Więc świętujemy, rozważając trochę o blogu, trochę o ślubach i weselach, trochę o relacjach.
O blogu
Nieustannie zadziwia mnie, że dwa lata po ten blog wciąż żyje. Że ja wytrzymuję, że nie burzę mostów i nic nie palę, że moja cierpliwość osiąga poziomy o które jej nie podejrzewałam. Że do niczego się przesadnie ;) nie zmuszam, że pozwalam sobie na odpuszczania i powroty. Bo to, że mi się ciągle chce i że mi się nie znudziło - to fenomen. Fenomen, które istnienie kiedyś przypisywałam Wam-czytelnikom, dziś jakieś 99% zasług oddaję sobie ;)
Kilka razy w roku widzę jak blogi i strony slubne umierają - i ani odrobinę mnie to nie dziwi. Bo ciężko się tym tematem ekscytować dłużej niż do kilku miesięcy po ślubie, bo ciężko robić coś co nie zawsze spełnia oczekiwania. Dlatego fakt, że NPM nadal istnieje to mój wielki sukces :) Oklaski dla mnie :D :D :D
Mam jednak świadomość, że NPM to ciągle za mało. Że podstawowe zadanie tego bloga - pisać, aby odpocząć od kontaktu z ludźmi (bo ja należę do tych, którzy pracę z ludźmi uwielbiają, ale zawsze po niej muszą wypocząć) trochę mnie uwiera, że chciałabym czegoś więcej - spotkań z ludźmi, takich... nawet lepszych niż te na weselach (wiem, wiem, ale... może równie dobrych). I chciałabym, tak gdzieś niezależnie od NPM, mieć w sieci inne miejsce. Mam pomysł, mam prawie nazwę (bo ja niczego bez dobrej nazwy nie zaczynam, taki wewnętrzny przymus), mam poczucie, że to będą baaaardzo moje klimaty (bardziej niż śluby!) i... może wreszcie niedługo ruszę z tym dalej ;)
O ślubie i weselu
Lubię, raz na jakiś czas, zaglądać do moich przedślubnych wpisów z relacjami z przygotowań. Lubię to, że nie są nudne, że mnie bawią i śmieszą, że to wpisy, które czasem da się określić jednym moim zdaniem (z wpisu na dwa tygodnie przed ślubem): "Najlepiej z PM wychodzi nam udawanie, że tego ślubu i wesela nie ma (...)" ;) Przecież to cała ja, całe moje niepoprawne podejście ;)
I taka ja kiedyś miała bardzo fajny pomysł na świętowanie rocznic ślubu (nie zdradzę jaki, bo może jeszcze kiedyś zacznę go realizować). Oczywiście nie wyszło, zgodnie z zasadą z cytatu i myślą, że ślub ślubem, wesele weselem, ale to ten pierwszy dzień po jest najfajniejszy i po co się męczyć ;) Mam ambitne plany na piątą rocznicę, ale... musiałoby mi się bardzo zacząć chcieć (wiem, czas zacząć pracować nad motywacją) ;)
O nas?
To ciągle coś co pozostaje dla mnie prywatne.
Ale... o dwóch moich poślubnych przemyśleniach Wam wspomnę.
1) Z cyklu "Co się zmienia po ślubie":
Znalazłam coś czego się nie spodziewam i co mnie zaskoczyło. Pewną zmianę w myśleniu, która dla mnie jest WIELKĄ zmianą.
Zawsze uważałam bycie z związku, bycie rodziną, relacje rodzinne za świętość. Za coś trudnego, ale chyba najpiękniejszego na świecie. Coś o co warto dbać i walczyć, coś co zachwyca i wzrusza mnie bardziej niż… sport ;) Ale… byłam świecie przekonana, że będąc singlem można być tak samo szczęśliwym. Bo dlaczego nie? Jeśli nie szuka się usilnie drugiej osoby i nie ma się niezaspokojonej potrzeby bliskości, to… nie widzę problemów.
Kilka dni temu dotarło do mnie, że o niektórych, singlach, myślę życząc "mu/jej tej drugiej osoby". Nawet jeśli on/ona nie sprawia wrażenia, że kogokolwiek potrzebuje. Bo związek daje coś czego nie znajdzie się w powietrzu, jedzeniu, podróżach, medalach, pieniądzach, papierosach, rodzicach i najlepszych przyjaciołach – siłę, oparcie, pewność... I coś czego nie umiem nazwać, ale to coś wartego życzenia każdej osobie, której życzy się dobrze (byle nie w formie "znajdź sobie kogoś, bo...").
Ciągle mi jakoś głupio z tą myślą, ale... zjawiła się i nie chce odejść ;)
2) Chciałabym Was odesłać do pewnego tekstu o relacjach. Tekstu, który ma feralny tytuł, kompletnie niezachęcający do czytania (tak mi się wydaje... mnie tam takie tytuły kręcą ;)), ale wg mnie dość ważnego. Na zachętę, podrzucam Wam kilka zdań i link do tekstu:
Zawsze uważałam bycie z związku, bycie rodziną, relacje rodzinne za świętość. Za coś trudnego, ale chyba najpiękniejszego na świecie. Coś o co warto dbać i walczyć, coś co zachwyca i wzrusza mnie bardziej niż… sport ;) Ale… byłam świecie przekonana, że będąc singlem można być tak samo szczęśliwym. Bo dlaczego nie? Jeśli nie szuka się usilnie drugiej osoby i nie ma się niezaspokojonej potrzeby bliskości, to… nie widzę problemów.
Kilka dni temu dotarło do mnie, że o niektórych, singlach, myślę życząc "mu/jej tej drugiej osoby". Nawet jeśli on/ona nie sprawia wrażenia, że kogokolwiek potrzebuje. Bo związek daje coś czego nie znajdzie się w powietrzu, jedzeniu, podróżach, medalach, pieniądzach, papierosach, rodzicach i najlepszych przyjaciołach – siłę, oparcie, pewność... I coś czego nie umiem nazwać, ale to coś wartego życzenia każdej osobie, której życzy się dobrze (byle nie w formie "znajdź sobie kogoś, bo...").
Ciągle mi jakoś głupio z tą myślą, ale... zjawiła się i nie chce odejść ;)
2) Chciałabym Was odesłać do pewnego tekstu o relacjach. Tekstu, który ma feralny tytuł, kompletnie niezachęcający do czytania (tak mi się wydaje... mnie tam takie tytuły kręcą ;)), ale wg mnie dość ważnego. Na zachętę, podrzucam Wam kilka zdań i link do tekstu:
punkt drugi... w punkt! :)
OdpowiedzUsuń