piątek, 26 stycznia 2018

W oku cyklonu - 4 miesiące do ślubu [Ula]

Ślub za cztery miesiące. Żarty się skończyły. Zaczęłam w końcu czuć, co się dzieje.

Niby część przedślubnego kociokwiku jest pod względną kontrolą, ale odnoszę wrażenie, że za nami ta łatwiejsza część organizacji, którą można było rozłożyć w czasie. Dociera do mnie, że dużą część spraw będziemy musieli ogarnąć w maju. 

Mojej sytuacji nie poprawia zbliżający się egzamin zawodowy. Za chwilę dosłownie wypadam z życia na całe tygodnie, bo będę je spędzać w domu, w dresach, z kubkiem kawy. Co ja mówię, z cysterną kawy! To czas, kiedy to Paweł będzie musiał stać w bezpiecznej odległości i rzucać we mnie czekoladą. ;) I naprawdę ostatnia rzecz, o której potrzebuję teraz myśleć, to kwiaty do dekoracji, wesoły autobus dla weselników z mojej miejscowości i „czy se związać, czy se rozpuścić”. Dlatego do 25 marca zamierzam o tym NIE myśleć, co będzie trudne, bo jestem ciut szurnięta na punkcie doprowadzania spraw do końca i do spazmów doprowadza mnie chociażby te chorerne 7 zaproszeń, których jeszcze nie rozwieźliśmy. Ale spróbuję wytrzymać z tym do kwietnia. Spróbuję. Spróbuję, no!

Styczeń minął nam pod znakiem dalszego ciągu zapraszania weselnych gości – po stronie Pawła jest ich nieco mniej, więc mieliśmy możliwość zajrzenia na dłużej i zamienienia z każdym paru słów. Dla mnie była to super okazja, żeby rodzinę i znajomych poznać nieco bliżej, i bardzo się cieszę, że tylko kilka zaproszeń do bardzo odległych miejscowości wysłaliśmy pocztą.

14 stycznia robiliśmy jedną z przyjemniejszych rzeczy związanych z naszym weselem – to był dzień degustacji menu weselnego na 2018 rok... Wspaniała sprawa. Oczywiście nie obyło się bez przypału, bo namówiłam Pawła na wzięcie dla nas porcji sałatki odrobinę przedwcześnie, prowokując reakcję przesympatycznej pani manager, która przez mikrofon poinformowała, że na razie to jest czas na robienie zdjęć, a na konsumpcję przyjdzie pora. Mówcie mi Bridgett. ;) Ale niczego nie żałuję, bo było pyszne! Jestem absolutnie spokojna o gastronomiczny aspekt przyjęcia. Jedyne, co mnie troszkę zaniepokoiło, to zupełny brak majonezu, trzeba będzie chyba zatargać własny słoik na tę potańcówkę. ;)

Przy okazji degustacji udało nam się pogadać z kilkoma zaprzyjaźnionymi podwykonawcami Rezydencji, bo miała ona trochę taką formę mini-targów ślubnych. I chociaż na początku zarzekaliśmy się, że poradzimy sobie bez animatora, to po tym, co widziałam u naszych gości (a raczej – czego nie widziałam, bo to nie były dzieci, tylko jakieś rozmazane smugi, jakieś szatany totalne!), to refleksja nasunęła się oczywista. Albo bierzemy animatora, albo hipnotyzera, albo speca od calf roping. ;) Animator wydał nam się najbardziej budżetową opcją.

Z kolei w ostatni weekend Pawcio solidnie przysiadł do obdzwaniania ludzi wożących pary młode do ślubu. Z łowów wyszedł zwycięsko i o ile nic nam się nie wykrzaczy po drodze, to w nową drogę życia wyruszymy w Jaguarze. :D Najważniejsze, że bez akompaniamentu akordeonu, bo i takie pakiety były do wzięcia. ;)

Tematu obrączek nie tknęliśmy z uwagi na brak czasu, a poza tym cały czas czekamy na walentynkową promocję w upatrzonym salonie jubilerskim. 

Za to – na samą myśl się ekscytuję – coś zaczęło już kiełkować, jeśli chodzi o podróż poślubną! Długo nie mogliśmy się zdecydować – Paweł zachęcał do rozważenia Ziemi Ognistej, a ja durna prawie bym na to poszła. Na szczęście w porę postanowiłam sprawdzić jakie tam panują temperatury w maju. Potem byłam już podejrzliwa wobec każdego miejsca, w którym jest chociaż cień szansy na możliwość łowienia taaaakich ryb. Nie jeżdżę może w podróż poślubną codziennie, ale i bez tego wiem, że mróz/komary/brak bieżącej wody/więcej komarów to nie są moje priorytety. Chociaż Syberia kusiła, oj, kusiła... Bardziej jednak kusiła wizja oceanu, słońca, picia wody kokosowej i jedzenia krewetek. I tak marudziłam Pawłowi, marudziłam, aż któregoś wyjątkowo brzydkiego dnia, kiedy biegłam na pociąg i padało mi za kołnierz, mój telefon zaćwierkał kusząco, a na mojej skrzynce mailowej pojawiło się potwierdzenie dokonania rezerwacji. A tam... ZANZIBAR! Zanzibar, i pokój z widokiem na Ocean Indyjski, i 12 nocy w pół-polskim pensjonacie przy przepięknej plaży (pod moskitierą). I tyle kokosów, ile tylko zmieszczę. Nie muszę chyba dodawać, że pisk, jaki z siebie wydałam, przepłoszył wszystkie gołębie na dworcu. Teraz, kiedy mamy już zarezerwowany nocleg, musimy tylko upolować bilety w dobrej cenie i z niezłym czasem przelotu.

Aha, i poradnia. Poradnia jest ekstra! Na razie nic o wykresach, za to mieliśmy... pochwalić się sobą nawzajem. To było najmilsze przeżycie miesiąca, przez kwadrans słuchać komplementów na swój temat, a potem chwalić Pawła drugie tyle. Zdecydowanie mogę to robić częściej! :D 

A co w lutym? Tak, jak wspominałam – kawa, dresy i walka o zachowanie poczytalności. ;) Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło dobrze, i bym mogła się w kwietniu martwić już tylko o kolor serwetek i inne takie pierdolety. :)  Od poniedziałku zaczynam urlop naukowy, a do wpisu lutowego chyba oddeleguję Pawła. On o tym jeszcze nie wie, ale ponieważ 22 lutego mam urodziny, to chyba nie będzie miał zbyt dużego wyboru. ;) 

Chociaż w tym miesiącu nie zabrakło przygód i stresów, to muszę Wam powiedzieć, że lubię projekt ŚLUB, już tylko dlatego, że nauczył nas grać w jednym zespole, rozmawiać ze sobą i na sobie polegać. To cieszy bardziej, niż wszystko inne.

4 komentarze:

  1. Też podróż poślubną zaplanowaliśmy na maj i Zanzibar stanowczo nam odradzili ze względu właśnie na olbrzymią ilość komarów w tym czasie. W ogóle maj to chyba najsłabszy miesiąc na egzotyczne podróże i my wybraliśmy Maderę, tylko ta część świata (Europa i Afryka Północna)wydaje się przyjazna w maju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, wszystko się zgadza, z tym że nasza podróż poślubna odbywa się w czerwcu,ślub bierzemy w Dzień Matki, a wylatujemy pewnie 29/30 maja, także już z początkiem pory suchej. :) Zresztą, i tak nie zamierzam wychodzić z oceanu, a tam te małe gnojki mnie nie dosięgną. ;) Pozdrawiam, U.

      Usuń
  2. Jestem chyba przed tym samym egzaminem! Tylko ja nie mam jeszcze nawet zamówionych zaproszeń, a co dopiero rozwiezionych... Ślub w sierpniu - dam radę? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dasz! :D na tzw. chillu! Ale teraz siadaj razem ze mną do Skryptów i Czarnych Zeszytów ;) oczywiście, o ile też zdajesz 20-24 marca! Po egzaminie masz jeszcze całe 4 miesiące, żeby ogarnąć ślub i wesele. :)

    OdpowiedzUsuń