piątek, 15 czerwca 2018

"Stres? No stres! Hakuna matata! ;)" - wywiad z Ulą :)))

Jak nazywa się najciekawsza osoba w branży ślubnej, z którą wywiad powinni przeczytać wszyscy przygotowujący się do ślubu i wesela? Panna Młoda (no dobra, spokojnie, czasem też Pan Młody). Ula :)))
Kto opowie Wam najwięcej i ze szczegółami, kto najlepiej poradzi (bo z doświadczenia i szczerego serca), kto między wiersze wplecie odrobinę humoru (u Uli to coś więcej niż odrobiona), zdrowego dystansu, niezbędnej normalności, historii ludzi i wyjątkowych emocji, które ze sobą niesie ten dzień? Tylko ona.

Wypoczęci, zrelaksowani, najszczęśliwsi? Wciąż w podróży poślubnej?
Tak, jesteśmy w samym środku naszej podróży poślubnej. :) [red. data rozmowy to 2.06.2018] Czy najszczęśliwsi? Nie bardziej, niż zazwyczaj – ale na pewno jesteśmy zafascynowani Zanzibarem, jego odmiennością, ludźmi, wszechobecnym Hakuna Matata i pole pole, które powoli i niepostrzeżenie wnikają w krwiobieg i pozwalają całkowicie się oddać relaksowi. Nie zastanawiajcie się nad podróżą poślubną - potem już nie znajdziecie w sobie tego "napędu", aby wyjechać i nie będzie to już to samo. Polecam - zaczynanie małżeństwa od picia soku kokosowego prosto z orzecha i budzenie się przy dźwięku fal oceanu jest całkiem, całkiem! ;) 
 
Jak wyglądał Wasz ostatni miesiąc przed ślubem? Było intensywnie czy raczej na luzie?
Ostatni miesiąc nie był szczególnie zabiegany, może dzięki planowaniu wszystkiego z wyprzedzeniem. Coś zaczęło się kotłować mniej więcej dwa tygodnie przed ślubem, a tak naprawdę – to dwa ostatnie dni dały nam popalić. Musieliśmy zrobić trochę drobnych zakupów na śniadanie dzień po weselu, zawieźć winiety, alkohol na salę, przygotować wszystko na dzień ślubu, itd. Pewnie można było kilka spraw ogarnąć wcześniej – to, że biegaliśmy jak kot z pęcherzem wynikało wyłącznie z tego, że przeceniliśmy swoje możliwości. Gdyby nie to, że wzięliśmy kilkudniowy urlop i gdyby nie moje nieocenione druhny – nie dalibyśmy rady załatwić większości rzeczy w ciągu tych kluczowych 48 godzin. ;) Tak naprawdę plan stołów w wersji ostatecznej wykonał Paweł kilka godzin przed ślubem, bo jeszcze w piątek kilka osób ot tak, zrezygnowało z udziału w imprezie. ;) Cóż, bywa, choć cały czas dziwi mnie to, że niektórzy chyba nie są świadomi, że podejmując decyzję co do udziału choć tydzień wcześniej (oczywiście nie biorę pod uwagę tak zwanych nagłych wypadków) oszczędzają młodym nieco pracy, a młodym i ich rodzicom zbędnych kosztów.
  
Pozostając jeszcze przed samym dniem ślubu. Nie organizowałaś wieczoru panieńskiego, prawda?
Nie, chyba nie. ;) Ale mogę stwierdzić, że było coś z wieczoru panieńskiego w naszej piątkowej wspólnej wyprawie. W czwartek w nocy przyjechałyśmy do mojego domu rodzinnego, aby w piątek w ciągu dnia ruszyć dalej. Wypiłyśmy trochę wina i poplotkowałyśmy, a w piątek do południa ogarniałyśmy jeszcze bieliźniano-kosmetyczne zakupy. Sama wyprawa na Podlasie to był czysty relaks. Moja siostra kierowała, w głośnikach grała muzyka, a po przyjeździe i załatwianiu sprawunków około 23:00 odkleiły mnie od Pawła, otworzyły prosecco i zaopiekowały się mną. Naprawdę czułam przez cały czas, że dziewczyny nieba by mi przychyliły. :) To był najlepszy wieczór panieński, jaki mogłam sobie wymarzyć i nie zamieniłabym go na nic innego. 
 
Za to zdecydowaliście się na sesję narzeczeńską? Myślisz, że było warto?
Owszem, zdecydowanie warto! Ktoś już kiedyś słusznie zauważył, że jest to świetna szansa na oswojenie się z aparatem i z fotografem również. A naszym głównym motywem była chęć sprawienia Rodzicom małej niespodzianki w postaci dołączenia do prezentowego albumu poza fotkami z dzieciństwa również kilkunastu aktualnych. Poprosiliśmy Michała, aby nasz ślubny plener zamienił na plener narzeczeński. To był koniec kwietnia, drzewa kwitły i sesja zaowocowała przepięknymi, lekkimi, wiosennymi zdjęciami.

A teraz do sedna: W którym momencie poczułaś, że to już się dzieje, że to TEN DZIEŃ?
Tak naprawdę to jeszcze dzień przed powtarzałam, że mam nieodparte wrażenie, jakby to całe zamieszanie i wszystkie decyzje podejmowane były w związku z imprezą kogoś innego. Z kolei w dniu ślubu wszystko zdawało się być pięknym snem, może trochę zautomatyzowanym przez to, że setki razy układałam grafiki, plany i harmonogramy na ten moment. Były też chwile delikatnego ściskania w żołądku, ale tak naprawdę poczułam, że wzięłam ślub dopiero we wtorek po przylocie na Zanzibar, kiedy Paweł na lotnisku powiedział pani w okienku, że płaci za wizę dla siebie i "for his wife". Kiedy to usłyszałam, to pomyślałam, że weszliśmy z Pawłem zupełnie nową epokę. :) Paweł opowiadał mi potem, że on też czuję się odrobinę inaczej jako żonaty facet. Założyliśmy rodzinę, i to jest super uczucie. :) 

Jak spędziłaś przedślubny poranek?
Wspaniale! Tak, jak wspominałam, obudził mnie śpiew ptaków (dom wujków Pawła znajduje się niemal na odludziu, wśród łąk i lasów) w znakomitym nastroju – pogoda dopisywała nam przez cały weekend, no może poza piątkową burzą. Miałyśmy czas dla siebie ledwie do 8:00 – potem dziewczyny pojechały do fryzjera, a ja wskoczyłam pod prysznic, żeby ok. 9:00 się z nimi zamienić. Cały ten dzień minął w bardzo uporządkowany sposób.

Jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z Pawłem w dniu ślubu?
Nazwałabym je: |first look w asyście|. Trochę byliśmy speszeni sporą ekipą – kamerzyści, fotografowie, wujkowie, druhny z mężami, kierowca naszego ślubnego Jaguara. Pamiętałam, żeby pokierować Pawła do ogrodu, ale zapomniałam dodać, że chcemy się tam spotkać sami. :) Prawdziwa intymność tak naprawdę pojawiła się dopiero tuż przed ślubem, w drodze do ołtarza i podczas składania przysięgi, i wcale nieważne, że było tam z nami ponad sto osób. :)
 
Organizowaliście tradycyjne błogosławieństwo?
Tak – to jest ta część tradycyjnego "obrządku", z której nie chcieliśmy rezygnować. To był ważny moment – dla nas, dla Rodziców, dla Dziadków. Cieszę się, że mogliśmy ich mieć przy sobie. To był taki rodzinny "first look", szczególnie, że oni też dopiero wtedy mnie zobaczyli w sukni ślubnej. :) 
 
Czy możecie przyszłym Parom Młodym polecić jakieś nauki i poradnie rodzinną?
Mieliśmy już pewne fundamenty, ale nauki odbyte u Dominikanów na Freta bardzo nam pomogły obrać trochę bardziej zdecydowany kierunek. Mi osobiście również przydała się wiedza na temat NPR, którą dzieliła się ze mną pani z zintegrowanej poradni (chyba współpracują też z fundacją Sto pociech). Te nauki wyhaczyłam ja, ale ku mojej radości Paweł też się w to zaangażował. Dlatego polecamy. Jednak trzeba traktować wiarę choć trochę poważnie, aby coś z tych nauk wyciągnąć. Jeśli ktoś chce po prostu mieć ten punkt jak najszybciej z głowy, to szkoda aby zajmował miejsce tym, którzy naprawdę go potrzebują. Przykro było patrzeć na spotkaniach na smutne narzeczone siedzące obok obrażonych facetów, którzy siedzieli z nosem w komórce, tak jakby byli tam za karę. 
 
Czy pojawiły się u Ciebie łzy podczas przysięgi lub w innym momencie?
To, czego nie przewidziałam, to przypływ emocji, kiedy po ukończonym czesaniu Pani Kasia podała mi lustro i zobaczyłam prześliczne upięcie z genialnie wkomponowaną ozdobą. Ledwie się poznawałam. Chyba rozczuliło mnie wtedy to, że mam wokół siebie tyle osób, które pomagają najlepiej jak mogą, żeby ten dzień był wyjątkowy.
I tak, oczywiście podczas przysięgi bardzo mocno się wzruszyłam, trochę łamał mi się głos i było to słychać, Paweł z kolei mówił cicho, być może też walczył z łzami. Ale nie płakałam. "Tak mi dopomóż ..." mówiłam już z uśmiechem. :) 
 
Stresowałaś się pierwszym tańcem, dojściem do ołtarza, wypowiedzeniem przysięgi, czymś innym? Jak poradziłaś sobie ze stresem, o ile w ogóle był?
Stres? No stres! Hakuna matata! ;) Ani przez moment nie byłam zestresowana. Przejęta - tak, a kiedy staliśmy pod salą, również skonfudowana, ale nie zestresowana. Właściwie od rana kogoś uspokajałam – moje roztrzęsione druhenki, kierowcę taksówki, któremu padła klimatyzacja, makijażystkę... Ciekawa byłam, jak wyjdzie nam pierwszy taniec, ale kiedy wodzirej dał nam znak, a Paweł wziął mnie za rękę – wiedziałam, że wszystko będzie OK. :) 
 
Czy mieliście jakiś motyw przewodni ślubu i wesela? 
Tak. I nie. :) Prawdę mówiąc, rok przed ślubem miałam bardzo wyraźną wizję co do tego, jak powinny wyglądać dekoracje. Wielkie paprocie, słowiański mrok i niewiele więcej. Paweł sprowadził mnie na ziemię, bo okazało się, że jemu jest znacznie bliżej do klasycznej elegancji. Spotkaliśmy się więc w połowie drogi – były eleganckie bukiety na złotych geometrycznych stojakach, ale z domieszką różnych gatunków paproci, był lekki pastelowy bukiet ze wstążkami, ale z odrobiną mchu w formie dlugaśnych gałązek, który ciągle łapał mnie za welon. ;) Była duża obręcz z jaskółkami i trochę jaskółek przy stole młodych, ale też geometryczne lampiony i złote ramki. To nie były dekoracje zdominowane przez jeden symbol. Lubię myśleć, że to my byliśmy motywem przewodnim wesela. :) A pomysł z paprociami i drzewkami pod sufit dziś mnie już tylko bawi. ;) 
 
Jak wyglądały Wasze podziękowania dla rodziców i gości?
Staraliśmy trzymać się bliżej konwencji kolacji w eleganckiej restauracji niż weselnej biesiady, dlatego zdecydowaliśmy się na podziękowania w formie toastów  – należały się one gościom – za przejechanie niemałego kawałka drogi, aby być z nami w tym dniu, a także Rodzicom, szczególnie mamom, bo bez nich nie byłoby ani wesela, ani naszego małżeństwa. :) Za każdym razem wzorowo wsparła nas obsługa, która roznosiła sprawnie lampki z winem musującym i zespół, który kierował ruchem. :)
Rodzicom wręczyliśmy nasze zmiksowane zdjęcia w dwóch szytych ręcznie albumach fotograficznych (swoją drogą, to zabawne, jak wiele mamy podobnych zdjęć – z Zakopanego, z łóżek rodziców, z butelkami jako malutkie dzieci) – zostało w nich sporo wolnego miejsca, które wykorzystamy na zdjęcia ze ślubu, wesela, a być może – chrzcin wnuków i kolejnych wspólnych lat. ;)
Gościom nie dawaliśmy żadnych prezentów – całość posiadanych na ten cel środków woleliśmy zainwestować w tyle słodkości i weselnych smakołyków oraz szeroko pojętą oprawę wesela ile się da, i to właśnie rozumieliśmy jako ukłon w kierunku naszych najbliższych. Nie chcieliśmy ich obciążać szpargałami czy jakimkolwiek innym drobiazgiem, który dla części i tak będzie tylko zbędnym balastem.
Jesteśmy za to nastawieni na jakąś formę podziękowania – za obecność i wspaniałe upominki - po powrocie z podróży poślubnej. Być może uda się rozdać i rozesłać do wszystkich choć kilka odbitek z imprezy. Ale najważniejsza będzie okazja do osobistego pofatygowania się, spotkania i powiedzenia – dziękujemy. :)

Czy wykonywaliście jakieś rzeczy, dekoracje samodzielnie?
Tu nie możemy pochwalić się imponującym dorobkiem. :) Woleliśmy robić to, co potrafimy najlepiej, czyli pracować zawodowo, a za zgromadzone środki wynająć profesjonalistów. ;) Jedynie Paweł na znalezionym przeze mnie ślicznym papierze czerpanym (z zatopionymi w nim żółtymi płatkami kwiatów) wydrukował plan stołów, który w dniu ślubu zabrał na salę. Natomiast siostra Pawła zaprojektowała ozdobną obręcz z jaskółkami, którą zostawiliśmy sobie na pamiątkę. Aha – i jeszcze sami pogięliśmy winiety! :D 
 
Jaką i skąd miałaś suknie ślubną? Jakie dodatki? Czy w dniu ślubu byłaś z niej w pełni zadowolona?
Suknia była jedną z przyczyn tego, że w trakcie wesela unosiłam się na małym różowym obłoczku błogostanu. ;) Nigdy w życiu nie usłyszałam tylu pięknych i szczerych komplementów na temat swojego stroju! Miałam trochę obawy, bo suknia jest odważnie wykrojona na plecach, ale w kościele cierpliwie przykrywała je welonem szwagierka, a potem w wirze zabawy przestało mi to wadzić. Były też momenty, że jedna jedyna haftka spinająca ją z tyłu nad łopatkami rozpinała się w tańcu, ale mąż szybko naprawiał tę drobną awarię, zanim sprawy mogły zajść za daleko. ;) Do sukni dokupiłam (na prośbę narzeczonego) długi welon, miałam też kolczyki i buty w szampańskim kolorze. Większej ilości biżuterii nie chciałam, bo już wcześniej zdecydowałam się na wykonaną na zamówienie ozdobę autorstwa Kasi z pracowni Jeżka (wśród fryzjerek i przyszłych panien młodych zrobiła furorę, mogę tylko od siebie dodać, że Kasia wie co robi :) ). 
Suknię uszyto w pracowni tureckiego projektanta Tarika Ediza, którego odzież można kupić w warszawskim salonie Madonna. Z obsługi byłam całkiem zadowolona, mimo mojej awersji do zakupów. Jednak nieoceniona jest podczas przymiarek również obecność bliskich dziewczyn, które spojrzą na pannę młodą chłodnym okiem i ocenią ją niezależnie od niekończących się pochwał ekspedientek. 
 
Czy zaplanowaliście jakieś dodatkowe atrakcje?
Nie. I jest nam z tym bardzo dobrze. :) Prawdę mówiąc, mamy nadzieję, że trend polegający na robieniu z wesel cyrku się w końcu odwróci. Teraz ludzie na imprezach biegają od fotobudki do drinkbaru, po drodze mijając fontanny czekolad, piramidy sushi i taniec z ogniem. :D My - mimo poświęconych na to bitych dziesięciu godzin - mieliśmy ekstremalnie mało czasu na "bycie" w tym dniu – bycie z gośćmi, z Rodzicami, ze świadkami – naprawdę nie wiem, co by było, gdyby czas zajęły nam pokazy sztucznych ogni, etc. Nie robiliśmy nawet oczepin, tylko dwie zabawy. :)

Kto pomagał Wam w organizacji/koordynacji/ogarnianiu podczas wesela?
Czadu dawały przede wszystkim moje druhny – już pod koniec wesela dowiedziałam się, że cała obsługa sali znakomicie zna już moją siostrę, która wszystkie organizacyjne drobiazgi dogadywała z managerką sali, nawet na moment mnie tym nie obarczając. Nie wiem, jak ona to wszystko ogarnęła, ale do mnie nie dotarł żaden zgrzyt i żaden problem, zanim nie został przez nią rozwiązany. Podejrzewam, że również pozostałe dziewczyny miały w tym swój udział.
No i oczywiście nasi podwykonawcy – wszyscy bez wyjątku byli wspaniali! Nie wiem, na ile był to dobry wybór, a na ile łut szczęścia, ale każdy z osobna dołożył swoją cegiełkę do tego pięknego dnia i nigdy im tego nie zapomnę. :) 
 
Jak zakończyliście wesele?
Ono samo naturalnie wygasło. :) Zostało nas może kilkanaście osób – głównie druhny z partnerami, zatańczyliśmy ostatniego wężyka i już po chwili zrobiła się czwarta rano i mogliśmy spokojnie udać się do apartamentu nowożeńców w świetle budzącego się dnia. Jestem zadowolona z tego, że mogliśmy pozostawić obsłudze sali najcięższą robotę, zwłaszcza po nieprzespanej nocy – czyli sprzątanie i pakowanie jedzenia . Jedyne o co się martwiliśmy, to mała ilość snu – już o 8 byliśmy z powrotem na nogach, ogarniając odbiór jedzenia, alkoholu i organizując śniadanie przyjezdnym gościom.

Z czego, biorąc pod uwagę wszystkie efekty przygotowań, jesteś najbardziej zadowolona?
Cieszę się, że udało nam się zachować formułę eleganckiego przyjęcia – widzieliśmy, że gościom to się spodobało i czuli się "dopieszczeni" - wspominamy to z radością. Całokształt zagrał – piękna sala, ładnie podane i smaczne jedzenie, efektowne dekoracje i muzyka bez disco – polo – wszystko było spójne, ale nie nudne.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w całym tym dniu?
Najgorsze było to uczucie "rozrywania". Każdy, kto wesele ma za sobą, będzie pewnie wiedział, o czym mówię. :) Jest tyle miejsc, w które chcesz pójść, tyle osób, z którymi chcesz porozmawiać, tyle decyzji, które musisz podjąć, że ostatecznie czujesz, że nic nie zrobiłaś tak na sto procent. Te półsłówka rzucane w biegu do ważnych przecież ludzi wkurzały mnie najbardziej, ale niewiele można zrobić, jeśli tych ludzi jest 140, a Ty tylko jedna. :)

Twoje najzabawniejsze wspomnienie z tego dnia…:)
Zdecydowanie wygrywa szminka, więc jednak muszę o niej napisać ciut więcej. ;) Przy błogosławieństwie i całowaniu w czoło spora część jasnoróżowej szminki zmieniła właściciela i wylądowała na moim i Pawła czole. Nie było problemu zetrzeć ją z Pawła, ale przy próbach zdjęcia jej ze mnie w moim czole zaczynała pojawiać się dziura po startym ślubnym makijażu. Na zegarku było po szesnastej, a ślub był za niecałą godzinę, ale zdecydowaliśmy, że pojedziemy na sygnale do naszej bazy i makijażystki na błyskawiczną korektę. Ostatecznie cała akcja ratunkowa skończyła się powodzeniem i już kwadrans przed ślubem podpisywaliśmy ślubne dokumenty w kościele. Szkoda mi tylko mamy, która strasznie się tym przejęła. Zupełnie niepotrzebnie, bo to jedno z moich ulubionych wspomnień. :) W razie gdybyście jednak nie miały do dyspozycji makijażystki tuż przed ślubem (nasza w tym czasie wciąż malowała moje druhny – szczęście w nieszczęściu), to poproście mamy, aby całowały Was tylko symbolicznie. ;) 
 
Ulubione pytania wszystkich w Internecie: Coś się nie udało?  Coś byś zmieniła (w całych przygotowaniach lub w samym dniu ślubu i wesela)?
Tak – przy malowaniu sypnął się harmonogram. Wiadomo, że przy trzech osobach może wystąpić obsuwa, która przy każdej kolejnej może się pogłębić, a co dopiero – przy pięciu. Mieliśmy jak się okazało za mały zapas czasu (mimo startu o 8:00), co skutkowało tym, że moja przyjaciółka i siostra nie były na błogosławieństwie. Pocieszam się tym, że dotarły na przysięgę, ale wyobrażam sobie, jak musiały się czuć. Ten za sztywny grafik to jedyna rzecz, którą tak naprawdę bym zmieniła. 
 
Gdzie zdecydowaliście się zrobić sesję poślubną? Czy to już za Wami?
Myślę, że nieprędko znajdziemy na to czas, ale wstępnie ustaliliśmy z fotografem, że spotkamy się w lipcu lub sierpniu, kiedy wróci z urlopu. To i tak duży postęp, bo początkowo nie chcieliśmy żadnej takiej sesji (w to miejsce była sesja narzeczeńska). Ale po obejrzeniu zdjęć plenerowych naszego rodzeństwa zmieniliśmy zdanie – to wyjątkowa pamiątka, która będzie nam służyć przez lata do odświeżania wspomnień. :) 
 
Jak wrażenia po podróży poślubnej?
Czy jeszcze ktoś to czyta??? :) Bo mogłabym wysmażyć drugie tyle tekstu, tylko i wyłącznie zachwycając się Zanzibarem. Jak już pisałam Milenie, osobiście nie jestem zwolennikiem jakiegoś ekstremalnego podróżowania w stylu Pawlikowskiej, Paweł z kolei nie lubi leżenia plackiem na plaży i tu jest coś dla nas obojga. Komfortowe pokoje, przepyszne jedzenie przygotowane przez gospodarza, taras słoneczny na wyciągnięcie ręki, przygotowywane na miejscu smoothie z marakui, mango i banana, ale też – pływanie łodzią dhow, snorkling, homary prosto z ogniska, szukanie baobabów w środku dżungli. Szczerze polecam Zanzibar. Gdyby ktoś chciał więcej informacji i rekomendacji – Milena wie gdzie mnie znaleźć. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz