinnego miasteczka. Tam też nie odpoczęliśmy ;)

Pozostając jeszcze przed samym dniem ślubu. Część osób już wie, ja wiem, ale dla niewtajemniczonych: jak wyglądał Twój wieczór panieński?
Niesamowicie! Moja siostra (świadkowa) od początku wiedziała, że marzę o tym, żeby spotkać się ze wszystkimi bliskimi mi dziewczynami, najlepiej w domku, na całą noc, żeby nacieszyć się tą chwilą. Kluby i limuzyny to nie dla mnie. Miała trochę problemów, bo organizowała ten wieczór zza granicy, będąc w środku sesji i przygotowań do przeprowadzki na inny kontynent, ale moje przyjaciółki wzięły się do roboty i w wielu rzeczach ją wyręczyły. Powiem krótko – zabytkowy dom podcieniowy z XVII wieku, wszystkie ubrane w stylu ludowym (kocham folk!), "Babuni Pelagii na żonę próby", czyli dojenie krowy, ubijanie masła, pranie gaci męża na tarce i cerowanie na czas ;) A później ognisko i harce do rana wśród pięknych boho-dekoracji :) Myślę, że bardziej się rozpiszę i napiszę relację z niego razem ze zdjęciami w osobnym wpisie :)

W którym momencie poczułaś, że to już się dzieje, że to TEN DZIEŃ?
Chyba wtedy, kiedy już pomalowana i uczesana ubrałam suknię ślubną :) A zrobiłam to dwie godziny przed ślubem na potrzeby relacji fotovideo, więc miałam czas, żeby się przyzwyczaić do tej myśli ;)  Może to było nierozsądne, ale stwierdziłam, że dobrze, żeby fotograf i kamerzyści, którzy jechali do nas z Trójmiasta, mieli czas na spokojnie wypić kawę i zjeść drożdżówkę u mnie w domu, no i podładowali akumulatory przed kulminacyjną chwilą.

Jak spędziłaś przedślubny poranek?
Wstałam wcześnie rano, bo już o 8:00 miałam odebrać wianek i iść z nim do fryzjerki. Uczesana wróciłam do domu na kawę, gdzie G. … próbował uruchomić naszego Fiata 125p, którym mieliśmy jechać do ślubu, ale od 2 dni odmawiał posłuszeństwa. Nie było czasu na relaks, niestety. Tym samochodem woziliśmy już wielu znajomych do ślubu, a akurat na nasz postanowił zastrajkować. Potem kosmetyczka o 10:00. W trakcie malowania zadzwoniła cukierniczka z informacją, że nie dostała wpłaty za tort  - na śmierć o tym zapomniałam! Ale na szczęście mamy internetową bankowość ;) Także kolejne nerwy. Ale od samego rana, mimo wszystkich wpadek, towarzyszył mi niesamowicie dobry nastrój, coś takiego jak czuło się w dzieciństwie w poranek wigilijny. Kiedy wróciłam od kosmetyczki, G. już wyjechał z mojego domu rodzinnego do hotelu, gdzie nocował świadek, żeby samemu się przygotować. Fiat zadziałał ;)
Po ubraniu sukienki byłam strasznie głodna, więc wsuwałam drożdżówki, groszek i nawet zimną parówkę! A potem podpiłam trochę kawy tacie i z siostrą wzięłyśmy po parę łyczków nalewki malinowej. Na to wszystko jeszcze nasz wielki czarny pies ciągle chciał się przytulać, właśnie do tej sukni :D Nie wiem jakim cudem w kościele wylądowałam czysta ;)

Jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z G. w dniu ślubu?
Bardzo chcieliśmy zobaczyć się dopiero w kościele, kiedy będę szła nawą z tatą. Niestety zmiana księdza na tydzień przed ślubem pokrzyżowała nam plany, nie mieliśmy z nim żadnego spotkania ani próby, więc nie daliśmy rady go poprosić o zmianę zwyczajów w parafii i musieliśmy podpisać dokumenty przed Mszą. Spotkaliśmy się w przedsionku kościoła na tę chwilę, ale G. zakrywał oczy, żeby mnie nie zobaczyć ;)

Organizowaliście tradycyjne błogosławieństwo?
Hm… Można tak powiedzieć ;) Błogosławieństwo zorganizowaliśmy dzień wcześniej, wieczorem, w ogrodzie moich rodziców. Tego samego wieczora odbywało się tradycyjne tłuczenie butelek lub jak mówią w niektórych regionach – polter. Byli obecni dziadkowie, rodzice oraz kilkoro bliskich osób, które przyszły rozbić nam szkło na szczęście. Nie chcieliśmy organizować błogosławieństwa w ślubny poranek, bo mieliśmy wystarczająco napięty grafik. No i chcieliśmy zobaczyć się dopiero w kościele :)

Czy możecie przyszłym Parom Młodym polecić jakieś nauki i poradnie rodzinną?
Uczestniczyliśmy w sobotnich naukach połączonych od razu z poradnią rodzinną w Chełmnie, moim rodzinnym miasteczku, gdzie braliśmy ślub. Były życiowe, z humorem, ale zwięzłe. Ze względu na nasz charakter pracy bardzo nam to odpowiadało, na nauki odbywające się cyklicznie co tydzień nie dalibyśmy rady uczęszczać. Byłam dość sceptycznie nastawiona do poradni, bo spotkałam się z różnymi opowieściami od przyszłych par młodych na ten temat. Ale pani, która prowadziła zajęcia, naprawdę nie narzucała konkretnych poglądów, bardziej odwoływała się do naszego sumienia, rozsądku, skupiła się też na przykład na różnych rodzajach porodów, które są dostępne w Polsce. I przede wszystkim oprócz jednej małej bzdurki, którą powiedziała, naprawdę merytorycznie, jako lekarz nie miałam jej nic do zarzucenia.

Czy pojawiły się u Ciebie łzy podczas przysięgi lub w innym momencie?
I mi, i panu młodemu, oczy zaszkliły się podczas jednej z pieśni, którą wykonał nasz ukochany Akademicki Chór Politechniki Gdańskiej. To była pierwsza okazja od dawna, kiedy słuchaliśmy ich wykonań nie z perspektywy jednego z chórzystów :) Później gula pojawiła mi się, kiedy G. składał swoją przysięgę, nawet jedna czy dwie łzy wzruszenia mi spadły. Tak naprawdę rozkleiłam się już na sali weselnej. Na samym końcu kolejki gości z życzeniami nasi rodzice podeszli w czwórkę żeby nam je złożyć. I nawet nie powiedzieli nic specjalnie wzruszającego, ale jak spojrzałam najpierw na swoją mamę, a później na tatę, to się rozbeczałam na całego, dopiero po chwili się uspokoiłam ;) O takie coś zupełnie się nie podejrzewałam!

Stresowałaś się pierwszym tańcem, dojściem do ołtarza, wypowiedzeniem przysięgi, czymś innym? Jak poradziłaś sobie ze stresem, o ile w ogóle był?
W momencie, kiedy stanęłam w wejściu do kościoła, zaczęły mi się trząść kolana z emocji, ale nie powiedziałabym, że to stres, raczej podekscytowanie. Jeśli był jakikolwiek stres, to opuścił mnie w momencie, kiedy zaczęły grać organy. Trochę boję się zdjęć, bo z tego co pamiętam, to szłam do G. z wieeeelkim bananem na twarzy ;) Za to mój tata, co było dla mnie całkowitym zaskoczeniem, naprawdę wyraźnie się stresował tym, że ma mnie poprowadzić i pewnie w ogóle tym, że wydaje mnie za mąż ;) Podczas przysięgi nie widziałam niczego i nikogo oprócz G. - zero stresu. A pierwszy taniec – stresu zero. Żadne z nas nie ma problemu przed występowaniem publicznie, a wokół nas przecież sami swoi :)

Czy mieliście jakiś motyw przewodni ślubu i wesela?
To zależy, co określić jako motyw przewodni ;) Naszym logiem był fiat 125p – taksówka (czyli miłość mojego męża) otoczony kaszubskimi kwiatkami (czyli moja miłość do folku) i ten motyw był obecny na wszelkich dodatkach, papeterii i prezencikach dla gości. Moja suknia miała elementy haftu kaszubskiego, sala była cała wymalowana we wzory kujawskie (bo to Karczma Kujawska, Kummerówka), natomiast dekoracje utrzymaliśmy w popularnym stylu rustykalnym, czyli słoiczki, juta, drewno. Czyli w sumie wiocha. ;)

Ja to wiem, ale inni jeszcze nie wiedzą. Pochwal się ile rzeczy na ślub i wesele przygotowałaś własnoręcznie (i jak pięknie Ci to wyszło – tu już, obiektywnie, chwalę ja)!
Rękodzieło wszelkiego rodzaju to moje hobby i coś co mnie odstresowuje :) Zaczęłam od zaprojektowania ślubnego loga w Gimpie, a później poszło dalej – podczas miesięcznej przerwy w pracy uszyłam i wyhaftowałam dla wszystkich gości woreczki z wzorami kaszubskimi, które później wypełniłam lawendą. Potem Save The Date, zaproszenia, zawieszki na alkohole, rozkład stołów (razem z ramą z desek), winietki… W prezencie ślubnym od mojej przyjaciółki dostaliśmy 10 litrów domowej nalewki na wesele, więc stwierdziłam, że podamy ją w butelkach we wzory ludowe, które też ozdobiłam sama :) Później jeszcze ozdobiłam pudełko na życzenia naszym logiem i kwiatkami i zrobiłam jutowe wypełnienie do pudełka na obrączki. Ach, no i jeszcze naprodukowałam (na spółkę z mamą) słoiki–lampiony, ozdobione jutowym sznurkiem i koronką plus podobnie ozdobiona butelka na liściki na pierwszą rocznicę (zamiast księgi gości). I napis "MIŁOŚĆ" na samochód (jedyna ozdoba, jaką na nim zawiesiliśmy). To chyba już wszystko ;)

Jak wyglądały Wasze podziękowania dla rodziców i gości?
Jak już wspominałam, wszyscy goście otrzymali haftowane woreczki, na odwrocie których był stempel z logiem, datą i naszymi imionami.
Dla rodziców kupiliśmy vouchery na weekend w Zamku Ryn i Zamku Gniew (dla każdych tam, gdzie mają bliżej), a dla świadków ulubiony alkohol w drewnianych pudełkach, które też sama ozdobiłam ;) Przed oczepinami DJ poprosił rodziców na środek i powiedzieliśmy im parę słów podziękowania, podobnie ze świadkami. Postanowiliśmy też podziękować ogólnie wszystkim przyjaciołom, którzy z nami byli tego dnia, a są z nami zawsze, kiedy tego potrzebujemy. G. wygłosił małe przemówienie, a później wszyscy zatańczyliśmy do "I'll be there for you" (z "Przyjaciół").

Pytanie, które przewijało się pod Twoimi postami, a dziś możesz już na nie odpowiedzieć. Jaką i skąd miałaś suknie ślubną? Jakie dodatki? Czy w dniu ślubu byłaś z niej w pełni zadowolona?
Suknia sprawdziła się na 10000%! Była bardzo wygodna i na tyle nieobcisła, żebym mogła spokojnie się najeść i wytańczyć (a tańczę zamaszyście ;)). Kupiłam ją przez internet – model Madeline na stronie Szyjemy Sukienki – i trochę zwęziłam i skróciłam tuż przed weselem w Studio Szpulka w Gdańsku. Do tego koleżanka mamy wyhaftowała mi na materiale wzór ludowy, później z tego uszyłam pasek do sukni. Sukienka jest nieco krótsza z przodu, co było rewelacyjne po zmianie butów na płaskie – nic nie deptałam i tańczyłam tak jak wcześniej. Buty miałam z firmy Kotyl, błękitne – też jestem w pełni z nich zadowolona, na co dzień nie chodzę w  obcasach, a w nich wytrzymałam od południa do 2 w nocy, nie schodząc prawie z parkietu :) Później przebrałam je na trampki malowane w kaszubskie wzory (z pracowni Farwa z Kościerzyny). Na głowie – wianek z kwiaciarni Jarzębina w  Chełmnie. Jeśli chodzi o biżuterię, to z naszyjnika zrezygnowałam w ogóle ze względu na brak dekoltu i strojny pasek, w uszy włożyłam tylko małe, błękitne labrety z Pierce of Cake (w jednym uchu mam 4 dziurki). A jako coś starego i pożyczonego – srebrne bransoletki od babci.Serdecznie polecam wszystkim poprosić babcię o coś takiego, chyba naprawdę zrobiło jej się miło, a bransoletki były super, jak z rustykalnego katalogu ;)

Czy zaplanowaliście jakieś dodatkowe atrakcje?
Dodatkowe atrakcje – hm. Nie wiem czy była to wystarczająca atrakcja ;) ale zaśpiewaliśmy w duecie z PM "Something stupid" (w oryginalne Sinatra, bardziej znany Robbie Williams z Nicole Kidman), G. grał na gitarze rytmicznej, a nasz przyjaciel dołożył solówki. Potem nasi rodzice zrobili niespodziankę nam – zaśpiewali "To świt, to zmrok" ze "Skrzypka na Dachu" (wszyscy czworo!), w  akompaniamencie mojego brata (saksofon) i siostry (flet poprzeczny). W tle leciały nasze zdjęcia z dzieciństwa :) Później jeszcze było dużo śmiechu na zmontowanych filmach z naszego dzieciństwa i duuuużo płaczu na filmie z zaręczyn :) Po zmroku wyszliśmy robić wspólne zdjęcie z zimnymi ogniami.
Dzieciakom (mam tu na myśli 12-letniego brata, 8-letnią kuzynkę i 11-letniego kuzyna, więc w sumie to młodzieży młodszej) wystarczyła do szczęścia fontanna z czekoladą i ogródek na tyłach restauracji, gdzie do 2 rano organizowali… fermę ślimaków ;)

Kto pomagał Wam w organizacji/koordynacji/ogarnianiu podczas wesela?
Naprawdę nieocenieni byli nasi świadkowie, drużbowie i druhny. A mieli nie lada zadania, bo wpadek technicznych trochę było i potrzebne było gaszenie nieprzewidzianych pożarów. My dowiadywaliśmy się tego dnia o wszelkich problemach dopiero wtedy, kiedy były już rozwiązane. Planowe zadania rozdzieliłam kilka dni wcześniej i wysłałam wszystkim pdf z rozkładem dnia i szczegółowym podziałem ról ;) Trochę się ze mnie śmiali, ale w dniu ślubu przynajmniej nikt mnie o nic nie pytał!

Jak zakończyliście wesele?
O 4. rano wszyscy byli już totalnie padnięci. DJ nie dał gościom żadnej taryfy ulgowej, a potrafił tak zachęcić do zabawy, że parkiet był pełen od pierwszych minut wesela – niektórzy nie zdążyli nawet wypić jednego przysłowiowego kieliszka! Nie przedłużaliśmy więc DJ-owi dnia pracy. Po ucichnięciu muzyki chwilę odpoczęliśmy jeszcze w sali weselnej, a później pojechaliśmy do hotelu, gdzie nocowali prawie wszyscy goście. Tam jeszcze weszliśmy z kolegami PM przez okno na dach, żeby zobaczyć wschód słońca :) (tak, w sukni!!!) Nie mieliśmy ochoty jeszcze kończyć tego dnia, na szczęście okazało się, że świadek w ostatniej chwili wziął jeszcze z sali karton piwa, które mogliśmy na spokojnie wypić w hotelowym ogródku. To była naprawdę miła, relaksująca chwila po wszystkich emocjach tego dnia. Poszliśmy spać o 7, a o 9:30 już dzwonił budzik na poprawinowe śniadanie ;)

Z czego, biorąc pod uwagę wszystkie efekty przygotowań, jesteś najbardziej zadowolona?
Z tego, że goście czuli się dobrze. Wydaje mi się, że mówili nam to szczerze, bo wystarczyłoby przecież grzecznościowe "było super, dzięki!", a od wielu osób słyszeliśmy, że to było najlepsze wesele, na jakim byli. Na to złożyło się na pewno wiele czynników, między innymi to, że wesele było średniej wielkości (60 osób), więc mieliśmy możliwość spędzić z każdym choć trochę czasu. Bardzo dużo osób znało się wcześniej, więc nie mieliśmy problemów z posadzeniem gości i ono też okazało się trafione. Rzeczą, która najbardziej mi się podobała, było siedzenie blisko dziadków (stoły stały w literę "E", a babcie były na szczycie środkowego szczebelka ;) ). Widziałam po ich minach, że są szczęśliwi z bliskości pary młodej, mogliśmy z nimi porozmawiać spokojnie przy posiłkach i napić się naleweczki :)
Jedzenie było pyszne, obsługa sprawna, miła, pomocna uśmiechnięta – po prostu cudo. DJ – Michał Starzecki ze Starsky Team – zrobił niesamowitą robotę, doskonale wyczuł klimaty lubiane przez naszych gości, potrafił trafić w punkt z komentarzami i żartami (przy ani jednym nie poczułam zażenowania!). Personel z restauracji też powiedział nam kilka razy, że przez ten luz i rodzinną, swobodną atmosferę i zabawę, chyba będziemy weselem sezonu ;)
Z takich moich małych osiągnięć – cieszę się, że zrobiłam "koszyczki ratunkowe". Wiele osób, szczególnie cioć i starszych osób, mówiło, że pierwszy raz się z czymś takim spotkało i pomysł jest świetny, a przede wszystkim to taki miły gest troski o gości.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w całym tym dniu?
Chyba zakończenie go! Naprawdę nie chciałam, żeby ten dzień się skończył kiedykolwiek. Trudno było mi się odrywać od jednych znajomych, żeby porozmawiać z drugimi. Z każdym chciałam spędzić jak najwięcej czasu, a przy tym przetańczyć całą noc z mężem.

Twoje najzabawniejsze wspomnienie z tego dnia…:)
Fiat dojechał 40 km spod kościoła PRAWIE do sali weselnej. Zatrzymaliśmy się na stacji, 500 metrów przed restauracją, żeby poczekać, aż zgromadzą się goście. Zrezygnowaliśmy z hot-dogów, bo przez cały okres narzeczeństwa nie nauczyłam się ich jeść bez brudzenia ketchupem! Za to wsunęliśmy po rogaliku i… obejrzeliśmy odcinek "Przyjaciół" na telefonie :D Kiedy świadek zadzwonił, że możemy startować, ruszyliśmy się o jakieś 15 metrów i… Silnik zgasł na amen.
PM trochę go "na rozruszniku" zbliżył do górki, z której musieliśmy zjechać i siłą rozpędu przejechaliśmy prawie pół trasy. Później wyskoczył i zaczął pchać fiata (byliśmy w aucie tylko we dwoje!), ja kierowałam z siedzenia pasażera, jednocześnie dzwoniąc do druhny, żeby przysłała odsiecz. Pod salę weselną wjechaliśmy pchani przez siedmiu agentów w garniturach ;)
Drugie takie wspomnienie, to kiedy około 23. na salę wjechała płonąca szynka, o której zapomnieliśmy ;) Akurat PM wyszedł popatrzeć z kolegami na zdechły silnik samochodu, więc na tym uroczystym wjeździe byłam sama. Zaczęłam biegać w kółko krzycząc "olaboga, gdzie mój mąż, mężu, szynka płonąca!". Serio. To musiało głupio wyglądać ;)

Ulubione pytania wszystkich w Internecie: Coś się nie udało?  Coś byś zmieniła (w całych przygotowaniach lub w samym dniu ślubu i wesela)?
Wysłałabym PM z samochodem do lepszego mechanika! A poza tym – kompletnie nic. W dniu ślubu i wesela odpuściłam wszystko i postanowiłam iść z falą. Tak jak powiedział mi dzień przed ślubem G. - pociąg już ruszył, zrobiliśmy wszystko co mogliśmy żeby było dobrze, teraz pozostaje tylko się trzymać i nie wypaść, pojedzie sam :) I dzięki temu wszystko było idealnie!

Gdzie zdecydowaliście się zrobić sesję poślubną? Czy to już za Wami?
Na ślubie i weselu fotografował nasz wspaniały kolega, Michał Mazurkiewicz z Gdańska. Jesteśmy z nim wstępnie umówieni na sesję w Gdyni, wśród pociągów ;), tylko oczywiście wszyscy troje z terminami trochę na bakier, więc nie wiadomo, kiedy damy radę się spotkać. Przeczuwałam to i nie wytrzymałam, poprosiłam koleżankę – fotograf z Chełmna o sesję w poniedziałek, zaraz po ślubie, zanim jeszcze wróciliśmy do Trójmiasta. Można powiedzieć, że zdradziliśmy Michała ;) ale podobno nam to wybaczy ;) To był bardzo dobry pomysł, bo pierwszy plener odbył się w lesie, więc mamy dwa skrajnie różne motywy. A przy tym uchwyciliśmy jeszcze świeże emocje :)

Jakie macie plany na podróż poślubną?
Na razie musieliśmy ją odłożyć, bo w naszym życiu wiele się dzieje – np. koncert Guns‘n Roses, wieczory kawalerskie, panieńskie i ślub naszych przyjaciół :) Pod koniec lipca bierzemy namiot i jedziemy gdzieś na południe kraju, gdzie nas samochód powiezie – jak pogoda dopisze to mamy nadzieję na Bieszczady. I Woodstock na koniec :)
Prawdziwą podróż planujemy na początku przyszłego roku, do Tajlandii. Taka wyprawa to jednak trochę organizacji, więc stwierdziliśmy, że zaczniemy myśleć o konkretach już po ślubie :)

1 komentarz: