Bayleigh Vedelago |
Piszę te słowa siedząc na zimnych płytach peronu dworca centralnego, czekając na pociąg do domu rodzinnego, którego odjazd pewnie i tak się opóźni. W torebce mam kilka świeżo kupionych babskich fatałaszków, jakich - zgodnie z zapewnieniami producentów - ma nie być widać pod suknią ślubną. Cóż, zobaczymy... czy ;)
Ostatni miesiąc do ślubu mija pod znakiem szalonej karuzeli. Nie tylko codziennie (również w majówkę) mamy do załatwienia coś związanego ze tym dniem, nie tylko codziennie wykonujemy i odbieramy dziesiątki połączeń telefonicznych, ale w dodatku świeckim zwyczajem zaczęłam jak magnes przyciągać większe niż zwykle ilości pracy. Plus komunia mojej ukochanej córki chrzestnej. Plus wyprowadzka z mieszkania do domu rodzinnego po spowiedzi. Na szczęście nauczona doświadczeniem kilku znanych mi Wyczerpanych Panien Młodych wzięłam dość długi urlop również przed ślubem. Za półtora tygodnia o tej porze będę się już martwić już tylko tym, czy maseczka jest równo rozłożona. ;)
Podczas przygotowań do ślubu moją uwagę zwróciło to, jak wiele wokół siebie mam kobiet, które prowadzą własne firmy, prężnie działające i dobrze znane w ślubnej branży. Mamy w ekipie kilku facetów (nasz wspaniały fotograf i kilku muzyków, no i Pan Młody oczywiście! ;) ), ale zdecydowana wiekszość - managerka sali, autorka ozdób do włosów, florystki, właścicielka salonu fryzjerskiego, makijażystka - to wszystko są business women!
Jestem bardzo zadowolona ze spotkania z dekoratorkami - zrobiłyśmy sobie burzę mózgów przy herbatce i myślę, że efekt będzie maksymalnie zbliżony do tego, co nam się marzy. Szczególnie szczęśliwa jestem z wycinanego na zamówienie koła, które zawiśnie za naszym stołem. Projekt przygotowała moja przyszła szwagierka. Na kole znajdą się dwie wirujące w tańcu jaskółki - nasz dobry omen, bo motyw przewodni to chyba za dużo powiedziane (nie mamy serwetek w jaskółki, winietek w jaskółki, ani dzieci przebranych za jaskółki ;) - te dwie w zupełności nam wystarczą). Aż żal serce ściska, że nie zdążymy cichaczem podjechać na salę w sobotnie popołudnie, zanim zapełni się gośćmi. Grafik w tym dniu mamy napięty niczym plandeka na żuku, jak mawia nasz świadek. ;)
Z ciekawszych rzeczy - będziemy się szczepić przed Zanzibarem. Niby nie jest to konieczne, ale jednak perspektywa śmierci łamane na owrzodzenia ciut odbiera podróży poślubnej czar i urok. ;)
Za tydzień spisujemy z księdzem proboszczem protokół przedślubny. Przy okazji chcemy go poprosić o "kilka" ogłoszeń w trakcie mszy. O poinformowanie gości o mozliwości składania życzeń na sali, o niewychodzenie z kościoła przed młodą parą... Ciekawe czy nas nie wygoni po tym koncercie życzeń, ale logistyka rzecz święta. ;)
Paweł kupił bardzo fajny garnitur za jakieś śmieszne pieniądze. To podwójna niesprawiedliwość - nie dość, że faceci kupują coś, czego będą używać całe lata, to jeszcze kosztuje to sporo mniej niż nasze prześcieradła. ;)
Nasza lista powoli się kurczy. Naprawdę niewiele nam już zostało. Jutrzejsze oddzwanianie gości i usadzanie ich. Niedzielny grill integracyjny. Piątkowy odbiór sukni. Bardzo długi i szczegółowy mail do naszych wykonawców, zawierający wszystkie adresy, godziny, osoby kontaktowe i nasze oczekiwania, za który nas pokochają, albo znienawidzą. ;) W wolnej chwili zakupy do koszyków ratunkowych, nagród konkursowych i w podróż poślubną. I już. Lada moment słońce wstanie nad 26 maja. Słońce, albo burzowe chmury. ;)
W tym ostatnim miesiącu utwierdzam się w przekonaniu, że wybraliśmy wspaniały moment na ślub. Jest ciepło, ale nie upalnie, dzień jest długi, zieleń soczysta, a wszędzie pełno kwiatów. Miesiąc miłości. Czy można sobie wymarzyć lepszą scenerię? ;) A brakujące "r" domrrrruczą nam nasze małżeńskie koty!
Naprawdę sporo się u Ciebie dzieje! I zgadzam się z tym, ze to niesprawiedliwe, że faceci mają tak łatwo z tymi zakupami :D
OdpowiedzUsuń