Chodząc po wielu polskich ślubach i weselach, słuchając księdza, który znudzony odbębniał jedną ceremonię za drugą, słuchając disco polo w czasie zagryzania kiełbasy, patrząc na pana Staszka z dużym brzuchem, który wykręcał ręce w tańcu wielu dziewczynom, myślałam sobie zawsze, że mój ślub musi być inny. Nie podobały mi się lokale z białymi gołębiami ani parasolki reklamujące marki piwa pod którymi wszyscy palili fajki.
Nie łatwo jest znaleźć fajne miejsce na ślub i wesele, tym bardziej jeśli nie odbywają się one w dużym mieście. Po spędzeniu paru lat w Szwecji i wybraniu na partnera życiowego Szweda myśleliśmy obydwoje o pięknej skandynawskiej prostocie z lekką nutką gustownego przepychu.
Na ceremonię ślubną wybraliśmy podwórko moich rodziców w Beskidzie Niskim, którzy parę lat temu rzucili życie w mieście i przeprowadzili się do łemkowskiej chaty. Tam stworzyli sobie raj, w przepięknej drewnianej chacie z prysznicem nad strumykiem, paleniskiem w wiacie i skrzypiącymi drewnianymi schodami.
Nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca.
Parę lat temu rodzice wybudowali również małą wiatę, która wisiała nad strumykiem, nie miała żadnych specjalnych funkcji, więc stała się naszym miejscem zaślubin z gośćmi siedzącymi na snopkach siana w wąwozie.
Efekt był rewelacyjny, a goście z Polski i z wielu innych krajów świata byli oczarowani.
Po pięknej, wzruszającej ceremonii z szampanem na podwórku pod jabłonią wybraliśmy się w stronę naszego miejsca weselnego, które znajdowało się jeszcze bardziej na skraju świata niż chata moich rodziców.
Miejscem wesela była chata weselna w małej miejscowości Polany, przy granicy ze Słowacją. To malutka wieś leżąca za siedmioma górami i lasami, gdzie zasięg telefoniczny zanika, a wilki wyją nocami.
Wesele z polską orkiestrą, DJ-em i wodzirejem w międzynarodowym towarzystwie sprawdziło się fantastycznie. Jedzenie tradycyjne i wegetariańskie smakowało wszystkim, a goście bawili się do białego rana.
Następnego dnia odbyły się poprawiny przy kuchni polowej oraz ognisku w innej pięknej chacie łemkowskiej. Zmęczeni goście mogli się wylegiwać na snopkach siana.
Zdjęcia: Paweł Rzeźnik, Michał Sikora
Film: Michał Sikora
Pamiętacie wesela sprzed wielu, wielu lat? Jesteście na tyle starzy? ;) Ja pamiętam jedno, jedno z kategorii tych, które mam na myśli. Ślub w urzędzie i kościele, a potem wesele - na podwórku rodzinnego domu Panny Młodej. Otoczone rodzinnym dobytkiem, czasem w błocie, czasem z widokiem na siedzące w klatkach króliki bacznie obserwujące całe wydarzenie (to dopiero atrakcja dla dzieciaków! i te króliki i te błoto ;)). Bardzo, bardzo cieszy mnie, że to tego, choć częściowo (bo zostawmy sobie luksusy, które nam to wszystko ułatwiają), wracamy. Tak jak u Igi i Rogera - ślub na podwórku domu rodziców, wesele w pobliskiej chacie. Nie w pałacu, nie w trendowej stodole, w najważniejszym i najbliższym miejscu na świecie. Czy to nie tak powinno być?
Podoba mi sie to jak Iga określiła ich wyobrażenie o wyglądzie tego dnia: "skandynawska prostota z lekką nutką przepychu". Czuć to tu idealnie i choć dopatrzycie się tu tego co modne, to zobaczycie też to co wyróżni ich spośród tysięcy innych :)
wow!przecudnie<3 aż brak słów. Najpiękniejszy ślub jaki do tej pory tutaj widziałam
OdpowiedzUsuńCudowny i niepowtarzalny...zapiera dech w piersiach :-)
OdpowiedzUsuńWspaniałe fotografie i ten lekki, niewymuszony klimat weselny. Wszystko idealnie się komponuje, natomiast suknia Igi wygląda obłędnie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Anna Kara
Przepiękne zdjęcia ślubne! <3
OdpowiedzUsuń