wtorek, 10 stycznia 2017

5 miesięcy do ślubu, czyli witaj 2017! [Jagoda]

Sharon Cooper / mrandmrsunique
Nastał w końcu rok, na który z PM czekaliśmy z niecierpliwością i który wydawał nam się podczas zaręczyn tak niewiarygodnie daleki. W czasie świąt, podczas łamania się opłatkiem, wiele osób życzyło mi dużo szczęścia w tym przełomowym czasie, a mi wciąż nie chce się wierzyć, że to już TEN rok. Wiem, że każdy wpis zaczynam podobnie – od niedowierzania, że czas tak leci jak oszalały. Ale naprawdę, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, jak szybko zbliża się data ślubu... Co miesiąc jestem zaskoczona, kiedy przychodzi czas na nową notatkę – jak to, gdzie są moje cztery tygodnie?! I dlaczego były one tak mało efektywne?!

Przygotowania w porównaniu z zeszłym miesiącem były odrobinę bardziej intensywne – przede wszystkim skończyłam zaproszenia! Cóż, może faktycznie łatwiej i niedużo drożej byłoby zamówić je w profesjonalnej firmie, a już na pewno kosztowałoby mnie to mniej nerwów… I zjadłabym mniej czekolady, żeby je ukoić. Ale w głowie powstał mi już dawno, dawno pomysł, jak dokładnie mają wyglądać i nie wyobrażałam sobie prób opisania komuś wymarzonego projektu. A teraz czuję niesamowitą satysfakcję, że się udało. Grześ też jest zachwycony – a przynajmniej tak mówi ;) Spędziłam przy komputerze trzy wieczory, bo… Najpierw stwierdziłam, że muszę nauczyć się podstaw grafiki wektorowej. Jeszcze rok temu nie wiedziałam, że coś takiego istnieje! A save the date tworzyłam jako zwykły obrazek w Gimpie. Jak widać, podczas organizacji ślubu i wesela można rozwijać przydatne umiejętności ;) Policzyliśmy z PM, że koszt jednego zaproszenia wynosił około 1,50 zł (z kopertą), a ja po namyśle stwierdziłam, że grafikowi należy się wynagrodzenie za przesiedziane przed ekranem godziny i kupiłam sweter, który wrzucam w koszty wesela ;)

Powoli rozglądam się za wszystkimi dodatkami do stylizacji panny młodej. Przeglądam inspiracje, bukiety, wianki, buty, fryzury, makijaże… Część rzeczy kupiłam, część będę zamawiać w najbliższym czasie, wszystko gdzieś tam w pośpiechu, czasem podczas przerwy na kawę w pracy, czasem po nocy. Powoli też chcemy rozeznać się w ofertach alkoholi – tylko gdzie my będziemy trzymać tyle butelek? W sypialni? ;) Musimy w najbliższych tygodniach podszkolić się w dziedzinie walca, bo o ile jeszcze ja jakoś sobie radzę, to niestety G. nigdy nie miał okazji się go porządnie nauczyć. A poprawki sukni? A garnitur i wszystko dla PM? Kiedy?! Ja się pytam – kiedy?!… Chyba czas zrezygnować z pracy ;)

Faktem jest, że przygotowania do wesela towarzyszą nam ciągle gdzieś w tle codzienności i na pewno będzie nam tego brakować, gdy już będzie "po". Nasze mamy też chyba gdzieś tam ciągle myślą o nadchodzącym ślubie, bo prawie każda rozmowa z nimi w końcu sprowadza się do tego tematu. Nie angażujemy może ich bezpośrednio w organizację tego dnia, ale w końcu są kobietami, więc mają mnóstwo pomysłów, którymi się z nami dzielą. Moja na przykład podsyła mi linki do zdjęć bukietów, butów i wszystkiego rustykalno-folkowego, co tylko znajdzie, a ostatnio razem znalazłyśmy sztuczny wianek, który kupiłam jako "awaryjny". Poza tym zauważyliśmy, że chyba coś we dwie kombinują, bo zaczęły do siebie dzwonić i mieć jakieś tajemnice – mam pewne podejrzenia, ale póki co zachowam je dla siebie ;)

Gdzieś pod skórą oboje czujemy lekkie nerwowe mrowienie. Podejrzewam, że nie jesteśmy jedyną parą, którą przed weselem dręczą koszmary senne. Moim hitem wciąż są makijaż i fryzura – po nocach śnią mi się barokowe loczki, których na godzinę przed weselem niczym nie mogę zmyć i w końcu wkraczam w nich do kościoła, a wszyscy, na czele z PM, wybuchają śmiechem. Albo poranek, kiedy okazuje się, że zapomniałam umówić się z jakąkolwiek kosmetyczką, a z domu znikają wszystkie malowidła i idę do ołtarza z podkrążonymi oczami i plamami na policzkach.
Grzegorz z kolei przyznał się do snu, w którym zapomnieliśmy wysłać zaproszenia i na ślubie nikt się nie zjawił. Jak widać, każde z nas ma swoje strachy :) Kiedy tak na to patrzę, to naprawdę śmieszne, że w obliczu tak ważnego życiowego wydarzenia najwięcej stresu przysparzają nam drobiazgi… A może to dobrze, bo to znaczy, że samego ślubowania się nie boimy?

2 komentarze:

  1. Też mam koszmary! My za 6 miesięcy - 1 lipca i też coraz większe podniecenie nas otacza że tak powiem! Ja jestem na etapie kupowania butów do sukienki - pod koniec miesiąca 1 oficjalna poważna przymiarka :D
    Wiem co czujesz! Trzymam kciuki za wasze wesele!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże prawdziwe określenie tego czasu jaki nam pozostał .... nam 6 miesięcy - data
    16 lipca. Stres dopada powolutku, pytania : co jeszcze załatwić, co kupić, o czym nie zapomnieć. Wczoraj przyszły nam zaproszenia, więc miesiąc luty już w całości zaplanowany :))))
    Powodzenia życzę !!!

    OdpowiedzUsuń