Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Buty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Buty. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 grudnia 2017

Panna Urszulka w podróży, czyli zapraszamy Gości! - 5 miesięcy do ślubu (serio?)

Little Keepsakes Photography / pinterest

Święta, święta...  Nie wiem jak Wy, ale my gnijemy przed choinką w moim rodzinnym domu. Kiedy już nam się źle leży, przenosimy się przed kominek i tam zalegamy na kolejne godziny.

W takie dni jak dziś wiem, jak może się czuć boa dusiciel po zeżarciu antylopy. Jutro przenosimy się do rodziny Pawła, gdzie dostaniemy do wsunięcia blachę snickersa (na to przynajmniej liczę, bo sernik mojej przyszłej teściowej naprawdę miażdży cycki!). Cóż, postaram się to brzemię dźwigać z godnością, licząc na to że suknia ma sporą domieszkę elastanu. ;) 

To są ważne dni - ostatnie Boże Narodzenie spędzone jeszcze z panieńskim nazwiskiem. Na następne przyjedziemy do Rodziców już jaka podstawowa komórka społeczna - prawdę mówiąc, już się nie mogę doczekać! :) 

Zaliczyliśmy już drugie weekendowe zajęcia na naukach przedmałżeńskich – w sobotę mieliśmy część warsztatową z Fundacją Sto Pociech, w niedzielę dalszy ciąg wykładów. Tak jak już pisałam – wykłady ojca Pilśniaka są łatwo przyswajalne i z życia wzięte, warsztaty z kolei wydały nam się nieco mniej życiowe (np. kalambury o potrzebach), ale niektóre ćwiczenia były super – chociażby dowiadywanie się o swoich wzajemnych oczekiwaniach wobec siebie. Nigdy wcześniej wprost o tym nie rozmawialiśmy. Po tylu wspólnych latach naturalnie podzieliliśmy się obowiązkami (ja robię listę zakupów i odpowiadam za szeroko pojętą socjalizację, Paweł wyrzuca śmieci i naprawia usterki ;) ), ale zaskoczył mnie  prośba Pawła, abym to ja zajęła się pilnowaniem terminów wizyt u lekarzy i była adminem podczas naszych wychowawczych rozmów z dziećmi. :D

Przed nami jeszcze trzy spotkania w poradni - fingers crossed! Poradnie są owiane dziesiątkami anegdot i budzących grozę historii, ale ja jestem raczej dobrze nastawiona. Oczywiście, kwestie poruszane na tych spotkaniach to nie są sprawy, o których lubię rozmawiać z obcymi ludźmi,  ale rozumiem intencję i chętnie sama się dowiem, jak to całe NPR działa.

Po ostatnich przejściach z szukaniem dekoratorów na sam dźwięk słowa "florystyka" włosy stawały mi dęba. Wstępnie zagadywałam dekoratorów białostockich, ale szczerze mówiąc bez przekonania, bo niestety estetyka i wykonanie firm z Podlasia mocno kłóciło się z naszym gustem. W dodatku spora ich część nie raczyła odpowiadać na wiadomości. ;) Chyba właśnie dlatego uczepiłam się olsztyńskich florystów jak rzep psiego ogona. Pamiętacie co pisałam o kurczowym trzymaniu się upatrzonych wykonawców? W tym samym czasie kurczowo trzymałam się upatrzonego wykonawcy... ;) Po czterech miesiącach wymiany maili, inspiracji, ba, nawet osobistego pofatygowania się (dekoratora na salę, a mnie do dekoratora), otrzymałam wycenę o połowę wyższą niż wyznaczony na wstępie budżet. W dodatku styl wykonania w ogóle nie podobał się Pawłowi... A naprawdę nie chcieliśmy żadnych cudów na kiju. Załamałam się. Pomyślałam: kurde, a może faktycznie to jest tak, że jak chcesz coś ładnego, to musisz zapłacić kilkanaście tysięcy, a do kilku to raczej nastaw się na butelki pomalowane złotą farba olejną i rzucone tu i ówdzie gałęzie eukaliptusa? Wiecie, tak jak to jest z torebkami - albo tandeta za 70 zł, albo porządna skóra za 700 zł. Nic pośrodku. Przeżyłam to jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie - jeden dzień załamania, a potem trzy dni jeszcze bardziej wytężonych poszukiwań.

I nagle na Ślubno-Weselnej Grupie Wsparcia (a jakże!) zobaczyłam, że Panny Młode polecają warszawską pracownię florystyczną. Na początku miałam obawy, bo stolica kojarzyła mi się z wyższymi cenami, ale w końcu napisałam maila. Termin okazał  się wolny i już trzy dni później spotkaliśmy się we czwórkę na kawie i chyba zaiskrzyło. :) Świetnie nam się gadało, zrobiliśmy małą burzę mózgów i obie strony zdają się cieszyć ze współpracy! Od razu czuję ulgę, że oto jest ktoś, kto zna się na tym co robi, lubi to co robi, i chce z nami pracować. :)

Mam buty! Te buty to 10 cm szpilki. Do butów przydałyby mi się zapasowe nogi, na razie zadowolę się zabraniem ze sobą używanych, porządnie rozchodzonych szpilek na zmianę. Na razie odkurzam sobie w tych szczudłach i mierzę czas, po którym moje palce zaczynają myśleć o wyprowadzce. Staram się jednak być dobrej myśli, bo bardzo wiele dziewczyn polecało markę m-but ze względu na wygodę (ja akurat mam model espirito czy jakieś inne descpacito ;) ). Rzeczywiście - kopyto jest dla mnie idealne, nawet mimo tego, że moje stopy bardzo źle znoszą ucisk i wszelką niewolę.

Mam też coś niesamowitego. To coś ulepiła mi Kasia - Jeżka. Pokazałam Kasi suknię i mniej więcej opisałam, czego szukam, a ona wyczarowała mi dedykowaną ozdobę do włosów. Jestem nią urzeczona i jak tylko mam okazję sprawdzam, czy leży bezpiecznie w swojej kryjówce, wyjmuję, oglądam, mówię do siebie i takie tam, jednym słowem - zachowuję się jak Gollum. ;) Ale to nie koniec. Ponieważ nie zdecydowałam się na ustrojenie druhen w takie same sukienki, to chciałam im zapewnić coś innego, co byłoby takim naszym osobistym motywem przewodnim. Dlatego poprosiłam Kasię, aby dorobiła również trzy kokówki w tym samym stylu, co ozdoba, i oto są! :) Każda z nich została przyozdobiona jednym, dwoma lub trzema listkami, zależnie od kolejności, w jakiej się poznałyśmy. :)

Aha. Gdybyście byli ciekawi, jak idzie przyszłej pannie młodej dbanie o siebie, to przestańcie. ;) A nie, mogę się pochwalić, że końcu zaczęłam trochę systematyczniej biegać, choć to akurat zasługa ludzi z pracy i naszej kameralnej rywalizacji na endomondo. Nagrodą jest wielki burger, więc chyba jasne, że to nie cud figura jest głównym motywatorem? ;)

W listopadzie zaczęliśmy zapraszać gości, ale większość zaproszeń wręczyliśmy przez ostatnie kilka dni. Najważniejsze okazały się trzy rzeczy:  

1. Uprzedzać o wizycie (tak nakazuje savoir-vivre), ale już raczej z trasy, z wyprzedzeniem kwadransa lub dwóch. Chodzi o umożliwienie cioci zdjęcia przysłowiowych wałków z głowy, ale uniemożliwienie jej ugotowanie trzydaniowego obiadu. Zapewne pierwszy obiad byłby do przełknięcia, ale co z dwoma kolejnymi...? My osobiście nie mogliśmy tego uniknąć – w okolicy świąt o pierożki, krokieciki i karpika nietrudno. I tu wkracza zasada numer dwa: 

2. Nie siadać!!! Amerykańscy naukowcy odkryli, że siadanie wydłuża proces zapraszania o 350%! ;) Co do zasady strzeżcie się jak ognia sadzania szanownych czterech liter w domu Waszych gości weselnych. Jeśli to zrobicie - to koniec, kaput, kaplica. Będzie kawka, ciasteczka, przekąseczka, naleweczka i dobranoc. ;) Oczywiście powyższe nie tyczy się dawno nie widzianej, ulubionej kuzynki, albo rodziny z daleka, do której jechaliście 3 godziny, ale w większości przypadków zarówno odwiedzani jak i odwiedzający z ulgą powitają opcję desantową. W razie widocznego na buziach rozczarowania bądźcie otwarci  i szczerzy – Wasi goście na pewno to zrozumieją.

3. Skorzystać z nieocenionej możliwości spotkania gości aby delikatnie wypytać o wszystkie kwestie organizacyjne (aktualne dane kontaktowe, wstępne potwierdzenie, ewentualnie alergie i diety, zainteresowanie transportem, noclegiem, etc.). To sprawiło nam najwięcej problemów – zwyczajnie nie mamy wprawy – zapomnieliśmy o informacji nt. braku poprawin (a dla osób dojeżdżających ma to istotne znaczenie), o zebraniu wywiadu na temat uczuleń na produkty spożywcze – będziemy więc robić sondę przy potwierdzaniu udziału w imprezie. Nasza lista gości ma kolumnę na aktualne numery telefonów, żebyśmy mogli w stosownym terminie obdzwonić wszystkich niepotwierdzonych weselników. Takie rozmowy z gośćmi są też bardzo inspirujące – przyjaciele Rodziców podsunęli nam myśl, aby dla przyjeżdżających z daleka zarezerwować kilka pokoi po to, by mogli przebrać się przed ślubem. Inną wartą rozważenia radą były gotowe drinki (raczej nie planujemy drink baru) – podobno cieszą się dużym zainteresowaniem tych kilkunastu osób, które nie przepadają za wódką czy winem.

Ostatnia sprawa, jaką zaczęliśmy ogarniać, to obrączki. Mamy kilka poleconych rodzinnych salonów jubilerskich, chcieliśmy uniknąć kupowania w sieciówkach, z uwagi na bardzo różną jakość wykonania. Ku mojemu zaskoczeniu klasyczna obrączka, na którą się nastawiłam, nie wyglądała na mojej dłoni tak dobrze, jak z brylantami. Jednak koszt obrączek mocno skacze w górę po dodaniu tych kilku kamyczków. ;) Paweł wychodzi z założenia, że akurat w tym przypadku warto wybrać coś, do czego się wyrywa serce, w końcu będziemy na to patrzeć całe życie. Poważnym argumentem przeciwko jest z kolei niemożność zmiany rozmiaru tego rodzaju biżuterii. Chyba więc ostatecznie stanie na klasycznych obrączkach z białego złota. Musimy to jeszcze przetrawić.

A więc trawimy. Obrączki, kapustę z grzybami, a już niedługo - snickersika... ;)

Ponieważ jest już prawie po Świętach, to przyłączam się do pięknych życzeń Mileny, a od siebie życzę ponadto pełnego cudów Nowego 2018 Roku - niech należy on w stu procentach do Was i Waszych marzeń!  I bardzo, bardzo Was przepraszam, że ten wpis jest taki długi! Obiecuję popracować nad zwięzłością wypowiedzi. :)

piątek, 10 lutego 2017

4 miesiące do ślubu, czyli lekki stresik [Jagoda]

Cat Mayer Studio / junebugweddings
Nie mogę się doczekać czerwca, a jednocześnie się go strasznie boję. Wydaje mi się, że wszystko takie niezorganizowane, że te inspiracje wygrzebane gdzieś na forach, blogach i pinterestach, które w myślach zaznaczyłam jako "must-have" muszą pójść w odstawkę, bo fizycznie nie znajdziemy czasu, żeby się tym zająć. Nadal nie wiem, jak będzie wyglądała moja fryzura i makijaż, a planowane schudnięcie… Cóż, obawiam się, że pozostanie mi twierdzenie, że mówiąc "do wesela zamierzam zrzucić tak z pięć kilo" chodziło mi nie o nasze, ale o wesele mojego dwunastoletniego braciszka ;)

Ale potem się pocieszam, że niektórzy potrafią ogarnąć udany ślub z weselem w pół roku, a my już przecież sporo przygotowań mamy za sobą i pozostaje spiąć trochę szczegółów. Ciekawa jestem, czy wszyscy przyszli PM przeżywają taki stres. Okres narzeczeństwa jest zdecydowanie magiczny, bo rozmowy o wspólnej przyszłości nabierają konkretnego kształtu, ale chyba jest podszyty permanentnym myśleniem o organizacji ślubu. A ile można! Boję się, że przez to ciągłe wałkowanie tematu w samym dniu "X" będziemy zbyt wykończeni, żeby się nim po prostu cieszyć…

Tymczasem rozglądam się za cukiernią, w której zamówimy tort i generalnie wszystkie ciasta, bo w tym kierunku, podobnie jak w kwestii alkoholu, na razie jesteśmy ciut w tyle. To znaczy nie mamy nic. I jakoś nie ma energii, żeby to zmienić… Mieliśmy też w lutym zamówić obrączki – od dziadków G. dostaliśmy trochę złota na przetopienie, ale oczywiście podczas ostatniej wizyty u przyszłych teściów zapomnieliśmy ich zabrać. A w planach było ogarnięcie tego w styczniu! Nasze doby wciąż są za krótkie, mnóstwo rzeczy siedzi nam na głowie, na wszystko braknie czasu, a jeszcze na domiar złego przyplątała się do mnie paskudna grypa i przez jakiś tydzień byłam kompletnie wyłączona z życia. G. zajmował się mną jak małym dzieciakiem, które marudzi, śpi, smarka i chce jeść tylko frytki. Dla niego też nie był to łatwy tydzień ;)

Oj, chyba zaczyna mnie łapać panika. Denerwuję się tym bardziej, że w planach mam trochę większą ilość pracy w nadchodzących miesiącach i po prostu nie widzę tego całego załatwiania, bo usługodawcy jakoś nie bardzo chcą się kontaktować po nocach, a mi właśnie w nocy wszystko się przypomina… PM jeszcze tego nie wie, ale najprawdopodobniej ostatnie, najbardziej stresujące przygotowania, spadną w większej części na niego ;) Ciekawe, czy się ucieszy!

Ale ostatni miesiąc miał też kilka zrealizowanych punktów :) Przyszły moje piękne, cudowne buciki! Od kiedy zobaczyłam je gdzieś w gąszczu internetowych inspiracji, zakochałam się w ich błękitnym kolorze i nie mogłam przestać o nich myśleć, tylko one pasowały do mojego wyobrażenia własnej nogi jako nogi panny młodej. Jak tylko udało mi się namierzyć, jakiej są firmy, przeszukiwałam internet w poszukiwaniu sklepu, gdzie mogłabym je kupić… I znalazłam, ale tylko w rozmiarze 36 i 40, a potrzebowałam 37. Po krótkim czasie bicia się z myślami postanowiłam zaryzykować kupno mniejszych – a nuż się uda trafić. Przyszły po trzech dniach i otwierałam je z akcją serca jak podczas joggingu ;) Pasują! To musi być przeznaczenie! W dodatku po moim zamówieniu okazało się, że wykupiłam już ostatnie 36, w tej chwili chyba nie można ich dostać nigdzie w sieci :)

Dotarł też wianek :) A przysłano go do mnie z… Grecji! Może nie był najtańszy, ale przejrzałyśmy z mamą chyba milion stron ze sztucznymi wiankami i ten totalnie zdeklasował konkurencję. Do tego doszło kilka kieliszków wina u przyjaciółki, które zniwelowały wątpliwości i zakupy zrobione ;)

Z kolei podczas przerwy w pracy postanowiłam, że zamiast bolerka będę miała błękitną skórzaną kurtkę i zgodnie z dotychczasową tradycją robienia bardzo przemyślanych zakupów ślubnych – znalazłam zaraz taką używaną na allegro i ją zalicytowałam ;) Druhny mówią, że przesadzam i mam natychmiast kupić sobie klasyczny biały szal jako okrycie, ale PM po raz kolejny przesądził sprawę i stwierdził, że to właśnie jest mój styl, kurtka musi być i koniec.

I wiecie co? Wygląda na to, że tym samym swój outfit mam skompletowany! Teraz bierzemy się za Grzesia. Pierwszy element stylizacji dostał ode mnie jako prezent walentynkowy (to znaczy miał być to upominek, który dam mu podczas kolacji walentynkowej, ale oczywiście nie wytrzymałam i dałam mu go zaraz po otwarciu przesyłki). Spinki do mankietów koszuli ze zdjęciem jego ukochanej lokomotywy :) Znowu spotkaliśmy się z kilkoma krytycznymi opiniami, bo kolej koleją, a elegancja elegancją, ale… No co, jesteśmy niepoprawną parą młodą!

I mam nadzieję, że będziemy tacy niepoprawni przez całe życie :)

niedziela, 21 lutego 2016

3 miesiące do ślubu czyli robi się poważnie, ale wciąż nierealnie [Dagmara]


Trzy miesiące do ślubu, równe 90 dni. Nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak, ale liczba pozostałych dni do ślubu zrobiła się dwucyfrowa. A przecież ona zawsze była trzycyfrowa! Wiecie ile dni było do ślubu w dzień naszych zaręczyn? 973! Przecież to jest jakiś kosmos. ;) Nie żebym już wtedy odliczała, ale teraz z ciekawości sprawdziłam. ;)

Trzy miesiące do ślubu i tylko miesiąc do kalendarzowej wiosny, której wyczekuje jak nigdy. W tym wszystkim najśmieszniejsze jest to, że czasu coraz mniej, naprawdę robi się poważnie, a do mnie wciąż nie dociera, że ten ślub jest mój. Wszystko organizujemy, załatwiamy, skreślamy poszczególne punkty z listy spraw do załatwienia, ale nadal nie potrafię sobie wyobrazić siebie w białej sukni, nas przed ołtarzem i tego, że to właśnie nam wszyscy będą tego dnia składać życzenia. 

Co załatwiliśmy przez ten miesiąc?

- podziękowania dla gości – mamy pomysł, mamy już nawet część potrzebą do zrealizowania tego pomysłu zakupioną, a końcowym przygotowaniem podarunków zajmiemy się już bliżej ślubu.

- buty – tak, kupiłam buty! Wielki kamień z serca, bo zakupy nie są moją ulubioną czynnością, a kupienie butów na obcasie to już naprawdę dla mnie nie lada wyzwanie. Do tej pory od jakiś sześciu lat wszelkie okazje obchodzę w moich studniówkowych szpilkach. Naprawdę! :P I przyszła ta chwila gdy po tylu latach chcąc nie chcąc musiałam kupić nowe. ;) Co więcej cały proces zakupu przebiegł ekspresowo i bezboleśnie. Nie wiem czy tak zachowuje się typowa panna młoda, ale ja swoje buty do ślubu zakupiłam w pierwszym odwiedzonym sklepie na szybkiej przerwie w pracy. Nie dość, że był to pierwszy sklep to były to jeszcze pierwsze przymierzone buty. ;) Zdecydowałam się na obcas 6cm ponieważ nie jestem przyzwyczajona do chodzenia w wysokich butach, a chciałabym wytrzymać w nich do rana. 

- tort, ciasta oraz słodki stół – ustaliliśmy smak i wygląd tortu oraz zdecydowaliśmy się na skromną wersję słodkiego stołu. Ograniczamy przez to ilość tradycyjnych ciast na stołach, ponieważ nasz budżet nie jest już w stanie się magicznie rozciągnąć. ;) 

- rozdawanie zaproszeń – można by rzec, że właściwie skończyliśmy. Zostały nam dwa zaproszenia dla przyjaciół, którzy już i tak wiedzą, że są zaproszeni, a w najbliższym czasie się z nimi spotkamy. Dostaliśmy też już trochę potwierdzeń przybycia na wesele i to nawet od tych, od których spodziewaliśmy się, że nie dadzą rady być z nami. Jestem bardzo mile zaskoczona, bo zapowiada się, że będziemy mieli bardzo mało odmów. 

- formalności – tu też o dziwo, mimo braku czasu, idzie nam całkiem sprawnie. Byłam już u księdza w moim rodzinnym kościele po zgodę na ślub w innej parafii, odebraliśmy też nasze świadectwa chrztu, dokumenty z USC również załatwione. Odbyliśmy także niedawno poradnie rodzinną. Pozostało umówić się do księdza na spisanie protokołu. 

- obrączki –  zamówiliśmy obrączki i to jest chyba rzecz, która najbardziej mnie cieszy w tym miesiącu. Po tym jak odwiedziliśmy z PM naprawdę chyba wszystkich jubilerów i zmierzyliśmy milion obrączek, traciłam wiarę w to, że w końcu coś zamówimy i już sobie żartowałam, że będziemy pożyczać obrączki na ślub. ;) Niby od początku podobał nam się ten sam typ i nie chcieliśmy niczego wymyślnego, a jednak mieliśmy nie mały problem z ostateczną decyzją. W rezultacie obrączki zamówiliśmy u złotnika dając w rozliczeniu złoto, które otrzymaliśmy w prezencie. Część kwoty oczywiście będziemy musieli dopłacić, ale wyjdzie nam to dużo korzystniej niżeli kupowanie obrączek u jakiegoś sieciowego jubilera. 

Jak widać idziemy małymi krokami do przodu. ;) Choć mam jakieś dziwne wrażenie, że choć spraw załatwionych przybywa to lista rzeczy, które przed nami wciąż jakoś nie chcę się skrócić. Co nas jeszcze czeka? Krótki kurs tańca, podziękowania dla rodziców (Strasznie męczy mnie ten temat i nie potrafię wymyślić niczego co byśmy naprawdę chcieli zrobić. Pojawił się u nas ostatnio jeden pomysł, ale też nie wiem jak to wyjdzie i czy uda nam się go zrealizować.), zamówienie papeterii ślubnej, próbny makijaż i fryzura, ustalenie menu, spisanie protokołu, zapowiedzi, sesja narzeczeńska i co najważniejsze – cały strój PM. Poza tym pewnie jeszcze cała masa innych mniej ważnych rzeczy do dogrania. ;)

Stresu nie ma, nie denerwuje się, ale przyznaje, że robię się coraz bardziej podekscytowana. Niesamowicie się cieszę na ten dzień, na ten ślub i na to, że to właśnie ten mężczyzna zostanie moim mężem. Dużo uśmiechu na mojej twarzy wywołuje ten zbliżający się maj. Cieszę się niesamowicie też na coś co ma nastąpić już na początku marca i nie ma nic wspólnego z naszym ślubem. ;)

piątek, 26 czerwca 2015

Letnie inspiracje

Przez długi czas zastanawiałam się co jest lub może być charakterystyczne dla ślubów latem. Miałam nieodparte wrażenie, że wszystko co przychodzi mi do głowy jest bardzo podobne do inspiracji, które pojawiły się na blogu wiosną (zerknijcie do wiosennego wpisu, bo pomysłów z niego postaram się nie powtarzać).
Co więc odróżnia wiosenne śluby od letnich? Intensywność kolorów, większy wybór kwiatów, owoców oraz atrakcji na świeżym powietrzu - w końcu latem powinno być jeszcze cieplej ;)

Miejsce - ślub i wesele w plenerze
W Polsce mamy specyficzny klimat i nigdy nie możemy być pewni pogody jaką w dniu ślubu i wesela będziemy mieć. Ale... statystycznie szanse na dobrą pogodę latem są większe niż wiosną. Przy odrobinie szczęścia latem możemy zorganizować nie tylko ślub plenerowy, ale i całe wesele pod gołym niebem (nie, nie w namiocie). Nie tylko w moich ukochanych górach, ale i nad jeziorem, nad basenem... Wyobrażacie sobie jak rewelacyjnie można spędzić czas ściągając ubrania i skacząc do wody (dla sceptyków: zawsze można to zrobić o piątej rano lub w poprawiny)?

destinationweddingmag James Christianson, hirespace


Jedzenie, napoje
Niezależnie od tego czy wychodzimy w plener, czy pozostajemy na sali letnie wesele może przybrać formę pikniku. Z budką z lodami, lodowym tortem, cukrową watą i popcornem. Dużą ilością owoców i warzyw (świeżych, mrożonych) i jedzeniem z grilla lub budki z fast foodami. Alkoholem w niecodziennej formie, typowo letnimi napojami (lemoniada, mrożona herbata) i dużymi ilościami wody :)





tulleandchantilly Fondly Forever Photography, duitang
Fondly Forever Photography
Fondly Forever Photography
Fondly Forever Photography

Fondly Forever Photography
Fondly Forever Photography
 zankyou Foto Gabriel Ryan Photographers, welke

Strój - buty
Wiosenne kolory to pastele, latem warto postawić na intensywniejsze kolory w dodatkach i dekoracjach. Sukienki i garnitury powinny być lżejsze (i mogą być krótsze!), z przewiewnych materiałów, które pozwalają skórze oddychać. Do żadnej innej pory roku nie będą tak idealnie pasowały płaskie sandałki :)
Nadal warto inwestować w duże ilości kwiatów (także w kwiatową biżuterię) :)


Dekoracje
Co kojarzy Wam się z latem? Kolorowe kwiaty z łąki, wiatraczki, łapacze snów, drogowskazy na szlakach... Warto to co niecodzienne i niestandardowe wykorzystać także na weselu :)


Atrakcje
Od wymagających aktywności (gry plenerowe, puszczanie latawcy, pływanie łódką, zabawa na huśtawce) po te pozwalające się zrelaksować i odpocząć (strefa chillout, huśtawka-łóżko, ognisko, "strefa kinowa").





Aby gościom było łatwiej ;)
Warto, w miarę możliwości budżetu, zadbać o komfort gości i dobrą zabawę: okulary i parasole przeciwsłoneczne, wachlarze, kapelusze, japonki, wiatraki, kurtyny wodne, fontanny, a także to co często pomijane: środki odstraszające komary, klaszcze i inne owady.