Jak nazywa się najciekawsza osoba w branży ślubnej, z którą wywiad powinni przeczytać wszyscy przygotowujący się do ślubu i wesela? Panna Młoda (no dobra, spokojnie, czasem też Pan Młody). Ula :)))
Kto opowie Wam najwięcej i ze szczegółami, kto najlepiej poradzi (bo z doświadczenia i szczerego serca), kto między wiersze wplecie odrobinę humoru (u Uli to coś więcej niż odrobiona), zdrowego dystansu, niezbędnej normalności, historii ludzi i wyjątkowych emocji, które ze sobą niesie ten dzień? Tylko ona.
Wypoczęci,
zrelaksowani, najszczęśliwsi? Wciąż w podróży poślubnej?
Tak,
jesteśmy w samym środku naszej podróży poślubnej. :) [red. data rozmowy to 2.06.2018] Czy
najszczęśliwsi? Nie bardziej, niż zazwyczaj – ale na pewno jesteśmy
zafascynowani Zanzibarem, jego odmiennością, ludźmi, wszechobecnym
Hakuna Matata i pole pole, które powoli i niepostrzeżenie wnikają
w krwiobieg i pozwalają całkowicie się oddać relaksowi. Nie
zastanawiajcie się nad podróżą poślubną - potem już nie znajdziecie w
sobie tego "napędu", aby wyjechać i nie będzie to już to samo. Polecam -
zaczynanie małżeństwa od picia soku kokosowego prosto z orzecha i
budzenie się przy dźwięku fal oceanu jest całkiem, całkiem! ;)
Jak
wyglądał Wasz ostatni miesiąc przed ślubem? Było intensywnie czy
raczej na luzie?
Ostatni miesiąc nie
był szczególnie zabiegany, może dzięki planowaniu wszystkiego z
wyprzedzeniem. Coś zaczęło się kotłować mniej więcej dwa
tygodnie przed ślubem, a tak naprawdę – to dwa ostatnie dni dały
nam popalić. Musieliśmy zrobić trochę drobnych zakupów na
śniadanie dzień po weselu, zawieźć winiety,
alkohol na salę, przygotować wszystko na dzień ślubu, itd. Pewnie można
było kilka spraw ogarnąć wcześniej – to, że
biegaliśmy jak kot z pęcherzem wynikało wyłącznie z tego, że
przeceniliśmy swoje możliwości. Gdyby nie to, że wzięliśmy
kilkudniowy urlop i gdyby nie moje nieocenione druhny – nie
dalibyśmy rady załatwić większości rzeczy w ciągu tych
kluczowych 48 godzin. ;) Tak naprawdę plan stołów w wersji
ostatecznej wykonał Paweł kilka godzin przed ślubem, bo jeszcze w
piątek kilka osób ot tak, zrezygnowało z udziału w imprezie. ;)
Cóż, bywa, choć cały czas dziwi mnie to, że niektórzy chyba nie są
świadomi, że podejmując decyzję co do udziału choć tydzień wcześniej
(oczywiście nie biorę pod uwagę tak zwanych nagłych wypadków)
oszczędzają młodym nieco pracy, a młodym i ich rodzicom zbędnych
kosztów.
Pozostając
jeszcze przed samym dniem ślubu. Nie organizowałaś wieczoru
panieńskiego, prawda?
Nie,
chyba nie. ;) Ale mogę stwierdzić, że było coś z wieczoru
panieńskiego w naszej piątkowej wspólnej wyprawie. W czwartek w nocy
przyjechałyśmy do mojego domu rodzinnego, aby w piątek w ciągu
dnia ruszyć dalej. Wypiłyśmy trochę wina i poplotkowałyśmy, a w
piątek do południa ogarniałyśmy jeszcze bieliźniano-kosmetyczne
zakupy. Sama wyprawa na Podlasie to był czysty relaks. Moja siostra
kierowała, w głośnikach grała muzyka, a po przyjeździe i
załatwianiu sprawunków około 23:00 odkleiły mnie od Pawła,
otworzyły prosecco i zaopiekowały się mną. Naprawdę czułam
przez cały czas, że dziewczyny nieba by mi przychyliły. :) To był
najlepszy wieczór panieński, jaki mogłam sobie wymarzyć i nie zamieniłabym go na nic
innego.
Za
to zdecydowaliście się na sesję narzeczeńską? Myślisz, że było
warto?
Owszem,
zdecydowanie warto! Ktoś już kiedyś słusznie zauważył, że jest
to świetna szansa na oswojenie się z aparatem i z fotografem
również. A naszym głównym motywem była chęć sprawienia Rodzicom małej niespodzianki w postaci dołączenia do prezentowego
albumu poza fotkami z dzieciństwa również kilkunastu aktualnych.
Poprosiliśmy Michała, aby nasz ślubny plener zamienił na plener
narzeczeński. To był koniec kwietnia, drzewa kwitły i sesja
zaowocowała przepięknymi, lekkimi, wiosennymi zdjęciami.
A
teraz do sedna: W którym momencie poczułaś, że to już się
dzieje, że to TEN DZIEŃ?
Tak
naprawdę to jeszcze dzień przed powtarzałam, że mam nieodparte
wrażenie, jakby to całe zamieszanie i wszystkie decyzje podejmowane
były w związku z imprezą kogoś innego. Z kolei w dniu ślubu
wszystko zdawało się być pięknym snem, może trochę
zautomatyzowanym przez to, że setki razy układałam grafiki, plany
i harmonogramy na ten moment. Były też chwile delikatnego
ściskania w żołądku, ale tak naprawdę poczułam, że wzięłam
ślub dopiero we wtorek po przylocie na Zanzibar, kiedy Paweł na
lotnisku powiedział pani w okienku, że płaci za wizę dla siebie i "for his wife". Kiedy to usłyszałam, to pomyślałam, że
weszliśmy z Pawłem zupełnie nową epokę. :) Paweł opowiadał mi
potem, że on też czuję się odrobinę inaczej jako żonaty facet. Założyliśmy rodzinę, i to jest super uczucie. :)
Jak spędziłaś przedślubny poranek?
Wspaniale!
Tak, jak wspominałam, obudził mnie śpiew ptaków (dom wujków
Pawła znajduje się niemal na odludziu, wśród łąk i lasów) w
znakomitym nastroju – pogoda dopisywała nam przez cały weekend,
no może poza piątkową burzą. Miałyśmy czas dla siebie ledwie do
8:00 – potem dziewczyny pojechały do fryzjera, a ja wskoczyłam
pod prysznic, żeby ok. 9:00 się z nimi zamienić. Cały ten dzień
minął w bardzo uporządkowany sposób.
Jak
wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z Pawłem w dniu ślubu?
Nazwałabym
je: |first look w asyście|. Trochę byliśmy speszeni sporą
ekipą – kamerzyści, fotografowie, wujkowie, druhny z mężami, kierowca
naszego ślubnego Jaguara. Pamiętałam, żeby pokierować Pawła do
ogrodu, ale zapomniałam dodać, że chcemy się tam spotkać sami. :)
Prawdziwa intymność tak naprawdę pojawiła się dopiero tuż przed
ślubem, w drodze do ołtarza i podczas składania przysięgi, i wcale nieważne, że było tam z nami ponad sto osób. :)
Organizowaliście
tradycyjne błogosławieństwo?
Tak
– to jest ta część tradycyjnego "obrządku", z której nie
chcieliśmy rezygnować. To był ważny moment – dla nas, dla
Rodziców, dla Dziadków. Cieszę się, że mogliśmy ich mieć przy
sobie. To był taki rodzinny "first look", szczególnie, że oni też dopiero wtedy mnie zobaczyli w sukni ślubnej. :)
Czy
możecie przyszłym Parom Młodym polecić jakieś nauki i poradnie
rodzinną?
Mieliśmy już pewne
fundamenty, ale nauki odbyte u Dominikanów na Freta bardzo nam pomogły
obrać trochę bardziej zdecydowany kierunek. Mi osobiście również
przydała się wiedza na temat NPR, którą dzieliła się ze mną
pani z zintegrowanej poradni (chyba współpracują też z fundacją
Sto pociech). Te nauki wyhaczyłam ja, ale ku mojej radości Paweł
też się w to zaangażował. Dlatego polecamy. Jednak trzeba
traktować wiarę choć trochę poważnie, aby coś z tych nauk
wyciągnąć. Jeśli ktoś chce po prostu mieć ten punkt jak
najszybciej z głowy, to szkoda aby zajmował miejsce tym, którzy
naprawdę go potrzebują. Przykro było patrzeć na spotkaniach na
smutne narzeczone siedzące obok obrażonych facetów, którzy
siedzieli z nosem w komórce, tak jakby byli tam za karę.
Czy
pojawiły się u Ciebie łzy podczas przysięgi lub w innym
momencie?
To,
czego nie przewidziałam, to przypływ emocji, kiedy po ukończonym
czesaniu Pani Kasia podała mi lustro i zobaczyłam prześliczne
upięcie z genialnie wkomponowaną ozdobą. Ledwie się poznawałam.
Chyba rozczuliło mnie wtedy to, że mam wokół siebie tyle osób, które
pomagają najlepiej jak mogą, żeby ten dzień był wyjątkowy.
I
tak, oczywiście podczas przysięgi bardzo mocno się wzruszyłam,
trochę łamał mi się głos i było to słychać, Paweł z kolei
mówił cicho, być może też walczył z łzami. Ale nie płakałam. "Tak mi dopomóż ..." mówiłam już z uśmiechem. :)
Stresowałaś
się pierwszym tańcem, dojściem do ołtarza, wypowiedzeniem
przysięgi, czymś innym? Jak poradziłaś sobie ze stresem, o ile w
ogóle był?
Stres?
No stres! Hakuna matata! ;) Ani przez moment nie byłam zestresowana.
Przejęta - tak, a kiedy staliśmy pod salą, również skonfudowana, ale
nie zestresowana. Właściwie od rana kogoś uspokajałam – moje roztrzęsione druhenki, kierowcę taksówki, któremu padła
klimatyzacja, makijażystkę... Ciekawa byłam, jak wyjdzie nam
pierwszy taniec, ale kiedy wodzirej dał nam znak, a Paweł wziął
mnie za rękę – wiedziałam, że wszystko będzie OK. :)
Czy
mieliście jakiś motyw przewodni ślubu i wesela?
Tak.
I nie. :) Prawdę mówiąc, rok przed ślubem miałam bardzo wyraźną wizję co do
tego, jak powinny wyglądać dekoracje. Wielkie paprocie, słowiański
mrok i niewiele więcej. Paweł sprowadził mnie na ziemię, bo
okazało się, że jemu jest znacznie bliżej do klasycznej
elegancji. Spotkaliśmy się więc w połowie drogi – były
eleganckie bukiety na złotych geometrycznych stojakach, ale z
domieszką różnych gatunków paproci, był lekki pastelowy bukiet
ze wstążkami, ale z odrobiną mchu w formie dlugaśnych gałązek,
który ciągle łapał mnie za welon. ;) Była duża obręcz z
jaskółkami i trochę jaskółek przy stole młodych, ale też
geometryczne lampiony i złote ramki. To
nie były dekoracje zdominowane przez jeden symbol. Lubię myśleć,
że to my byliśmy motywem przewodnim wesela. :) A pomysł z
paprociami i drzewkami pod sufit dziś mnie już tylko bawi. ;)
Jak
wyglądały Wasze podziękowania dla rodziców i gości?
Staraliśmy
trzymać się bliżej konwencji kolacji w eleganckiej restauracji niż
weselnej biesiady, dlatego zdecydowaliśmy się na podziękowania w
formie toastów – należały się one gościom –
za przejechanie niemałego kawałka drogi, aby być z nami w tym dniu, a także
Rodzicom, szczególnie mamom, bo bez nich nie byłoby ani wesela, ani
naszego małżeństwa. :) Za każdym razem wzorowo wsparła nas
obsługa, która roznosiła sprawnie lampki z winem musującym i
zespół, który kierował ruchem. :)
Rodzicom
wręczyliśmy nasze zmiksowane zdjęcia w dwóch szytych ręcznie
albumach fotograficznych (swoją drogą, to zabawne, jak wiele mamy
podobnych zdjęć – z Zakopanego, z łóżek rodziców, z butelkami
jako malutkie dzieci) – zostało w nich sporo wolnego miejsca,
które wykorzystamy na zdjęcia ze ślubu, wesela, a być może –
chrzcin wnuków i kolejnych wspólnych lat. ;)
Gościom
nie dawaliśmy żadnych prezentów – całość posiadanych na ten
cel środków woleliśmy zainwestować w tyle słodkości i weselnych
smakołyków oraz szeroko pojętą oprawę wesela ile się da, i to właśnie
rozumieliśmy jako ukłon w kierunku naszych najbliższych. Nie
chcieliśmy ich obciążać szpargałami czy jakimkolwiek innym
drobiazgiem, który dla części i tak będzie tylko zbędnym balastem.
Jesteśmy
za to nastawieni na jakąś formę podziękowania – za obecność i
wspaniałe upominki - po powrocie z podróży poślubnej. Być może
uda się rozdać i rozesłać do wszystkich choć kilka odbitek z
imprezy. Ale najważniejsza będzie okazja do osobistego
pofatygowania się, spotkania i powiedzenia – dziękujemy. :)
Czy
wykonywaliście jakieś rzeczy, dekoracje samodzielnie?
Tu
nie możemy pochwalić się imponującym dorobkiem. :) Woleliśmy
robić to, co potrafimy najlepiej, czyli pracować zawodowo, a za
zgromadzone środki wynająć profesjonalistów. ;) Jedynie Paweł na
znalezionym przeze mnie ślicznym papierze czerpanym (z zatopionymi w
nim żółtymi płatkami kwiatów) wydrukował plan stołów, który
w dniu ślubu zabrał na salę. Natomiast siostra Pawła
zaprojektowała ozdobną obręcz z jaskółkami, którą zostawiliśmy
sobie na pamiątkę. Aha – i jeszcze sami pogięliśmy winiety! :D
Jaką
i skąd miałaś suknie ślubną? Jakie dodatki? Czy w dniu ślubu
byłaś z niej w pełni zadowolona?
Suknia
była jedną z przyczyn tego, że w trakcie wesela unosiłam się na
małym różowym obłoczku błogostanu. ;) Nigdy w życiu nie
usłyszałam tylu pięknych i szczerych komplementów na temat
swojego stroju! Miałam trochę obawy, bo suknia jest odważnie
wykrojona na plecach, ale w kościele cierpliwie przykrywała je
welonem szwagierka, a potem w wirze zabawy przestało mi to wadzić.
Były też momenty, że jedna jedyna haftka spinająca ją z tyłu nad
łopatkami rozpinała się w tańcu, ale mąż szybko naprawiał tę drobną
awarię, zanim sprawy mogły zajść za daleko. ;) Do sukni dokupiłam
(na prośbę narzeczonego) długi welon, miałam też kolczyki i buty
w szampańskim kolorze. Większej ilości biżuterii nie chciałam,
bo już wcześniej zdecydowałam się na wykonaną na zamówienie
ozdobę autorstwa Kasi z pracowni Jeżka (wśród fryzjerek i
przyszłych panien młodych zrobiła furorę, mogę tylko od siebie
dodać, że Kasia wie co robi :) ).
Suknię
uszyto w pracowni tureckiego projektanta Tarika Ediza, którego
odzież można kupić w warszawskim salonie Madonna. Z obsługi byłam
całkiem zadowolona, mimo mojej awersji do zakupów. Jednak
nieoceniona jest podczas przymiarek również obecność bliskich
dziewczyn, które spojrzą na pannę młodą chłodnym okiem i ocenią
ją niezależnie od niekończących się pochwał ekspedientek.
Czy
zaplanowaliście jakieś dodatkowe atrakcje?
Nie.
I jest nam z tym bardzo dobrze. :) Prawdę mówiąc, mamy nadzieję,
że trend polegający na robieniu z wesel cyrku się w końcu
odwróci. Teraz ludzie na imprezach biegają od fotobudki do drinkbaru, po
drodze mijając fontanny czekolad, piramidy sushi i taniec z ogniem. :D
My - mimo poświęconych na to bitych dziesięciu godzin - mieliśmy
ekstremalnie mało czasu na "bycie" w tym
dniu – bycie z gośćmi, z Rodzicami, ze świadkami – naprawdę
nie wiem, co by było, gdyby czas zajęły nam pokazy sztucznych
ogni, etc. Nie robiliśmy nawet oczepin, tylko dwie zabawy. :)
Kto
pomagał Wam w organizacji/koordynacji/ogarnianiu podczas wesela?
Czadu
dawały przede wszystkim moje druhny – już pod koniec wesela
dowiedziałam się, że cała obsługa sali znakomicie zna już moją
siostrę, która wszystkie organizacyjne drobiazgi dogadywała z
managerką sali, nawet na moment mnie tym nie obarczając. Nie wiem,
jak ona to wszystko ogarnęła, ale do mnie nie dotarł żaden zgrzyt i
żaden problem, zanim nie został przez nią rozwiązany.
Podejrzewam, że również pozostałe dziewczyny miały w tym swój
udział.
No
i oczywiście nasi podwykonawcy – wszyscy bez wyjątku byli
wspaniali! Nie wiem, na ile był to dobry wybór, a na ile łut
szczęścia, ale każdy z osobna dołożył swoją cegiełkę do tego
pięknego dnia i nigdy im tego nie zapomnę. :)
Jak
zakończyliście wesele?
Ono
samo naturalnie wygasło. :) Zostało nas może kilkanaście osób –
głównie druhny z partnerami, zatańczyliśmy ostatniego wężyka i
już po chwili zrobiła się czwarta rano i mogliśmy spokojnie udać
się do apartamentu nowożeńców w świetle budzącego się dnia.
Jestem zadowolona z tego, że mogliśmy pozostawić
obsłudze sali najcięższą
robotę, zwłaszcza po nieprzespanej nocy – czyli sprzątanie i pakowanie jedzenia .
Jedyne o co się martwiliśmy, to mała ilość snu – już o 8
byliśmy z powrotem na nogach, ogarniając odbiór jedzenia, alkoholu i
organizując śniadanie przyjezdnym gościom.
Z
czego, biorąc pod uwagę wszystkie efekty przygotowań, jesteś
najbardziej zadowolona?
Cieszę
się, że udało nam się zachować formułę eleganckiego przyjęcia
– widzieliśmy, że gościom to się spodobało i czuli się "dopieszczeni" - wspominamy to z radością. Całokształt zagrał
– piękna sala, ładnie podane i smaczne jedzenie, efektowne
dekoracje i muzyka bez disco – polo – wszystko było spójne, ale
nie nudne.
Co
było dla Ciebie najtrudniejsze w całym tym dniu?
Najgorsze
było to uczucie "rozrywania". Każdy, kto wesele ma za sobą,
będzie pewnie wiedział, o czym mówię. :) Jest tyle miejsc, w
które chcesz pójść, tyle osób, z którymi chcesz porozmawiać,
tyle decyzji, które musisz podjąć, że ostatecznie czujesz, że
nic nie zrobiłaś tak na sto procent. Te półsłówka rzucane w
biegu do ważnych przecież ludzi wkurzały mnie najbardziej, ale
niewiele można zrobić, jeśli tych ludzi jest 140, a Ty tylko
jedna. :)
Twoje najzabawniejsze wspomnienie z tego
dnia…:)
Zdecydowanie
wygrywa szminka, więc jednak muszę o niej napisać ciut więcej. ;) Przy błogosławieństwie i całowaniu w czoło
spora część jasnoróżowej szminki zmieniła właściciela i
wylądowała na moim i Pawła czole. Nie było problemu zetrzeć ją
z Pawła, ale przy próbach zdjęcia jej ze mnie w moim czole
zaczynała pojawiać się dziura po startym ślubnym makijażu. Na
zegarku było po szesnastej, a ślub był za niecałą godzinę, ale
zdecydowaliśmy, że pojedziemy na sygnale do naszej bazy i makijażystki na
błyskawiczną korektę. Ostatecznie cała akcja ratunkowa skończyła
się powodzeniem i już kwadrans przed ślubem podpisywaliśmy ślubne
dokumenty w kościele. Szkoda mi tylko mamy, która strasznie się tym
przejęła. Zupełnie niepotrzebnie, bo to jedno z moich
ulubionych wspomnień. :) W razie gdybyście jednak nie miały do
dyspozycji makijażystki tuż przed ślubem (nasza w tym czasie wciąż malowała moje
druhny – szczęście w nieszczęściu), to poproście mamy, aby
całowały Was tylko symbolicznie. ;)
Ulubione
pytania wszystkich w Internecie: Coś się nie udało? Coś byś
zmieniła (w całych przygotowaniach lub w samym dniu ślubu i
wesela)?
Tak
– przy malowaniu sypnął się harmonogram. Wiadomo, że przy
trzech osobach może wystąpić obsuwa, która przy każdej kolejnej
może się pogłębić, a co dopiero – przy pięciu. Mieliśmy jak
się okazało za mały zapas czasu (mimo startu o 8:00), co
skutkowało tym, że moja przyjaciółka i siostra nie były na
błogosławieństwie. Pocieszam się tym, że dotarły na przysięgę,
ale wyobrażam sobie, jak musiały się czuć. Ten za sztywny grafik
to jedyna rzecz, którą tak naprawdę bym zmieniła.
Gdzie
zdecydowaliście się zrobić sesję poślubną? Czy to już za
Wami?
Myślę,
że nieprędko znajdziemy na to czas, ale wstępnie ustaliliśmy z
fotografem, że spotkamy się w lipcu lub sierpniu, kiedy wróci z
urlopu. To i tak duży postęp, bo początkowo nie chcieliśmy żadnej
takiej sesji (w to miejsce była sesja narzeczeńska). Ale po
obejrzeniu zdjęć plenerowych naszego rodzeństwa zmieniliśmy zdanie – to
wyjątkowa pamiątka, która będzie nam służyć przez lata do
odświeżania wspomnień. :)
Jak
wrażenia po podróży poślubnej?
Czy
jeszcze ktoś to czyta??? :) Bo mogłabym wysmażyć drugie tyle
tekstu, tylko i wyłącznie zachwycając się Zanzibarem. Jak już
pisałam Milenie, osobiście nie jestem zwolennikiem jakiegoś
ekstremalnego podróżowania w stylu Pawlikowskiej, Paweł z kolei nie lubi leżenia plackiem na plaży i tu jest coś dla nas obojga.
Komfortowe pokoje, przepyszne jedzenie przygotowane przez gospodarza,
taras słoneczny na wyciągnięcie ręki, przygotowywane na miejscu
smoothie z marakui, mango i banana, ale też – pływanie łodzią
dhow, snorkling, homary prosto z ogniska, szukanie baobabów w środku
dżungli. Szczerze polecam Zanzibar. Gdyby ktoś chciał więcej
informacji i rekomendacji – Milena wie gdzie mnie znaleźć. :)