poniedziałek, 23 marca 2015

2 miesiące do ślubu, czyli... to już ten moment?

Stylemepretty / I Heart Weddings
Co Panna Młoda robi na dwa miesiące przed ślubem? Ma w planach panikować za miesiąc, głównie na myśl o zmianie statusu na facebooku ;) Dziś jest jej dobrze. Siedzi pod kocem, z herbatą i notesem w ręku. Zawzięcie tworzy listę rzeczy do zrobienia po ślubie. Sporo pozycji dotyczy wyjazdów (w podróż poślubną, na sesję ślubna, na LGP w skokach narciarskich w Wiśle, na długie weekendy), zaplanowanych i odkładanych w nieskończoność rzeczy do kupienia (mam co najmniej dwie spódnice od M.unique, jedną torebkę od Farbotki i kilka książek), rozwoju bloga (wreszcie bez wyrzutów sumienia będę mogła zapłacić za logo i szablon). Życie po ślubie wygląda bajecznie, już nie mogę się doczekać :)

Przygotowania do ślubu nauczyły mnie czegoś ważnego. Jestem bogata. Dosłownie. Mam lub mogę mieć pieniądze, choć wcale nie jest ich dużo więcej niż 2 lata temu. Zmieniło się moje ich postrzeganie, zwłaszcza w kontekście podróży. Kiedyś miałam wrażenie, że podróże sporo kosztują, że trzeba długo odkładać, aby spać w przyzwoitym hostelu, wchodzić do muzeów i jeść lokalne potrawy. Dziś wszystkie wydatki na podróże wydają się minimalne... Każda ślubna usługa była droższa, a na każdą byłam w stanie odłożyć. Tym bardziej będzie mnie więc stać na podróże, w ilości, która mi się nie śniła :)

Im bliżej ślubu, tym bardziej świat mnie zaskakuje... Swoją wiarą w to, że moje wesele będzie wyjątkowe, lepsze od innych. Wybaczcie, ale nie będzie. Ja się z nikim, nawet z samą sobą, nie ścigam w tym maratonie ;) Założyłam bloga, bo... najpierw chciałam ze ślubów się pośmiać, potem z nimi oswoić. W praktyce: nigdy nie potrzebowałam mieć wyjątkowo kreatywnego, oryginalnego i nietypowego wesela. Chciałam mieć ślub i wesele... WYGODNE. Komfortowe dla mnie, nie wymagające nadmiaru pracy, nie wysysające ze mnie resztek oszczędności (to akurat nie wyszło idealnie, ale zawsze mogłam wydać więcej), takie na którym nie przemęczę się tańcząc, bo będę miała "swój kąt" z inną atrakcją, takie na którym nie będę się czuła nie na miejscu = jak księżniczka, która uciekła z bajki Disney'a. I to powinno się udać...

Zerknęłam na chwilę do harmonogramu i... Nie widzę w nim nic przerażająco pilnego, poza nadrabianiem kilkuzaległości. Bo jak tak dalej pójdzie, to dla przykładu: pojedziemy do ślubu dwuosobowym samochodem dostawczym z wielkim bagażnikiem i napisem "CS" na całym, długim boku ;)

3 komentarze:

  1. cieszę się, że mam trochę więcej czasu do ślubu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, chciałabym być w tym miejscu - psychicznie - co Ty! Zastanawiać się co po ślubie (że nie będzie tak strasznie!), jak po ślubie, i uświadomić sobie to co Ty odnośnie podroży...
    Moje 100 dni do ślubu wybija dokładnie 1 kwietnia w Prima Aprilis, i naprawdę zastanawiam się czy to nie jest jakiś jeden wielki żart! Jeden wielki żart, że zostało tak niewiele czasu (tak mi się wydaje!), z drugiej strony, że tyle już mam za sobą, za chwilę znowuż panika, że jeszcze tle muszę (często i gęsto) przeforsować, że chyba się na tym wszystkim spalam, że mam serdecznie dość, że już nie mogę się doczekać.... AAAA!!!!
    Spokój tylko spokój może mnie uratować! Ten koc, ta herbata i ten notes w ręku... jeju! Jak ja pragnę tego dnia w którym dzisiaj jesteś!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra organizacja: planowanie przyjęcia weselnego odpowiednio wcześniej, odpowiednio wcześniej przemyślane decyzję odnośnie lokalu, oprawy muzycznej itd.. i spokojnie można czekać i wymyślać statusy na fb ;)

    OdpowiedzUsuń