Niby część
przedślubnego kociokwiku jest pod względną kontrolą, ale odnoszę wrażenie, że
za nami ta łatwiejsza część organizacji, którą można było rozłożyć w czasie.
Dociera do mnie, że dużą część spraw będziemy musieli ogarnąć w maju.
Mojej
sytuacji nie poprawia zbliżający się egzamin zawodowy. Za chwilę dosłownie
wypadam z życia na całe tygodnie, bo będę je spędzać w domu, w dresach, z
kubkiem kawy. Co ja mówię, z cysterną kawy! To czas, kiedy to Paweł będzie
musiał stać w bezpiecznej odległości i rzucać we mnie czekoladą. ;) I naprawdę
ostatnia rzecz, o której potrzebuję teraz myśleć, to kwiaty do dekoracji,
wesoły autobus dla weselników z mojej miejscowości i „czy se związać, czy se
rozpuścić”. Dlatego do 25 marca zamierzam o tym NIE myśleć, co będzie trudne,
bo jestem ciut szurnięta na punkcie doprowadzania spraw do końca i do spazmów
doprowadza mnie chociażby te chorerne 7 zaproszeń, których jeszcze nie
rozwieźliśmy. Ale spróbuję wytrzymać z tym do kwietnia. Spróbuję. Spróbuję, no!
Styczeń minął nam pod znakiem dalszego ciągu zapraszania weselnych gości –
po stronie Pawła jest ich nieco mniej, więc mieliśmy możliwość zajrzenia na
dłużej i zamienienia z każdym paru słów. Dla mnie była to super okazja, żeby
rodzinę i znajomych poznać nieco bliżej, i bardzo się cieszę, że tylko kilka
zaproszeń do bardzo odległych miejscowości wysłaliśmy pocztą.
14 stycznia
robiliśmy jedną z przyjemniejszych rzeczy związanych z naszym weselem – to był
dzień degustacji menu weselnego na 2018 rok... Wspaniała sprawa. Oczywiście nie
obyło się bez przypału, bo namówiłam Pawła na wzięcie dla nas porcji sałatki
odrobinę przedwcześnie, prowokując reakcję przesympatycznej pani manager, która
przez mikrofon poinformowała, że na razie to jest czas na robienie zdjęć, a na
konsumpcję przyjdzie pora. Mówcie mi Bridgett. ;) Ale niczego nie żałuję, bo
było pyszne! Jestem absolutnie spokojna o gastronomiczny aspekt przyjęcia.
Jedyne, co mnie troszkę zaniepokoiło, to zupełny brak majonezu, trzeba będzie
chyba zatargać własny słoik na tę potańcówkę. ;)
Przy okazji
degustacji udało nam się pogadać z kilkoma zaprzyjaźnionymi podwykonawcami
Rezydencji, bo miała ona trochę taką formę mini-targów ślubnych. I chociaż na
początku zarzekaliśmy się, że poradzimy sobie bez animatora, to po tym, co
widziałam u naszych gości (a raczej – czego nie widziałam, bo to nie były dzieci,
tylko jakieś rozmazane smugi, jakieś szatany totalne!), to refleksja nasunęła
się oczywista. Albo bierzemy animatora, albo hipnotyzera, albo speca od calf
roping. ;) Animator wydał nam się najbardziej budżetową opcją.
Z kolei w
ostatni weekend Pawcio solidnie przysiadł do obdzwaniania ludzi wożących pary
młode do ślubu. Z łowów wyszedł zwycięsko i o ile nic nam się nie wykrzaczy po
drodze, to w nową drogę życia wyruszymy w Jaguarze. :D Najważniejsze, że bez
akompaniamentu akordeonu, bo i takie pakiety były do wzięcia. ;)
Tematu obrączek nie tknęliśmy z uwagi na brak czasu, a poza tym cały czas
czekamy na walentynkową promocję w upatrzonym salonie jubilerskim.
Za to – na samą myśl się ekscytuję – coś zaczęło już kiełkować, jeśli
chodzi o podróż poślubną! Długo nie mogliśmy się zdecydować – Paweł zachęcał do
rozważenia Ziemi Ognistej, a ja durna prawie bym na to poszła. Na szczęście w
porę postanowiłam sprawdzić jakie tam panują temperatury w maju. Potem byłam
już podejrzliwa wobec każdego miejsca, w którym jest chociaż cień szansy na
możliwość łowienia taaaakich ryb. Nie jeżdżę może w podróż poślubną codziennie,
ale i bez tego wiem, że mróz/komary/brak bieżącej wody/więcej komarów to nie są
moje priorytety. Chociaż Syberia kusiła, oj, kusiła... Bardziej jednak kusiła
wizja oceanu, słońca, picia wody kokosowej i jedzenia krewetek. I tak
marudziłam Pawłowi, marudziłam, aż któregoś wyjątkowo brzydkiego dnia, kiedy
biegłam na pociąg i padało mi za kołnierz, mój telefon zaćwierkał kusząco, a na
mojej skrzynce mailowej pojawiło się potwierdzenie dokonania rezerwacji. A
tam... ZANZIBAR! Zanzibar, i pokój z widokiem na Ocean Indyjski, i 12 nocy w
pół-polskim pensjonacie przy przepięknej plaży (pod moskitierą). I tyle
kokosów, ile tylko zmieszczę. Nie muszę chyba dodawać, że pisk, jaki z siebie
wydałam, przepłoszył wszystkie gołębie na dworcu. Teraz, kiedy mamy już
zarezerwowany nocleg, musimy tylko upolować bilety w dobrej cenie i z niezłym
czasem przelotu.
Aha, i poradnia. Poradnia jest ekstra! Na razie nic o wykresach, za to
mieliśmy... pochwalić się sobą nawzajem. To było najmilsze przeżycie miesiąca,
przez kwadrans słuchać komplementów na swój temat, a potem chwalić Pawła drugie
tyle. Zdecydowanie mogę to robić częściej! :D
A co w lutym? Tak, jak wspominałam – kawa, dresy i walka o zachowanie
poczytalności. ;) Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło dobrze, i bym mogła
się w kwietniu martwić już tylko o kolor serwetek i inne takie pierdolety.
:) Od poniedziałku zaczynam urlop naukowy, a do wpisu lutowego chyba
oddeleguję Pawła. On o tym jeszcze nie wie, ale ponieważ 22 lutego mam
urodziny, to chyba nie będzie miał zbyt dużego wyboru. ;)
Chociaż w
tym miesiącu nie zabrakło przygód i stresów, to muszę Wam powiedzieć, że lubię
projekt ŚLUB, już tylko dlatego, że nauczył nas grać w jednym zespole,
rozmawiać ze sobą i na sobie polegać. To cieszy bardziej, niż wszystko
inne.
Też podróż poślubną zaplanowaliśmy na maj i Zanzibar stanowczo nam odradzili ze względu właśnie na olbrzymią ilość komarów w tym czasie. W ogóle maj to chyba najsłabszy miesiąc na egzotyczne podróże i my wybraliśmy Maderę, tylko ta część świata (Europa i Afryka Północna)wydaje się przyjazna w maju.
OdpowiedzUsuńJoasiu, wszystko się zgadza, z tym że nasza podróż poślubna odbywa się w czerwcu,ślub bierzemy w Dzień Matki, a wylatujemy pewnie 29/30 maja, także już z początkiem pory suchej. :) Zresztą, i tak nie zamierzam wychodzić z oceanu, a tam te małe gnojki mnie nie dosięgną. ;) Pozdrawiam, U.
UsuńJestem chyba przed tym samym egzaminem! Tylko ja nie mam jeszcze nawet zamówionych zaproszeń, a co dopiero rozwiezionych... Ślub w sierpniu - dam radę? :D
OdpowiedzUsuńDasz! :D na tzw. chillu! Ale teraz siadaj razem ze mną do Skryptów i Czarnych Zeszytów ;) oczywiście, o ile też zdajesz 20-24 marca! Po egzaminie masz jeszcze całe 4 miesiące, żeby ogarnąć ślub i wesele. :)
OdpowiedzUsuń