Historia Karoliny, autorki fanpage'a I ślubuję Ci:
5
lipca to data, którą darzę specjalnym sentymentem – nie dlatego,
że to dzień moich imienin, czy dlatego, że to dzień naszego
pierwszego, wspólnego wyjazdu, ale przede wszystkim dzień naszego
ślubu.
Nie
miałam żadnych problemów ze snem. Nie obudziłam się przerażona,
z krzykiem, o 5 rano. Nie dostałam w nocy gorączki, nie miałam
wątpliwości – z czego szczególnie się cieszę.
Po
przeczytaniu wielu opisów, cennych porad i innych szczególnie
pomocnych artykułów – spodziewałam się najgorszego – że moja
suknia spłonie w trakcie zakładania, że samochód zepsuje się w
drodze do kościoła (co oczywiście poskutkuje przynajmniej dobrym
spóźnieniem), a zapowiedziani goście po prostu się nie pojawią.
O dziwo – nic z tych rzeczy się nie wydarzyło (jeśli nie liczyć
balonów, które po prostu odleciały od samochodu, bo były zbyt
luźno zawiązane).
Do
samego ślubu podeszliśmy bardzo spokojnie. W chwili składania
przysięgi małżeńskiej byłam przekonana, że wszyscy ludzie,
którzy przyszli – nagle gdzieś się rozpłynęli i zostaliśmy
sami.
Ślub
braliśmy w malutkim kościele, położonym w środku lasu - z
mnóstwem zieleni dokoła. Salę weselną również udało nam się
znaleźć w doskonałym punkcie.
Co
było nietypowego w naszym ślubie? Wydaje mi się, że wszechobecna
skromność.
Suknia
była bardzo prosta – szyta specjalnie dla mnie, jedwabna,
ozdobiona jedynie pasem, który sama wyplotłam, bukiet z gipsówki –
ułożony przeze mnie (podobnie jak bukieciki do butonierek). Makijaż
i fryzurę również robiłam sama. Nie miałam welonu. Chyba jednak
prościej byłoby wymienić to, co nie zostało przez nas zrobione...
Sami układaliśmy kwiaty w kościele (gipsówka w bielonych
koszach), dekorowaliśmy ławki w kościele oraz salę weselną.
Jechaliśmy własnym samochodem – starą Hondą Civic, która
udekorowana była tylko balonami. Nie było ryżu, pieniędzy czy
płatków róż – były bańki mydlane. Wyszykowaliśmy się w pół
godziny, nie mieliśmy sesji ślubnej. Zamiast tortu były muffiny –
przygotowane przez nas. Nie mieliśmy profesjonalnego fotografa ani
kamerzysty. Wszystko było robione po amatorsku, ale z sercem i dużą
pasją – i nie dlatego, żeby zaoszczędzić, ale dlatego, że to
nam dało ogromną satysfakcję, dlatego, że tak lubimy, dlatego, że
tak nam się podobało i dlatego, że to był nasz dzień i był
perfekcyjny.
Czy
coś bym zmieniła? Absolutnie nic.
Co
mogłabym powiedzieć wszystkim Pannom Młodym, które wciąż
czekają na swój dzień? Chyba tylko tyle, żeby podeszły do tego
wydarzenia tak jak ja – na dużym luzie, z dużym spokojem,
poczuciem humoru i uśmiechem na twarzy.
I
pragnę życzyć wszystkim takiej pewności i przekonania, jak moje,
że ten facet, który tam z Wami stoi to jest ten jeden jedyny, na
całe życie, na zawsze.
Nie mogę zacząć inaczej niż od tego co mnie najbardziej
zachwyciło: Kościół. Kościół w którym odbył się ślub jest przepiękny, a nawet
więcej: to jeden z piękniejszych kościołów jakie widziałam w Polsce!!!!!
Ogromnie podobała mi się gipsówka w dekoracjach (i to jak pięknie prezentowała
się sama ze sobą, bez innych dodatków), prosta sukienka z rękawkami, które
uwielbiam, zastosowanie zdjęć w dekoracjach, pomysł na zdjęcia dłoni
"przed" i "po" (to romantyzm, który mnie urzeka), fryzura
(piękniejsza niż fryzjerskie, profesjonalne upięcia) i bańki, które wg mnie na zdjęciach
nie wypadają dobrze, a tu ( przy tej kolorystyce) wyglądają doskonale.
Zazdroszczę Karolinie spokojnej nocy i zdecydowanie rozumiem "czarnowidztwo"
w sprawach na które nie możemy mieć wpływu :)
Na zdjęciach czuć ten delikatny spokój, pewność i szczęście
o których Karolina napisała. I to jest najpiękniejsze :)