czwartek, 25 czerwca 2015

Relacja z wesela cz. 2 - Kochani, będziemy mieli dziecko - wywiad

Kochani, będziemy mieli dziecko
Ci, którzy znają projekt Kochani, będziemy mieli dziecko i ci, którzy uważniej śledzą mojego fanpage'a zapewne wiedzą, że wzięliśmy w nim udział. Dziś publikuję rozszerzoną wersję wywiadu, który mogliście już przeczytać na stronie BMD (link). Będzie o tym dlaczego wzięliśmy udział w projekcie, moim i innych ślubach i weselach, blogu i nawet troszkę o mnie...

Odpowiedzi, które tu zobaczycie to wersja rozszerzona wywiadu, którzy przeprowadziła ze mną Jolanta Szymańska z zespołu PR Stowarzyszenia Wiosna. W tym wypadku wersja rozszerzona oznacza komplety brak korekty, albo raczej... moją prywatną korektę ;)
Zapraszam do lektury :)

Blog to dla Ciebie sposób na oswojenie się z rolą Panny Młodej i „wygodne” wesele. Zdążyłaś się dzięki niemu oswoić jeszcze przed ślubem?
Chyba nie… Zakładając bloga myślałam sobie: "Założę, może przyzwyczaję się do tego, że będę Panną Młodą, może odrobinkę zarażę się tym wszechobecnym entuzjazmem, może...". Sukces polega na tym, że jeśli tylko nie myślę o sobie jak o kobiecie w bieli (nadal to dla mnie abstrakcja), to śluby i wesela, pierwszy raz w życiu lubię :) Jednak istnieniu bloga i temu „oswajaniu” przypisuję mój brak stresu przed ślubem. Mój mąż, który jest kompletnie nieweselny i nie zafundował sobie takiego "szczepienia weselem" stresował się za nas oboje.

Na blogu przedstawiasz  zupełnie nowe, świeże podejście do wesela: „bez orkiestry przed domem, w krótkiej sukience i bez welonu, w kolorowych butach, bez oczepin, bez głupich zabaw z gośćmi, bez 3-godzinnej kasety wideo”. Czy to Twoja recepta na „wygodne” wesele?
To „recepta” na mniej tradycyjne i również wygodne wesele. Słowo wygodne oznaczało dla mnie pozbycie się wszystkiego co jest niezgodne ze mną i z czym czułabym się źle. Chciałam wyglądać i czuć się komfortowo – odpadały więc białe buty, przeszkadzający welon, wielka suknia i jeszcze „większa impreza” przy wyjściu z bloku. Jeśli nie chciałam tańczyć i miałam część gości, którzy też tego nie lubią, to musiałam zadbać o to, abyśmy przez te kilka godzin mieli inne rozrywki np. w postaci gier plenerowych. Jeśli nie piję alkoholu i nie chcę pięćdziesiąty raz tłumaczyć się z tego gościom, to zdecydowałam się na barmanów, którzy dbali o moje (bezalkoholowe) drinki. To proste rzeczy, które  pomagały mi być mną :)

Jakie gry plenerowe (lub inne oryginalne pomysły na rozrywkę) przygotowałaś dla gości?
Z gier mieliśmy cornhole, ladder golf, woodbe block (czyt. jenga), mölkky, bierki, karty. Wszystko w wersji XXL. W samochodzie zostało kilka niewykorzystanych gier, które na sali niestety by się nie sprawdziły (np. worki do wyścigów, badminton). Dodatkowo mieliśmy naukę tańców grupowych i rozbijanie piñaty ze słodyczami.

Nie ma więc co narzekać na niewygody, tylko trzeba być kreatywnym? :)
Kreatywność to bardzo ładne i popularne słowo. Ja bym powiedziała, że trzeba mieć odrobinę wyobraźni, umiejętności szukania alternatyw dla tego co nam nie odpowiada i odwagi do realizacji pomysłów. Kilka osób pytało mnie co będzie, jeśli pogoda będzie piękna, goście będą chcieli siedzieć na zewnątrz i korzystać z gier, a parkiet będzie przerażająco pusty. Dla mnie to nie byłoby problemem, byłby pusty i tyle. Ważniejsze, aby każdy mógł się bawić i spędzać czas tak jak chce. Plan został troszkę zmieniony przez pogodę, która wymusiła na nas przeniesienie wszystkich atrakcji na salę, więc parkiet nigdy nie był pusty ;)

„Tańcząca całą noc, bawiąca się w tandetne gry i zabawy, radosna i uśmiechająca się do tłumu gości – to nie ja, to jakaś dziwna tradycja!”. Wiele poprawnych panien młodych wciąż jednak podchodzi do tej „dziwnej tradycji” bezkrytycznie. Myślisz, że coś tracą?
Ta „tradycja” lub raczej „sposób bycia”,  które nie pasują do mnie. Nie lubię tańczyć, nie lubię typowych weselnych zabaw (które zawsze dla mnie oznaczały „czas na ucieczkę do łazienki”), nie lubię się uśmiechać na tzw. zawołanie (i kompletnie nie wychodzi mi udawanie). Jeśli do innych osób to pasuje, to… super. Ważne, aby czuć się w tym dobrze. I zdecydowanie nic się nie straci na uśmiechu (a można zyskać piękne zdjęcia), więc polecam opornym, jak ja, go sobie poćwiczyć :D

Wiele par decyduje się na takie tradycje tylko ze względu na dziadków i babcie. To dobry powód?
Zacznę od babć i dziadków… Z moich obserwacji wynika, że bardzo często to właśnie dziadkowie są tymi postępowymi członkami rodzin. Są otwarci na nowości, ciekawi ich i mają poczucie, że do szczęścia wystarczy im to, że wnuczka czy wnuczek skaczą z radości pod sufit na myśl o tym ślubie. Gorzej bywa z osobami w średnim wieku: rodzicami, ciotkami, wujkami. To im na tradycjach często zależy bardziej.
Czy decydowanie się na ślub zgodny z tradycją, dla spełnienia czyichś oczekiwań, to dobry powód? Ja proponuję uświadomić sobie trzy rzeczy: 1) to jedyny (z założenia) taki dzień w życiu, gdzie mamy możliwość zorganizowania ślubu po swojemu (ewentualnie za 30 lat możemy tę przyjemność odebrać swojemu dziecku), 2) to Para Młoda najlepiej zapamięta ten dzień (nie mama, nie babcia, nie ktokolwiek inny) i z tym wspomnieniem będzie żyła, 3) ważne, aby nie żałować. I tu trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: czy bardziej będzie się żałować, gdy się odpuści i zrobi tak jak chce ktoś inny czy może tego, że zrobi się to wesele po swojemu i "mama się pozłości"?

A jeżeli tradycyjne wesele (lub jego elementy) nie pasuje młodej parze, ale namawiają ich rodzice albo wszyscy tak robią i młodzi boją się, że nie wypada inaczej? Co doradziłabyś w takiej sytuacji?
Po pierwsze polecam zastanowić się nad swoimi oczekiwaniami co do ślubu i wesela. Trzeba być pewnym czego i z jakiego powodu się chce, co (i czy w ogólne coś) ewentualnie można odpuścić, umieć samemu sobie przedstawić argumenty, które będą nie do obalenia, wiedzieć na czym bardziej nam zależy: na realizowaniu własnej wizji, niekiedy wymagającej solidnej wytrwałości i odporności na dodatkowy stres, czy na świętym spokoju.
Jeśli relacja z rodzicami wymaga rozmów i negocjacji, to warto się do tego odpowiednio przygotować. Mieć solidne argumenty i wspomnianą wcześniej pewność, postarać się przewidzieć reakcje rodziców, przeanalizować potencjalne kompromisy, czasem podejść ich sposobem (znaleźć im zajęcia, które można im powierzyć, rozmawiać z nimi tak, aby wiedzieli tyle ile powinni, aby nie być przerażonymi).
Bardzo podbudowuje wysłuchanie ludzi będących w podobnej sytuacji. Na forach, grupach na facebooku czy blogach można znaleźć relacje Panien Młodych, które początkowo miały wątpliwości, męczyły się z krytyką rodziny, a jednak zrobiły wszystko po swojemu i spotkały się z masą pozytywnych komentarzy na temat wesela. To częsty scenariusz… Rodzina narzeka, a potem jest zachwycona :)
Najlepszą radę mogę dać parom, które dopiero startują z organizacją dnia ślubu. Na początku warto, tylko we dwoje, omówić swoje wizje ślubów i wesel. Ustalić przybliżony termin, porozmawiać o marzeniach (jak chcemy, aby ten dzień wyglądał), o finansowaniu (o tym czy nas stać na samodzielne zorganizowanie wesela, a jeśli nie to jak chcemy je sfinansować, czy możemy/chcemy liczyć na pomoc rodziców i z czym ona może się wiązać). To jest świetny moment za zaplanowanie roli rodziców w przygotowaniach.

Już dawno zastrzegałaś, że na Twoim weselu NIE będzie zespołu grającego przed domem, oczepin ani przyśpiewek. Co na to Twoi goście?
Nic? Tak, nic :) To drobiazgi, których goście nie zauważają, gdy mają inne zajęcia. Z tych trzech rzeczy zdecydowaliśmy się jednak na naukę tańców grupowych zamiast oczepin i jedną zabawę – casting na nową parę młodą. Wiedzieliśmy, że nie chcemy tej zabawy w tradycyjnej formie – z rzucaniem, z przypadkiem, z przymuszaniem do udziału. Zabawa została zaprojektowana tak, że z góry wiedzieliśmy kto ten, noc wcześniej zdobyty do zabawy, welon i krawat dostanie, bo najbardziej zasłużył :) Tym sposobem „wkopaliśmy” w rolę nowej pary młodej narzeczonych, którzy niedługo po nas biorą ślub.

Ale błogosławieństwo od rodziców i podziękowania dla nich się odbyły, niektóre tradycje są więc do zniesienia?
Tak, to tradycje które są bardziej dla innych niż dla nas :) Wiedzieliśmy od samego początku, że podziękowania dla rodziców będą wyglądały tak jak chcieliby tego rodzice. To moment na weselu, który ma być dla nich i to im, przede wszystkim, ma się podobać. Nam ma jedynie „nie spaść korona z głowy” ;) Podobnie podeszliśmy do błogosławieństwa. Nie chcieliśmy przy nim zbędnych gapiów czy wzruszających mów kończących się potokiem łez. Chcieliśmy dać rodzicom możliwość oficjalnego „pożegnania” dzieci, życzenia im szczęścia na nową drogę życia.

Kiedy rozmawiam ze znajomymi o ich weselach, szokują mnie koszty. Czy ślub rzeczywiście musi kosztować majątek? I czy wesele w ogóle jest konieczne?

Ślub i wesele nie muszą kosztować majątku, ale mogą :) Ja nie czuję się odpowiednią osobą do odpowiedzi na to pytanie, bo moje wesele było… w niektórych elementach, tych na których mi zależało, bardzo drogie, w innych szalenie tanie (no bo po co przepłacać). Na ślubnych portalach można przeczytać o weselach za przysłowiową złotówkę, gdzie poza opłatami skarbowymi, wszystko było zorganizowane wspólnymi, rodzinnymi siłami – ciotki piekły ciasta, sąsiadka przerabiała suknie z second handu, koleżanka robiła zdjęcia, zaproszono niedużo gości. Tak też można, trzeba tylko chcieć i mieć gotową do pomocy rodzinę i przyjaciół, a o to czasem trudniej niż o pieniądze.
Wesele nie jest konieczne. Czasem jest marzeniem, czasem kaprysem… Niekoniecznie Pary Młodej, czasem rodziny. Z mężem śmiejemy się, że u nas wesele wzięło się z nieporozumienia, bo inaczej definiowaliśmy pewne słowa ;)

Z jakiego nieporozumienia wzięło się Wasze wesele? :)
[Ja] Tylko ja nie chcę ślubu szybko, chcę za jakieś trzy lata. Będzie czas na przygotowanie się. [On] Nie no, wesele zrobimy za jakieś dwa lata. To dobra data. To nasza rozmowa-nieporozumienie :) Pamiętam dokładnie miasteczko, miejsce, a nawet ławkę pod drzewem na której siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Niecałe dwa tygodnie po zaręczynach, podczas wakacji w Portugalii. On powiedział "wesele", bo myślał, że jak każda normalna dziewczyna chcę mieć wesele. Ja pomyślałam, że on chce wesela skoro o nim mówi. I tak wpadliśmy we własną pułapkę. Gdy dotarło do nas, że przecież my oboje nie jesteś wielkimi fanami takich imprez, było już za późno na odkręcanie wszystkiego ;) Potraktowaliśmy więc całe przygotowania jak projekt i wyzwanie.

Na jakich elementach najbardziej Ci zależało i dlaczego? A na jakie wg Ciebie nie warto przepłacać?
Najbardziej zależało mi na zdjęciach, podróży poślubnej i pojedynczych drobiazgach:  torcie, spinkach do mankietów, grach plenerowych. Czymś co będzie formą pamiątki, a jednocześnie będzie pasować do nas, naszych pasji i pozwoli nam na weselu dobrze się bawić.
Myślę, że lista rzeczy za które warto przepłacić, a za które nie, jest dla każdego bardzo subiektywna. Ja wyjątkowo nie miałam potrzeby mieć drogiej sukni ślubnej, dodatków do niej czy najlepszego zespołu (zdecydowanie lepiej trafia do mnie obraz niż dźwięk).

Dlaczego tak ciężko znaleźć kogoś do pomocy przy weselu i ślubie?
Bo ludzie są różni. Mają swoje opinie („to bez sensu, to takie amerykańskie, nie zrobię tego”, „po co to robić samodzielnie, przecież można komuś zapłacić i mieć problem  głowy”, „sama chciałaś, to masz”), mają swoje charakterystyczne cech (np. są nieśmiali i nie lubią rzucać się w oczy, nie lubią pozować do zdjęć, bo są zdania, że zawsze na nich wyglądają niekorzystnie), mają swoje życia (swoje prace, swoje problemy, swoje napięte grafiki), albo zwyczajnie… nie uważają ślubu i wesela za coś istotnego. Prawda jest taka, że tym, którzy wesela nie organizują i nie są najbliższą rodziną (czyt. rodzicami, rodzeństwem, czasem świadkami) trudno jest zrozumieć Pannę Młodą i fakt, że to dla niej jest ważne („bo przecież jest tyle ważniejszych rzeczy i piękniejszych momentów w życiu”).


Na Twoim weselu znalazły się jakieś elementy DIY?

Kilka drobiazgów. Winietki, przewodniki weselne, torby powitalne… To co łatwo dało się wydrukować na drukarce i nie wymagało większych umiejętności graficznych. Starałam się nie bawić w DIY, bo doskonale wiem, że brakuje mi do tego cierpliwości i talentu.

Jakie powinno być według Ciebie wesele? Co jest najważniejsze tego dnia?
Najlepiej, aby było… na totalnym luzie. Z niewymuszonym uśmiechem, bez zbędnego stresu i koniecznie wygodne :) Takie, aby Para Młoda mogła się na nim czuć komfortowo i być w 100% sobą. To mój ideał do którego, wg mnie, warto dążyć ;)
A z rzeczy praktycznych… Dobrze mieć swoją własną listę kilku rzeczy, które są dla nas w tym dniu najważniejsze. Idealnie, gdy są one zależne tylko od nas i nie musimy liczyć na niczyje wsparcie czy pomoc, bo sami za nie w dużej mierze odpowiadamy. Ja chciałam zostać jego żoną, mieć ładne zdjęcia i polecieć do Meksyku :)

A zamiast kwiatów powiedzieliście gościom: Będziemy Mieli Dziecko. Zdziwili się kolejną „niepoprawnością”?
Oj nie, to kompletnie nie było niepoprawne (chyba z niczyjego punktu widzenia), to było tak bardzo w moim stylu, że nikogo z mojej rodziny nie zaskoczyło. Tym bardziej, gdy w celu zobrazowania co to za Stowarzyszenie padało hasło „Szlachetna Paczka”, z którą wiele osób mnie kojarzy.

Co przekonało Cię do udziału w projekcie BMD?
Kilka lat temu byłam wolontariuszką Akademii Przyszłości. Pamiętam, że po pierwszym spotkaniu informacyjnym wyszłam oczarowana ideą projektu. Potem przekonałam się, że to wcale nie jest łatwe. Wymaga ogromu pracy ze strony samych dzieciaków, wolontariuszy i wszystkich tworzących Akademię. Widziałam jednak, że im więcej serca w coś się włoży, tym bardziej cieszą widoczne efekty. Cieszy każda czwórka u dziecka, przy piątce skacze się do sufitu, śmieje do siebie przez pół dnia po każdym sukcesie. Bo pomaga się człowiekowi stawać się coraz lepszym, pewniejszym siebie, poczuć się ważnym - a ja nie wyobrażam sobie lepszego zajęcia. Więc... Warto mieć dziecko przed ślubem, warto w ten projekt inwestować - a ja pod tym podpisuję się obiema rękami i czym tylko dam radę. Bo wiem, że warto.

W Paczce byłaś wolontariuszką, liderem, darczyńcą, a może angażowałaś się na kilka sposobów?
Wolontariuszką, darczyńcą, asystentem ds. PR. Co roku zastanawiam się nad rolą lidera (teraz też, haha), ale zawsze dochodzę do wniosku, że znów brakuje mi na to odpowiedniej ilości czasu i zapewne inni będą mogli lepiej tej funkcji się oddać. Może kiedyś się uda :)

Czym zajmujesz się w życiu, poza blogiem? Co poza ślubami Cię interesuje?
Pracuję jako psycholog sportu z dziećmi i młodzieżą, prowadzę szkolenia, piszę teksty dziennikarskie. Nie jestem w stanie robić jednej rzeczy w życiu, bo to zbyt szybko mnie nudzi. Uwielbiam podróże w każdej postaci (i te małe i te wielkie), sport – czynnie i biernie (jestem wielkim kibicem sportów zimowych) i mam małego hopla na punkcie Ameryki Środkowej i Południowej :)

Jakie sporty uprawiasz?
Obecnie fitness, zumbę i przed ślubem zaczęłam pole dance. Od dłuższego czasu próbuję przekonać się do biegania, ale… idzie mi to wyjątkowo opornie.

Byłaś w Ameryce Środkowej lub Południowej? A może wybieracie się w podróż poślubną w jakieś niezwykłe miejsce?
Jeszcze nie… Kiedyś obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż albo skończę 30 lat, to z tej okazji polecę do Meksyku. Mąż nie ma nic przeciwko (obmyśla tylko jak wrócić stamtąd w jednym kawałku, on u nas jest tym odpowiedzialnym), więc… lecimy :)

Czym zajmuje się psycholog sportu? Jak pracuje z dziećmi? Czy widzisz podobieństwa w swojej pracy do tego, jak pomaga dziecku AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI?
Psycholog sportu pracuje przede wszystkim nad zwiększeniem efektywności funkcjonowania zawodnika: radzeniem sobie ze stresem, udoskonaleniem samokontroli, koncentracji i uwagi,  motywowaniem (siebie i innych), komunikacją i rozwiązywaniem konfliktów w zespole, programowaniem celów, umiejętnością ukierunkowania wyobraźni na zwycięstwo, pomaga w powrocie do sportu po kontuzjach. To w większości kompetencje, które każdy może wykorzystywać w życiu zawodowym czy towarzyskim, niezależnie od wieku. Zarówno w sporcie, jak i u dzieciaków z AP, to budowanie wiary w swoje możliwości, praca nad własnym rozwojem, nad doskonaleniem i „przeskakiwaniem” samego siebie, nie tylko w sporcie czy w szkole, ale także w życiu.

Skąd pomysł na bloga?
Swoją przygodę zaczęłam z facebookiem. Wydawał mi się mniej zobowiązujący, a ja nie przewidywałam, że w tematykę ślubów i wesel tak bardzo się wkręcę. Chciałam się z tematem i swoją przyszłą rolą oswoić, troszkę z tej powagi „najważniejszego dnia w życiu” pośmiać, znaleźć miejsce w którym mogłabym zbierać inspiracje i pomysły na fajne wesela, a nie chciałam tego robić na swoim prywatnym koncie (tam niezmiennie króluje sport i podróże).

Co najbardziej lubisz w blogowaniu? Może pamiętasz najfajniejsze przygody związane z blogiem?
Najbardziej lubię ludzi, którzy dookoła bloga się zebrali. Ludzi dzięki którym pozbyłam się swojego sceptycznego podejścia do  ślubów i wesel i stwierdziłam „Łał, to jest fajne, a nawet więcej - to może być wyjątkowe.”.
Mam czytelniczki, które mają rewelacyjne pomysły, które uparcie walczą o swoje wizje wesela i czasem potrzebują się komuś wyżalić, które są mistrzami organizacji i w jednym dniu bronią prace magisterskie i biorą ślub :) To osoby, których się nie zapomina. Czytam ich maile, trzymam kciuki i zachwycam się nimi. Niesamowitą frajdę daje mi możliwość bycia tuż obok ludzi w momentach, w których są szalenie szczęśliwi i tym szczęściem zarażają. Ładuje mi to akumulatory :)


1 komentarz:

  1. Cześć, czy mogłabyś więcej. Opowiedzieć o castingu na nową parę? :) jak to zorganizowaliscie?

    OdpowiedzUsuń