Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egzamin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egzamin. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 26 marca 2018

Ups, nic nie zrobiłam - czyli dwa miesiące do ślubu! [Ula]

sabrinamix
Wróciłam! :)
Wróciłam do życia, do pracy, mam ochotę skakać z radości, że egzaminy już za mną. :)

W sobotę, po tygodniu pełnym adrenaliny otworzyłam oczy i zorientowałam się, że nie muszę nastawiać mocnej kawy i otwierać komentarza. Co za cudowne uczucie!

Przynajmniej do czasu, kiedy otworzyłam ślubną checklistę...

Jest tego dużo, co tu kryć. Człowiek sobie zarezerwuję salę, zespół, fotografa i kamerzystów i trwa w błogiej i milusiej ułudzie, że wszystko już ogarnięte.

Otóż największy rollercoaster dopiero się zaczyna.

Terminarz puchnie od kolejnych terminów: zaproszenia dla kilku pozostałych gości, próbne fryzury, przymiarki sukni, zakup garnituru, pilnowanie biletów lotniczych, spowiedź przedślubna, plener, scenariusz imprezy, spotkania z managerką sali, usadzenie gości, winietki, nauka tańca...

Nie marudzę, to jest naprawdę fajna zabawa, ale dziewięć weekendów to niedużo. Im bliżej maja, tym większą mamy ochotę odpuścić sobie te elementy ślubu i wesela, które nie są niezbędne.

W marcu siłą rozpędu pchnęliśmy do przodu tylko kilka spraw - zamknięty został temat poradni w ramach nauk przedmałżeńskich, a w obu kościołach spadliśmy już z ambony. ;) Już za chwilę odbieramy nasze obrączki.

Trochę skomplikowały nam się sprawy z oprawą ślubu - zamiast kwartetu smyczkowego rozglądamy się za kimś, kto zapewni wokal podczas uroczystości.

Moje druhny pytają, czy mogą w czymś pomóc, niestety mimo najszczerszych chęci nie bardzo wiem, co mogę na nie delegować...

W kwietniu będzie baaaardzo intensywnie, to jedyne co wiem. :)

poniedziałek, 26 lutego 2018

Obrączki i śledzie - trzy miesiące do ślubu [Ula]

Dobra, guys, będzie krótko, bo od kilku tygodni każda aktywność, która nie jest związana z nauką do egzaminów, wzbudza we mnie potworne uczucie winy. Jednak obiecałam sobie (i Milenie) regularne notki, ślub za rogiem, słowo się rzekło, a kobyłka u płota, jakkolwiek by to nie brzmiało.

Marzec, kwiecień, maj i... już? W tym roku? Jak to się stało? Kiedy?! Dopiero co przestałam zapominać o zakładaniu do pracy zaręczynowego pierścionka!

Udało się COŚ w tym miesiącu zrobić. Zamówiliśmy obrączki! Ironia losu, że udało nam się kupić je znacznie taniej dzięki Walentynkom – amerykańskiej narośli kulturowej, która sprawia, że wszędzie pojawiają się stragany z wielkimi lizakami w kształcie serduszek, a perfumerie i sklepy z bielizną są pełne chłopaków i facetów biegających jak kurczaki z odciętymi głowami. ;)

O czym to ja... A, obrączki. Tak, czajenie się na promocję to był dobry pomysł. Oczywiście nie jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy biorą komplet obrączek. Nie. Mamy inne modele. Nawet nie wiedziałam, że zwykłe obrączki mogą się różnić w tylu miejscach. Inaczej modelowane od środka, inaczej na rantach, satynowe, błyszczące, rodowane. Jaka kobieta jest w stanie podjąć bezboleśnie tyle decyzji, skoro z konsekwencjami swoich wyborów będzie musiała żyć do końca swych dni?

Najważniejsze, że w końcu się udało Będzie też grawer z datą ślubu, więc jestem względnie spokojna o nasze rocznice. Chociaż teraz, kiedy o tym myślę, to może nie zaszkodzi zadzwonić do salonu i poprosić o większą czcionkę na obrączce Pawła? I dopisek "natychmiast załóż to z powrotem!"? ;)

Ponieważ w tym samym salonie jubilerskim Paweł wybrał pierścionek dla mnie, mogłam w ramach serwisu umówić się również na odświeżenie go przy okazji odbioru obrączek. Jest już trochę zmęczony życiem (pierścionek, nie Paweł), więc przed sesją ślubną warto go troszeczkę odmłodzić. 

Pod koniec miesiąca do budżetu weselnego doszła nam jeszcze opłata do ZAIKS za odtwarzanie utworów. Na razie tylko ją wyliczyliśmy, opłatę i inne bolesne zabiegi przesunęliśmy na bliżej nieokreślone potem.

Zdecydowanie najprzyjemniejszym lutowym zadaniem był wybór menu. Pomidorowa salsa. Kruszonka. Chipsy z boczku (czaicie? CZIPSY Z BOCZKU!) Sernik chałwowy. Urodziłam się po to, by czytać takie rzeczy. To jest lepsze od poezji. Świnia czy kurczak? Jajka czy śledzie? Gulasz czy rosół? Wanilia czy czekolada - z takich dylematów mogłoby się składać życie.

Paskudne jest natomiast to, jak rozrasta się liczba zadań do wykonania najwcześniej na miesiąc przed ślubem. Dlaczego wszyscy chcą spotykać się miesiąc przed ślubem? Albo na tydzień przed? Spotykać się i ustalać jakieś różne... sprawy? Ludzie pytają o termin przymiarki sukni (- chyba w kwietniu?), wieczór panieński (- nie, dziękuję!), biżuterię (-czy naprawdę musimy o tym rozmawiać? Poddałam się przy czternastym modelu), sala musi znać program animatora, zespół chce wiedzieć, kiedy podaje się dania na sali, fotograf musi znać nasz harmonogram dnia, a my musimy wiedzieć to wszystko o wszystkich i ponadto musimy jeszcze się pobrać. Jak to się robi właściwie? ;)

Trzymajcie kciuki, Kochani. Mam nadzieję, że za miesiąc będę na tyle poczytalna, aby opowiedzieć Wam o tych wszystkich rzeczach, jakie trzeba zorganizować, zrobić, ustalić, przesłać, spakować, przekazać. Teoretycznie. ;) Bo tak naprawdę jedyne, co trzeba, to wiedzieć z kim i czy aby na pewno. :)

piątek, 26 stycznia 2018

W oku cyklonu - 4 miesiące do ślubu [Ula]

Ślub za cztery miesiące. Żarty się skończyły. Zaczęłam w końcu czuć, co się dzieje.

Niby część przedślubnego kociokwiku jest pod względną kontrolą, ale odnoszę wrażenie, że za nami ta łatwiejsza część organizacji, którą można było rozłożyć w czasie. Dociera do mnie, że dużą część spraw będziemy musieli ogarnąć w maju. 

Mojej sytuacji nie poprawia zbliżający się egzamin zawodowy. Za chwilę dosłownie wypadam z życia na całe tygodnie, bo będę je spędzać w domu, w dresach, z kubkiem kawy. Co ja mówię, z cysterną kawy! To czas, kiedy to Paweł będzie musiał stać w bezpiecznej odległości i rzucać we mnie czekoladą. ;) I naprawdę ostatnia rzecz, o której potrzebuję teraz myśleć, to kwiaty do dekoracji, wesoły autobus dla weselników z mojej miejscowości i „czy se związać, czy se rozpuścić”. Dlatego do 25 marca zamierzam o tym NIE myśleć, co będzie trudne, bo jestem ciut szurnięta na punkcie doprowadzania spraw do końca i do spazmów doprowadza mnie chociażby te chorerne 7 zaproszeń, których jeszcze nie rozwieźliśmy. Ale spróbuję wytrzymać z tym do kwietnia. Spróbuję. Spróbuję, no!

Styczeń minął nam pod znakiem dalszego ciągu zapraszania weselnych gości – po stronie Pawła jest ich nieco mniej, więc mieliśmy możliwość zajrzenia na dłużej i zamienienia z każdym paru słów. Dla mnie była to super okazja, żeby rodzinę i znajomych poznać nieco bliżej, i bardzo się cieszę, że tylko kilka zaproszeń do bardzo odległych miejscowości wysłaliśmy pocztą.

14 stycznia robiliśmy jedną z przyjemniejszych rzeczy związanych z naszym weselem – to był dzień degustacji menu weselnego na 2018 rok... Wspaniała sprawa. Oczywiście nie obyło się bez przypału, bo namówiłam Pawła na wzięcie dla nas porcji sałatki odrobinę przedwcześnie, prowokując reakcję przesympatycznej pani manager, która przez mikrofon poinformowała, że na razie to jest czas na robienie zdjęć, a na konsumpcję przyjdzie pora. Mówcie mi Bridgett. ;) Ale niczego nie żałuję, bo było pyszne! Jestem absolutnie spokojna o gastronomiczny aspekt przyjęcia. Jedyne, co mnie troszkę zaniepokoiło, to zupełny brak majonezu, trzeba będzie chyba zatargać własny słoik na tę potańcówkę. ;)

Przy okazji degustacji udało nam się pogadać z kilkoma zaprzyjaźnionymi podwykonawcami Rezydencji, bo miała ona trochę taką formę mini-targów ślubnych. I chociaż na początku zarzekaliśmy się, że poradzimy sobie bez animatora, to po tym, co widziałam u naszych gości (a raczej – czego nie widziałam, bo to nie były dzieci, tylko jakieś rozmazane smugi, jakieś szatany totalne!), to refleksja nasunęła się oczywista. Albo bierzemy animatora, albo hipnotyzera, albo speca od calf roping. ;) Animator wydał nam się najbardziej budżetową opcją.

Z kolei w ostatni weekend Pawcio solidnie przysiadł do obdzwaniania ludzi wożących pary młode do ślubu. Z łowów wyszedł zwycięsko i o ile nic nam się nie wykrzaczy po drodze, to w nową drogę życia wyruszymy w Jaguarze. :D Najważniejsze, że bez akompaniamentu akordeonu, bo i takie pakiety były do wzięcia. ;)

Tematu obrączek nie tknęliśmy z uwagi na brak czasu, a poza tym cały czas czekamy na walentynkową promocję w upatrzonym salonie jubilerskim. 

Za to – na samą myśl się ekscytuję – coś zaczęło już kiełkować, jeśli chodzi o podróż poślubną! Długo nie mogliśmy się zdecydować – Paweł zachęcał do rozważenia Ziemi Ognistej, a ja durna prawie bym na to poszła. Na szczęście w porę postanowiłam sprawdzić jakie tam panują temperatury w maju. Potem byłam już podejrzliwa wobec każdego miejsca, w którym jest chociaż cień szansy na możliwość łowienia taaaakich ryb. Nie jeżdżę może w podróż poślubną codziennie, ale i bez tego wiem, że mróz/komary/brak bieżącej wody/więcej komarów to nie są moje priorytety. Chociaż Syberia kusiła, oj, kusiła... Bardziej jednak kusiła wizja oceanu, słońca, picia wody kokosowej i jedzenia krewetek. I tak marudziłam Pawłowi, marudziłam, aż któregoś wyjątkowo brzydkiego dnia, kiedy biegłam na pociąg i padało mi za kołnierz, mój telefon zaćwierkał kusząco, a na mojej skrzynce mailowej pojawiło się potwierdzenie dokonania rezerwacji. A tam... ZANZIBAR! Zanzibar, i pokój z widokiem na Ocean Indyjski, i 12 nocy w pół-polskim pensjonacie przy przepięknej plaży (pod moskitierą). I tyle kokosów, ile tylko zmieszczę. Nie muszę chyba dodawać, że pisk, jaki z siebie wydałam, przepłoszył wszystkie gołębie na dworcu. Teraz, kiedy mamy już zarezerwowany nocleg, musimy tylko upolować bilety w dobrej cenie i z niezłym czasem przelotu.

Aha, i poradnia. Poradnia jest ekstra! Na razie nic o wykresach, za to mieliśmy... pochwalić się sobą nawzajem. To było najmilsze przeżycie miesiąca, przez kwadrans słuchać komplementów na swój temat, a potem chwalić Pawła drugie tyle. Zdecydowanie mogę to robić częściej! :D 

A co w lutym? Tak, jak wspominałam – kawa, dresy i walka o zachowanie poczytalności. ;) Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło dobrze, i bym mogła się w kwietniu martwić już tylko o kolor serwetek i inne takie pierdolety. :)  Od poniedziałku zaczynam urlop naukowy, a do wpisu lutowego chyba oddeleguję Pawła. On o tym jeszcze nie wie, ale ponieważ 22 lutego mam urodziny, to chyba nie będzie miał zbyt dużego wyboru. ;) 

Chociaż w tym miesiącu nie zabrakło przygód i stresów, to muszę Wam powiedzieć, że lubię projekt ŚLUB, już tylko dlatego, że nauczył nas grać w jednym zespole, rozmawiać ze sobą i na sobie polegać. To cieszy bardziej, niż wszystko inne.