Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pierwszy taniec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pierwszy taniec. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 kwietnia 2018

Dziewczyno, zrób listę! - czyli miesiąc do ślubu [Ula]

Jeffrey Lewis Bennett JLBwedding
Kto uważa, że najgorsze jest ostatnie kilka tygodni przed ślubem, ręka w górę! ;)

Niech będą pochwalone telefony komórkowe i Internet! Niech będzie pochwalony świat, który nadąża za naszym nienormalnym tempem i pozwala na napisanie w ciągu kwadransa: maila w sprawie miejscówki na śniadanie dla gości weselnych, na telefon do sali która to śniadanie zapewni i zostaje jeszcze całe mnóstwo czasu na krótką naradę wojenną z druhnami na fb (pełną spamu i śmiesznych kotów, ale chyba należy mi się coś od życia?).

Jestem człowiekiem robiącym listy. Jestem Człowiekiem Listą. Nie funkcjonuję bez spisu spraw oznaczonych kwadracikami, które mogę z satysfakcją skreślać. Paweł się ze mnie śmieje, bo mam zawsze torbę pełną cegieł, na czele z kalendarzem i notatnikiem pełnymi list. Nie wiem, jak ludzie funkcjonują bez tego. Np. mój narzeczony beztrosko sobie płynie przez życie i robi, co ma do zrobienia, bez wcześniejszego uwzględnienia tego na liście. Egzotyka. Tak, wiem, że są aplikacje w smartfonach. Niestety podczas klikania w ogóle nie aktywuje mi się ośrodek nagrody w mózgu i w rezultacie czuję, jakbym nic nie zrobiła przez cały dzień.

Na tej ostatniej panieńskiej prostej nie wstydzę się przyznać, że listy, kwadraciki i plany maści wszelakiej ocaliły nam obojgu tyłek. Jeśli masz miesiąc do ślubu, chaos w głowie i zaczynasz panikować - zrób listę rzeczy do zrobienia. Jeśli nie wiesz, kiedy upchniesz te wszystkie diabelskie zadania - zrób listę z podziałem na dni. Jeśli nie dasz rady zrobić tego sama - zrób listę bliskich, którzy będą na tyle Cię kochać, że Ci pomogą. ;) Konsultantki ślubne robią listy. My też musimy - choć niestety nikt nam za to nie płaci.

Kiedy tylko odetchnęłam po egzaminach, usiadłam sobie z czystą kartką i otworzyłam wszystkie istniejące w Sieci zestawienia dotyczące przedślubnych przygotowań – wybrałam z nich te pozycje, które nas dotyczą, a potem z kalendarzem w ręku skomponowałam piękny plan. Plan, z którego wynika, że do ślubu nie mamy wolnych weekendów!

To nas wrzuciło na wyższy poziom realizmu - po dłuższym namyśle zrezygnowaliśmy z ćwiczenia pierwszego tańca. Po pierwsze - wiązałoby się to z koniecznością poświęcenia dużej ilości czasu i pieniędzy na coś, co trwać będzie przez dwie i pół minuty, i nigdy więcej nam się nie przyda (walc angielski, chociaż piękny, nie pojawia się zbyt często na domówkach ;) ). Po drugie - nie po to zapraszamy najbliższe nam osoby, żeby organizować im szopkę. Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam oglądać pierwsze tańce młodych par i podziwiam osoby, które włożyły tyle ciężkiej pracy w ułożenie, zapamiętanie i przećwiczenie choreografii. Ale my nie jesteśmy osobami, które lubią zwracać na siebie uwagę, nie jesteśmy też jakimiś super tancerzami. Więc... po co udawać, że jest inaczej? :)

Inna sprawa, to wieczór panieński, którego nie organizuję, bo nie chcę. Nie mam na to nerwów. Ani czasu. Tak więc żadnych panieńskich. Kawalerski pewnie odbędzie się w ostatniej chwili, w towarzystwie wiadra zanęty w dzikich ostępach pełnych pijawek i kilku wiernych druhów, ale ja nic nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem. To jest jedyna rzecz, do której się nawet palcem nie dotknę. Żeby jednak nie było tak bardzo smutno i socjopatycznie, to jeśli pogoda pozwoli, zorganizujemy niezobowiązujące i koedukacyjne spotkanie gości weselnych nad Wisłą – dla osób chętnych spotkać się z nami po raz ostatni w stanie wolnym, bo tydzień, dwa przed ślubem. Zobaczymy, czy to wypali. :)

Koniec marca i kwiecień to były ostatnie umowy i zaliczki, zaplanowanie oprawy ślubu i pleneru, załatwianie paszportów i zakup biletów lotniczych (Zanzibarze, nadchodzę!), wręczanie ostatnich kilku zaproszeń, próbne fryzury i makijaże, odbiór obrączek (męska wymaga niewielkiego poszerzenia) i ... hodowanie paznokci. ;) Zostało nam jeszcze kilka spotkań z wykonawcami, zakupy (alkohol i koszyki ratunkowe) oraz sporo pracy koncepcyjnej - przypuszczam, że zebranie potwierdzeń od wszystkich gości zajmie nam pół soboty, a drugie tyle - usadzenie ich.  Na razie wiemy, gdzie usiądziemy my, i że prawdopodobnie będziemy przy stole młodych tylko we dwoje. Nigdzie nie widziałam takiego sposobu zasiadania, więc nie bardzo możemy zebrać na ten temat feedback, ale jakoś ta opcja wydaje się najbardziej kusząca, więc chyba zaryzykujemy. Świadkowie będą mogli bawić się przy stołach dla gości, a my... cieszyć się nielicznymi chwilami we dwoje nad talerzem przystawek (i ciast!). ;)

Podczas majówki wybieram się na pierwszą, generalną spowiedź przedślubną i muszę przyznać, że trochę się stresuję. Przygotowania do ślubu to też przygotowania duchowe, choć może moje notki sugerują, że to przede wszystkim wybór motywu przewodniego i właściwych muzyków. ;) O kwiatach i wykonawcach po prostu łatwiej pisać, niż o emocjach, jakie się przeżywa na myśl o tym, że już za chwilę złożysz swoje życie w dłonie drugiej osoby. Na zawsze. Nie tylko na dobre czasy, kiedy jesteśmy młodzi, piękni i nie działamy sobie na nerwy (aż tak bardzo). Myślę, że warto na taką drogę wejść z czystą kartą. :)

wtorek, 26 lipca 2016

Jak wybrać piosenkę na pierwszy taniec?

Paper Antler / ruffledblog
Jednym z największych dylematów Par Młodych jest wybór piosenki na pierwszy taniec. Jeśli nie mają "swojej piosenki", jeśli szukają czegoś niezwykle romantycznego i melodyjnego, jeśli ma to być coś nieoklepanego, to... mają problem? A wcale nie muszą, bo problem z wyborem odpowiedniej piosenki tkwi w głowie, nie na listach weselnych hitów na pierwszy taniec.

Jak, mądrala ja, radzę Wam wybrać piosenkę na pierwszy taniec?

1.  Po co Wam ta piosenka i ten taniec?
Jest jedna, prosta, idealna odpowiedź. Oczywiście jak przystało na osobę, która tańczyć nie lubi, sama na to nie wpadłam, ale przeczytałam gdzieś tą myśl i w nią uwierzyłam. "Pierwszy taniec to niesamowicie magiczna chwila, gdzie tańcząc ze sobą odrywamy się na chwilkę od całego weselnego cyrku i dziękujemy sobie za sakrament, którego sobie udzieliliśmy. Ta piosenka ma być "nasza", a nie odpowiednia do tańca czy choćby ładna.".
Co oznacza "nasza"? Nasza/Wasza w tej chwili. Nie musi być wyjątkowa od 5 lat, wystarczy, że będzie wyjątkowa od tej chwili.
To też całkiem solidny dobry argument na to, że jeśli w wyuczonym tańcu nie czujecie się dobrze, to warto z niego zrezygnować i zwyczajnie się "przytulić" :)

2. O czym powinna opowiadać?
Jeśli zapytalibyście mojego męża czy tekst ma znaczenie, to on odpowiedziałby, że nie ;) Ja Wam powiem, że jednak trochę ma. Myślę jednak, że wcale nie musicie słuchać ani jego, ani mnie. Bo jeśli jest jeden jedyny utwór, który ma niewłaściwy tekst, ale Wy bawicie się do niego najlepiej na świecie - to bierzcie!
Potrzebujecie dobrego tekstu? Wg mnie wcale nie musi być on o miłości, niech będzie o czymś co jest dla Was obojga ważne. Większą uwagę zwróćcie na to czego nie chcecie w nim usłyszeć - o nieszczęśliwej miłości, uzależnieniach czy życiowych tragediach.

3. Droga eliminacji
Kompletnie nie macie pomysłu? Coś musicie mieć. Piosenki, które podobały się Wam kiedyś, które podobają się Wam dziś, które kojarzą Wam się z pierwszymi wspólnymi wakacjami, które są ponadczasowymi hitami, z ulubionego filmu, właśnie usłyszane w radio... Zróbcie listę ze wszystkimi fajnymi piosenkami z jakimi mieliście styczność, a potem je eliminujcie. Zerknijcie na tekst, sprawdźcie czy melodia Wam odpowiada, odrzućcie te, które z jakiegoś powodu Wam tu nie pasują. Jeśli lista nadal jest długa, to szukajcie nowych powodów do eliminacji piosenek. I przejdźcie do kolejnego punktu :)

4. Piosenka musi pasować do tańca
Nie macie pomysłu na piosenkę, ale wiecie co chcecie zatańczyć? Nie macie pomysłu na nic, ale idziecie na kurs pierwszego tańca? Idźcie, pokażcie instruktorowi swoje umiejętności i listę z kilkoma (tak do maks 10) Waszymi propozycjami utworów. Niech zdecyduje za Was albo pokaże Wam co możecie przy tych utworach zrobić, a co może być poza Waszym/piosenki zasięgiem :)
My z PM dokładnie tak zrobiliśmy :D I stanęło na I Say a Little Prayer :)

A Wy jakie macie sposoby na wybór piosenki na pierwszy taniec?

wtorek, 7 czerwca 2016

"Ten dzień był prostszy i dużo mniej stresujący niż mi się wcześniej wydawało, że będzie." - wywiad z Dagmarą :)))

Bajkowe Śluby
Nie chcecie wiedzieć ile stron ma ten tekst w wordzie, ale... chcecie go przeczytać :) Znajdziecie w nim masę pozytywnej energii i szczerej radości, cudowną naturalność i normalność, podejście do ślubu i wesela, które od miesięcy mnie zachwycało. Dziś, po kilkutygodniewej przerwie od jej wpisów, możecie przeczytać mój (i częściowo Wasz) "wywiad" z Dagmarą-już-po-ślubie :)

Rozmawiam z wieloma Pannami Młodymi i muszę przyznać, że nie spotkałam jeszcze tak dobrze zorganizowanej, z planem na każdy dzień, jak Ty. Jak się tego nauczyć? Masz dla innych jakieś rady?
Nie do końca wiem jak na to pytanie odpowiedzieć. ;) Rzeczywiście podczas organizacji ślubu sama siebie zaskoczyłam tym jak dobrze potrafię być zorganizowana. Miałam listy na każdy miesiąc (potem już nawet na każdy dzień), plik w excelu z zapisaną każdą wydaną złotówką itd. Nie znam chyba jednak sposobu na to, jak się tego nauczyć. Ja po prostu jestem zadaniowcem (nie tylko w kwestii organizacji ślubu), potrzebuje liste i konkretne punkty, które mogę z niej wykreślać. Muszę mieć zawsze wszystko rozpisane i zanotowane w kalendarzu. Wiem, jak sama się ze mnie śmiałaś, gdy dokładnie planowałam napisanie postów. ;) U mnie to tak działa, że jak coś zapiszę to jest duże prawdopodobieństwo, że to po prostu zrobię. Więc zapisuje sporo. ;)
Rady dla Panien Młodych? Dla mnie to zdecydowanie właśnie przygotowanie listy rzeczy do załatwienia i skrupulatne dopisywanie do niej wszystkiego co nam przyjdzie po drodze do głowy. Wtedy o niczym nie zapomnicie.

Czy (i jeśli tak, to dlaczego) poleciłabyś narzeczonym zrobienie sesji narzeczeńskiej?
Jasne, że tak! Zawsze byłam na tak, zanim tę sesję jeszcze w ogóle zrobiliśmy. Przede wszystkim to jest rewelacyjna pamiątka. Ja się ciągle śmieję, że piękniejszych zdjęć to już pewnie w życiu mieć nie będziemy. No taka prawda. :P Poza tym zawsze jest to jakaś okazja do zapoznania się z fotografem, który przecież najczęściej jest dla was kimś zupełnie obcym, a ma wam towarzyszyć w tym ważnym dniu. Warto więc wykorzystać taką okazję na poznanie się i w dzień ślubu być już przynajmniej w tej kwestii spokojniejszym. Poza tym fotograf to jedno, ale jest jeszcze aparat. I na mnie on za pierwszym razem zadziałał naprawdę przerażająco i paraliżująco. :P Jest jeszcze kwestia tego jak podchodzicie do zdjęć. Ja zdjęcia uwielbiam i najchętniej obwiesiłabym nimi wszystkie ściany w mieszkaniu. Wiem, że po odebraniu gotowego materiału będę musiała się opanowywać. ;)  Na razie mamy dopiero kilka zdjęć zarówno z sesji narzeczeńskiej, jak i ze ślubu, a ja i tak je wszystkie oglądam kilka razy dziennie. Mam świra na tym punkcie, przyznaje się. :P
Róbcie sesję narzeczeńskie, róbcie koniecznie! Wiem, że narzeczeni są czasem mniej chętni i mój też taki był, ale zdecydowanie warto spróbować ich przekonać.

Ulubione pytania wszystkich w Internecie: Coś się nie udało? :) Coś byś zmieniła? :)
Nie zmieniłabym nic, bo każda zmiana spowodowałaby, że ten dzień nie byłby już taki sam. A w moim osobistym odczuciu był najlepszy, jaki tylko mógł być. :) Ale owszem były rzeczy, które się nie udały. Nie udała się nasza oprawa muzyczna na mszy. Nie dogadali się ze sobą ludzie, nawaliło nagłośnienie itd. Spojrzeliśmy się na siebie porozumiewawczo z PM przed tym ołtarzem. Ja wyszeptałam do niego, że coś nam nie wyszło z tą muzyką. Ale wszystko z uśmiechem. :P No co już mogliśmy wtedy zrobić? Choć znając mojego męża to przez sekundę mi przeszło przez myśl czy za chwilę mi spod tego ołtarza nie ucieknie, żeby zrobić tam porządek. :D
Kolejna rzecz, która nie wyszła to mój odnaleziony o trzeciej w nocy tren. Moja suknia początkowo miała tren składający się z trzech warstw: satyna, koronka i na to tiul. Z satyny zrezygnowałam od razu, ale koronka i tiul miały zostać. Na ostatniej przymiarce okazało się, że tren jest jednak tylko z tiulu. Trochę mi było przykro, bo ta koronka efektownie wyglądała, ale już się nawet nie odezwałam. Teraz po czasie wiem, że chyba się po prostu w tym salonie nie dogadałyśmy i że trzeba było temat trenu drążyć. Finalnie gdzieś już nad ranem przy moich tańcach i podskokach nagle pociągnęła się za moją suknią długa warstwa koronki. Byłam przekonana, że po prostu się porwała! I tak się już wtedy tylko z tego śmiałam. :P Jednak po dokładnych oględzinach moich przyjaciółek okazało się, że się po prostu odpiął koronkowy tren. Nie wierzyłam! Myślałam, że chcą mnie tylko uspokoić, że suknia jest w całości. Zaprowadziły mnie do lustra i wszystko dokładnie pokazały. No nic, sfotografujemy tren na plenerze. Lepiej, że odkryłam go tak późno niż w ogóle! :D
Może też do rzeczy, które nie wyszły można by zaliczyć moje spuchnięte nogi, które przestały mieścić się w butach już koło północy. :P Nie miałam żadnych innych na przebranie, więc przetańczyłam do rana na boso, a po weselu moje nogi wyglądały jakbym wróciła z pracy w kopalni. ;)
Poza tymi drobnymi wpadkami, cała reszta wyszła nawet lepiej niż planowaliśmy. :)

Czy mieliście jakiś motyw, kolor przewodni?
Nie mieliśmy koloru przewodniego, bo ja sama nie jestem zwolennikiem dobierania wszystkich dodatków w jednym kolorze, szukania w popłochu muchy o odpowiednim odcieniu, narzekania na ściany czy serwetki na sali. ;) Po prostu łatwiej się planuje gdy nie jest się ograniczonym choćby właśnie kolorystycznie. Mieliśmy za to motyw przewodni. Miało być sielsko, kolorowo, polnie czy nawet wiejsko jak się czasem śmiałam. :P Marzył mi się bukiet z polnych kwiatów, słoiki zamiast wazonów, mały drewniany kościół, wianek we włosach... I wszystkie te marzenia się pięknie ziściły! Nie byłam może typową panną młodą i nie potrafię nawet odpowiedzieć na pytanie z jakich kwiatów składał się mój bukiet, ale naprawdę szczerze polecam tą odrobinę luzu przy planowaniu. Moje florystki wiedziały tylko, że ma być kolorowo, nie interesowało mnie jakie to dokładnie będą kolory. ;)
Swoją drogą pamiętam jak pan od fotobudki uparcie chciał podkolorować nasze ptaszki (na wydrukach zdjęć) właśnie na kolor przewodni. A my je chcieliśmy po prostu czarne. ;)

Czy wykonywaliście jakieś rzeczy, dekoracje samodzielnie?
Kilka rzeczy przygotowaliśmy sami. Samodzielnie przygotowywaliśmy podziękowania dla gości, osobno zamawiając fiolki, osobno kupując odpowiednią herbatę i na koniec doczepiając zamówione karteczki. PM sam przygotował drogowskaz kierujący na nasze wesele oraz piękne, drewniane tablice na sznurkach. Były na nich wypisane ważne dla nas daty i parę słów. Dodatkowo zaproszenia, które co prawda kupowaliśmy gotowe, ale projekt zmodyfikowaliśmy samodzielnie - choć znów bardziej zrobił to PM. Muszę w ogóle mojego męża pochwalić, bo się niesamowicie zaangażował właśnie w te szczegóły i różne elementy wizualne. I bardzo się starał by wszystko wyszło idealnie. Po części sami zrobiliśmy też pudełko na koperty. Kupiliśmy zwykłe drewniane pudełko, które pomalowaliśmy na biało i ozdobiliśmy naszymi imionami oraz datą. Kupiliśmy w tym celu małe literki i cyfry wykonane ze sklejki.  

Jak spędziłaś sobotnie przedpołudnie?
Mieszkaliśmy już z PM razem przed ślubem, ale noc z piątku na sobotę postanowiliśmy dla podsycenia emocji spędzić osobno. Ja spałam u mojej mamy, gdzie w tym czasie nocowała też siostra z mężem i dwójką dzieci. Mieszkanie nie jest za duże, miejsc noclegowych też nie ma za wiele, więc spałyśmy w piątek we trójkę: ja, mama i moja niespełna trzyletnia siostrzenica. I to też było super! W sobotę od rana czytałam w łóżku bajki, potem układałam klocki itd. Ani trochę nie czułam, że DZIŚ wychodzę za mąż! :D Był czas i na zabawę i na spokojne śniadanie czy kawę. Fryzjerkę miałam dopiero o 10.30, ale gdy ona przyjechała nadal nie czułam, że to już. 

Organizowaliście tradycyjne błogosławieństwo?
Początkowo nie chcieliśmy błogosławieństwa w ogóle. U mnie jakoś nie ma tego zwyczaju. Mamie PM jednak bardzo na tym zależało. Wyszłam z założenia, że to jest temat, w którym absolutnie nie wypada nam się na siłę upierać, że nie chcemy, jeśli bliskiej nam osobie na tym zależy. Błogosławieństwo więc się odbyło, ale ciężko mi określić czy w tradycyjnej formie. Byliśmy my i rodzice, bez żadnych dalszych osób jak to się czasem zdarza. Nie było też klękania, a całość zajęła może trzy minuty. 

Czy możecie jakieś nauki i poradnie rodzinną w Poznaniu polecić?
Nauki robiliśmy w poznańskiej farze i trwały one przez trzy soboty z rzędu. Było to dla nas jedyne możliwe rozwiązanie, bo przez tryb pracy nie było mowy o naukach odbywających się w tygodniu. Wśród tego wszystkiego co się słucha o naukach te były w moim odczuciu całkiem ok. ;)
Poradnie (na ul. Gieburowskiego) natomiast odbyliśmy na jednym spotkaniu, które trwało podwójną ilość czasu i obejmowało tak jakby dwa spotkania. Trzecie spotkanie było dla chętnych. 

Jak wyglądały Wasze podziękowania dla rodziców i gości?
Z podziękowaniami dla rodziców mieliśmy początkowo spory problem. Moi rodzice są po rozwodzie co już automatycznie niektóre formy podziękowań (typu wycieczka/wyjście dla rodziców) wyklucza. Nie przekonywały mnie też różne znane formy podziękowań, takie jak skrzynie dla rodziców z alkoholem/słodyczami/kawą itd. Wiedzieliśmy też, że nie chcemy żadnej piosenki ani tańców. Przez jakiś czas chodziło mi po głowie by w ogóle nie dziękować na weselu tylko przed/po nim, ale rodzicom chyba jednak sprawiło przyjemność to, że odbyło się to w trakcie wesela. Na krótko przed ślubem ustaliliśmy, że damy rodzicom po jednym zdjęciu z naszej sesji narzeczeńskiej wywołanym w większym formacie i oprawionym. Nie przygotowaliśmy sobie też żadnej gotowej mowy. W rezultacie PM powiedział kilka zdań podziękowania do mikrofonu, a ja nie chcąc pozostać gorsza spróbowałam po nim. I tu właśnie wyszła moja łatwość do wzruszania się. Musiałam przerwać w pół zdania, bo nie byłam w stanie mówić. ;)
Natomiast z podziękowaniami dla gości poszło nam sprawniej i juz dużo wcześniej mieliśmy na nie pomysł. Przygotowaliśmy małe szklane fiolki z herbatą oraz doczepioną na sznurku karteczką z podziękowaniem. 

Jaką i skąd miałaś suknie ślubną? Czy w dniu ślubu byłaś z niej w pełni zadowolona?
Moją suknię ślubną zakupiłam w salonie AmyLove w Poznaniu. Była ona koronkowa z dodatkiem tiulu oraz pięknie wyciętymi plecami. To te plecy spowodowały, że właśnie ją wybrałam. :)
W tym temacie chyba jednak nie byłam typową panną młodą, bo wybór sukni był dla mnie jednym z mniej przyjemnych etapów przygotowań. Nigdy jakoś nie marzyłam o wielkiej, białej sukni i o tym by przez jeden dzień być księżniczką. :P Większość sukni ślubnych po prostu jakoś do mnie nie trafia. Jeszcze długi czas przed ślubem byłam zakochana w projektach Anny Kary – lekkich i zwiewnych. I pewnie bym jakąś suknię od niej kupiła, gdyby nie niesympatyczna obsługa na jaką natrafiłam w salonie w Poznaniu. ;) Jak widać to ma duże znaczenie!
Moja sukienka bardzo mi się podobała i nie żałuje jej wyboru, ale jestem też przekonana, że gdybym miała szukać jej po raz drugi to zdecydowałabym się na inną. Pewnie bardziej sielską i lekką. ;) 

Jak zareagował PM, gdy Cię zobaczył?
To był zdecydowanie najlepszy moment całego tego dnia! Zacznijmy od tego, że jestem wielką zwolenniczką tych tzw. first looków i wiedziałam, że to musi być moment pełen emocji. Bardzo chciałam byśmy byli wtedy z PM sami (jedynie z fotografem gdzieś z boku). Miałam w planach by po prostu wszystkich z tego mieszkania na kilka minut delikatnie wyprosić. Jednak w całym tym przedślubnym zamieszaniu, gdy w mamy mieszkaniu było już naprawdę sporo ludzi chciałam machnąć ręką i z tego zrezygnować. I to chyba tylko dzięki uporowi mojej świadkowej pomysł jednak został zrealizowany i wszyscy z tego mieszkania zostali po prostu wyrzuceni. ;) PM gdy mnie zobaczył to się po prostu niesamowicie wzruszył i dla mnie to było najpiękniejsze i najcudowniejsze co tylko mógł zrobić. Na co dzień to ja jestem tą osobą, która często wzrusza się i płacze, jemu się raczej nie zdarza i nie spodziewałam się takiej reakcji. Ja nawet nie byłam przekonana czy jemu się spodoba moja suknia czy fryzura. :P
Zdecydowanie polecam wszystkim zorganizowanie tego momentu sam na sam, wystarczy dosłownie kilka minut. Gdy macie ogród zadanie jest ułatwione i nie trzeba ludzi wyrzucać z domu. :P

Na co dzień nosisz okulary, dlaczego w dniu ślubu zdecydowałaś się na soczewki kontaktowe? 
Ani przez jedną minutę nie przyszło mi do głowy by iść do ślubu w okularach. Jakoś mi się to nie zgrywało z całą wizją mojego wyglądu tego dnia. Nie wspominając już po prostu o wygodzie podczas tańców itd. Przez długi czas myślałam, że po prostu zdejmę okulary na ten dzień i tyle. Mam niewielką wadę i wydawało mi się, że przeżyje ten dzień bez nich. Ale tak na kilka miesięcy przed ślubem zaczęłam skupiać się na tym, jak jednak niewyraźnie widzę, wszystko co jest choćby kawałek dalej, bez okularów. I pomyślałam sobie, że przecież tego jednego, jedynego dnia chcę właśnie zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej! Tak urodził się pomysł z soczewkami, których nigdy wcześniej nie nosiłam i nie wiedziałam czy to w ogóle jest dla mnie. Po badaniu i odpowiednim dobraniu soczewek okazało się to prostsze niż myślałam. Od samego początku nie miałam żadnego problemu z ich zakładaniem czy ściąganiem, a moje oczy też bardzo dobrze znosiły nawet długie godziny z nimi. Na pewno nie zdecydowałabym się na założenie soczewek pierwszy raz w dniu ślubu, bo nigdy nie wiemy jak nasze oczy zareagują. Ja je kilka razy testowałam nim nastał ten dzień. Jestem bardzo zadowolona, że nie zdecydowałam się pójść zupełnie bez niczego, bo wyraźny obraz w dniu własnego ślubu jest jednak bardzo ważny. :)
Na co dzień jednak bardo lubię moje okulary i soczewki noszę teraz zdecydowanie sporadycznie.

Czy pojawiły się u Ciebie łzy podczas przysięgi lub w innym momencie?
Łez podczas przysięgi nie było co zdziwiło mnie niesamowicie, bo mi naprawdę dużo nie potrzeba by się wzruszyć. Płaczę na filmach, płaczę na cudzych ślubach, nawet na reklamach zdarza mi się uronić łzę. :P Moje emocje dzień przed ślubem czy w sam dzień ślubu mocno mnie zaskoczyły. Nie było stresu, nie było płaczu, była duża pewność i z tego co mówią ludzie dookoła-dużo uśmiechu.
Były tylko dwa krótkie momenty, gdy rzeczywiście łezka mi się w oku zakręciła. Przy podziękowaniach rodzicom i przy przemowie mojej mamy. Powiedziała ona wznosząc toast kilka zdań o mnie, o PM, o nas i bardzo mnie to wtedy wzruszyło.

Czy stresowaliście się pierwszym tańcem? Jak sobie z nim poradziliście?
Pierwszy taniec to była moja zmora od samego początku. Najchętniej bym całkowicie z niego zrezygnowała, ewentualnie pobujała się przed dwie minuty przytulona do PM. Jemu jednak zależało na tym by nauczyć się czegoś więcej, a ja (z miłości) się zgodziłam. ;) Odbyliśmy pięć indywidualnych lekcji i nauczyliśmy się krótkiego, dwuminutowego układu. Ja stresowałam się strasznie już na samych lekcjach (choć miałam też z nich sporo frajdy) i byłam pewna, że na weselu po prostu będzie panika z mojej strony. A tu znów zaskoczenie. ;) Zatańczyliśmy pierwszy taniec oboje na totalnym luzie i z szerokimi uśmiechami. Co więcej, już po tym tańcu okazało się, że moich rodziców nie było w tym czasie na sali. Mama nie mogła przeboleć tego, że ją ten taniec ominął. Tym sposobem już po dobrych 2-3 godzinach poprosiła DJa o DRUGI pierwszy taniec. On oczywiście najpierw przyszedł z tym do nas, a ja znów na totalnym luzie machnęłam ręką i się zgodziłam.
Nie chciałam zatańczyć ani jednego pierwszego tańca, a zatańczyliśmy dwa i nie miałabym wtedy większego problemu by zrobić to jeszcze kolejny raz. :D

Jak poradziłaś sobie ze stresem, o ile w ogóle był?
Stresu naprawdę nie było i do tej pory w to nie wierzę! W wieczór przed ślubem, gdy byliśmy na sali, zachwyciłam się jak będzie pięknie, ale nadał nie czułam, że to już. Rozstawialiśmy winietki, podziękowania dla gości, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić, że jutro będziemy się tam bawić na naszym weselu.
Jedyny moment kiedy poczułam jakikolwiek stres to było wtedy, gdy w sobotę przyjechali fotografowie (fryzjerka i makijażystka wcześniej nie zrobiły na mnie wrażenia, mimo że przecież nikt na co dzień tak wokół mnie nie biega :D). Ale ten stres i szybsze bicie serca potrwało kilka minut i przeszło. Potem wszystko było na spokojnie. A gdy przyjechał Pan Młody to już w ogóle niczego się nie bałam. ;) I mówię to ja – najbardziej zestresowana osoba na świecie! :P
Gdy usiedliśmy przed ołtarzem to wiem, że trzęsły mi się ręce, bo widziałam jak lata mi bukiet. :D Ale ja nie potrafię utrzymać nietrzęsących się rąk w żadnej sytuacj,i więc tutaj akurat nie mogło być inaczej.

Jakieatrakcje były przewidziane dla gości? Jak na nie zareagowali?
Chcieliśmy się zdecydować tylko na jedną taką typową atrakcję weselną typu fotobudka/barman/sztuczne ognie itd. Nie chcieliśmy robić kilku rzeczy po części ze względu na koszty, ale w dużej mierze też dlatego, że według mnie co za dużo to nie zdrowo. Nieraz powtarzam, że wesele to nie festyn, żeby prześcigać się z atrakcjami, a mam wrażenie, że trochę to w tę stronę czasem idzie. Była więc fotobudka, która cieszyła się rzeczywiście super wzięciem, ale nie spowodowała jednocześnie, żeby na parkiecie było pusto. Były też już późnym wieczorem zimne ognie zapalone na dworze oraz o północy kilka oczepinowych konkursów.
Mam bardziej tradycyjne podejście do atrakcji weselnych i dla mnie nadal największą atrakcją jest muzyka i tańce. Z naszymi przyjaciółmi zostaliśmy na parkiecie do rana. :)

Czy księdza gości połączona z fotobudką okazała się dobrym pomysłem?
Jak najbardziej. To, że będziemy mieć fotobudkę ustaliliśmy już na samym początku organizacji naszego wesela. Udało nam się ją dodatkowo załatwić w całkiem korzystnej cenie. Skoro fotobudka, to bardzo szybko przyszedł nam do głowy pomysł, by te zdjęcia wykorzystać właśnie w księdze gości. Stworzyliśmy w tym celu instrukcje, którą postawiliśmy przy księdze. Goście robili masę zdjęć, wklejali nam do środka i pisali nam życzenia. Nie byłam pewna czy to się uda i czy w rezultacie nie zostanie nam więcej pustych kartek niż pełnych. Udało się bardzo i mamy prawie całą księgę wypełnioną. :) Polecam, to bardzo fajna pamiątka!

Kto pomagał Wam w organizacji/koordynacji/ogarnianiu podczas wesela?
Podczas wesela bardzo, bardzo pomogli nam świadkowie. Wybraliśmy do tej roli naszych najlepszych przyjaciół i był to zdecydowanie najlepszy wybór. Byli z nami już od przygotowań w domach i zostali do samego końca wesela. Byli niezastąpieni od samego początku. Pomagali w koordynowaniu ludzi: zapraszali wszystkich do wejścia do kościoła byśmy mogli wejść ostatni i tak samo po mszy zadbali o to by wszyscy czekali na nas na zewnątrz. Pomogli przy życzeniach odbierając wszystkie prezenty. My nie musieliśmy o tym w ogóle myśleć. Odebrali klucze od naszego pokoju, wszystkie nasze rzeczy porozkładali, pochowali itd. Dzięki tym dwóm osobom my z PM naprawdę nie musieliśmy się zajmować takimi kwestiami właśnie organizacyjnymi podczas wesela. Byli nieocenieni także w dalszej części wesela – to tylko dzięki nim tak fajnie wyszła akcja z zimnymi ogniami.
W trakcie wesela bardzo nam pomogła również siostra PM, która zajęła się wszelkimi płatnościami, których trzeba było dokonać tego dnia.

Z czego, biorąc pod uwagę wszystkie efekty przygotowań, jesteś najbardziej zadowolona?
Mogę odpowiedzieć ze wszystkiego? :D Bo chyba nie potrafię odpowiedzieć inaczej. Wszystkie te elementy złożyły się na tak cudowną całość, że nie odjęłabym niczego z tego dnia. Miałam najpiękniejszy bukiet na świecie, pięknie udekorowaną salę, makijaż jakiego nie miałam wcześniej nigdy w życiu, cudownych gości, najlepszych świadków, świetnie poprowadzone wesele, a z tego wszystkiego będą jeszcze przepiękne zdjęcia. Głupio się tak zachwycać własnym ślubem i weselem, nie? :D
Ja już mówiłam, że nic bym nie zmieniła, a zachwycałam się każdym elementem po kolej i ciężko mi wybrać numer jeden.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w całym tym dniu?
Najtrudniejsze? Chyba nie mam czegoś takiego. Trudno to się tańczyło i chodziło w za długiej sukni na boso co najwyżej. :D
Ten dzień był prostszy i dużo mniej stresujący niż mi się wcześniej wydawało, że będzie.

Gdzie zdecydowaliście się zrobić sesję poślubną?
Sesję poślubną robimy jutro! :) I znów strasznie, strasznie się cieszę na kolejne śliczne zdjęcia. :D
Mi jakiś czas temu zupełnie przypadkowo wpadły w oko Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich – gdzieś mi po prostu mignęło jedno zdjęcie z tego miejsca. Pokazałam PM komentując, że ładne byłyby tam zdjęcia. A on już sam opowiedział o tym naszym fotografom i tym sposobem zostało postanowione. ;) Z Poznania mamy więc trochę kilometrów i moja mama, gdy się dowiedziała o tym pomyślę powiedziała: „Dziecko drogie! Ale czemu wy jedziecie tak daleko pod ten Karpacz? Czy w okolicy Poznania nie ma ładnych miejsc na zdjęcia?” :D Oczywiście, że są! Przykładem jest choćby nasza sesja narzeczeńska wykonana pod Poznaniem. Ale gdzieś dalej piękna miejsca też są, więc dlaczego by nie pojechać?

I na koniec... Twoje najzabawniejsze wspomnienie z tego dnia :)
Było kilka sytuacji, które wywołały u mnie tego dnia śmiech i jednocześnie są teraz miłymi wspomnieniami. Był odnaleziony nad ranem tren, były dwa pierwsze tańce, był też wielki robal na mojej sukni (naprawdę gigantyczny!), a mój mąż zamiast go natychmiast ściągnąć, najpierw poprosił naszą fotograf o zrobienie mu zdjęcia! :P Były żarty z drogich skarpetek mojego męża i wyciągnięty na oczepinach paragon z McDonalda z tego dnia. Tak, mój przyszły mąż jadąc po mnie wjechał ze świadkiem do McDonalda! Na pół godziny przed ceremonią było też nasze wspólne (moje i PM) pójście do toalety, ponieważ nie radziłam sobie sama z suknią. W perspektywie nas przed ołtarzem za kilka chwil było to naprawdę zabawne. ;)
I właśnie te różne śmieszne historie tworzą ten niepowtarzalny dzień. Nie najpiękniejszy, ale na pewno jeden z piękniejszych. Czekamy na kolejne! :)

Jeśli ciągle Wam mało, to... kiedyś doczekacie się wpisu Dagi do GNPM, a dziś... odsyłam Was na JEJ blog - Nasze ślubne opowieści :)

sobota, 7 maja 2016

2 tygodnie do ślubu, czyli jest pięknie [Dagmara]

Terra Lange
Na dwa tygodnie przed ślubem odbieram suknię ślubną, robię próbny makijaż i bawię się na swoim weekendzie panieńskim. Dzieje się! Chyba mój, jak do tej pory, najbardziej ślubny weekend. Na panieński czekam od dawna i jestem bardzo ciekawa co dziewczyny wymyśliły. Póki co wiem tylko tyle, że mam zabrać śpiwór i cieplejsze ubrania na zmianę. ;) (choć gdy wy to czytacie to pewnie wiem już nieco więcej ;p). PM ma jednocześnie jutro swój wieczór kawalerski i właśnie się zastanawiam czy już się zacząć o nich martwić. :P  
Maj w rozkwicie, wiosna na całego, a mi z buzi wciąż nie schodzi uśmiech. Czy jest stres? Nie, ale zdecydowanie są emocje. Jest takie uczucie w piersi, że czasem mnie po prostu coś ściska. Ja już zaczynam się wzruszać, a to jeszcze nie jest ten dzień. :P Jedyne co mnie rzeczywiście, faktycznie stresuje to nasz pierwszy taniec (ale chyba każda para tak ma, albo przynajmniej większość) i to czy nie przydarzy się nam jakiś wypadek losowy, który spowoduje, że coś pójdzie nie tak. Małe wypadki niech się nawet zdarzają, będzie co wspominać, a wiem z doświadczenia, że przecież zawsze coś i tak pójdzie inaczej niż sobie planowaliśmy. Proszę tylko niech ominą nas jakieś większe kataklizmy. ;) 

W przeciągu ostatniego tygodnia dokończyliśmy podziękowania dla gości oraz przygotowaliśmy te dla rodziców. Wybraliśmy również pieśni, które będą śpiewane w trakcie uroczystości w kościele i przygotowaliśmy (a raczej PM przygotował ;)) dwa elementy dekoracyjne, ale na razie nie chcę tu zdradzać więcej. 

Rozesłaliśmy po dalszych znajomych elektroniczne zawiadomienia i po raz kolejny w tych ślubnych okolicznościach jestem tak niesamowicie uradowana ludźmi i tym jak fajnie potrafią się zachować. Aż ciepło się robi na sercu, gdy osoby z którymi już jakiś czas się nie widziałam piszą bardzo miłe słowa i mówią, że zrobią co w ich mocy by w tym dniu złożyć nam osobiste gratulacje. A mi naprawdę dużo ostatnio nie potrzeba by się wzruszyć. 

Wieczorami ćwiczymy nasz pierwszy taniec. Depczemy sobie po stopach, kończymy dziesięć sekund po ucichnięciu piosenki itd. ;) Ja naprawdę nie wiem czemu się w ogóle zgodziłam na jakikolwiek układ i dlaczego nie możemy się po prostu przez dwie minuty pobujać przytuleni do siebie. Układ jest co prawda najprostszy jak chyba tylko może być, ale mimo wszystko - to nadal układ. No, ale czego się nie robi z miłości. :P Mamy jeszcze całe dwa tygodnie! W tańcu z gwiazdami dają radę w tydzień, to my nie damy? :D

Na dwa tygodnie przed ślubem mamy już właściwie (prawie) wszystko gotowe. A to czego jeszcze nie mamy - zaczyna mi już być wszystko jedno. ;) Cieszę się, że nie oszaleliśmy, że nie panikuje, dlatego że nie podoba mi się żaden bukiet pod kolor muszki PM, a serwetki na sali są w złym kolorze. ;) Nie mamy koloru przewodniego, nie zdobimy naszych domów balonami, nie dobieramy swoich dodatków pod kolor ścian na sali. Ja nawet nie wybieram kolorów kwiatów i dobrze mi z tym, bardzo dobrze. Planujemy ten ślub i wesele ponad dwa lata i to nie tak, że nic mnie nie obchodzi. Niejeden szczegół mamy dopracowany do perfekcji i poświęciliśmy na organizację tego dnia naprawdę masę czasu. Ale daleko mi do przejmowania się z powodu złego odcienia obrusu/bukietu/muszki/. I dobrze mi się z tym żyje.

Pamiętam jak byliśmy z PM szukać dla niego koszuli i Pani mnie zapytała w jakim odcieniu jest moja suknia. A ja nawet nie wiem czy to ivory czy jeszcze inny rodzaj bieli. ;) Koszula PM ma być dla mnie śnieżnobiała, a nie dopasowana do mojej sukni. Podobno sytuacja była, gdy na przymiarce sukni ślubnej Pani zobaczyła moje szare buty i powiedziała coś w stylu: "O, to wszystkie dodatki będą takie szare!". A ja odpowiedziałam: "Nie, to tylko szare buty ;)".

Fajnie jest też wybrać właściwych ludzi i im zaufać - mówię tu o usługodawcach. Jestem pewna każdego naszego wyboru w tej kwestii. Wiem, że mamy najlepszych fotografów, świetnego dja i florystki, z których pracy będę zachwycona. Naszą weselną restaurację znamy nie od dziś i nie raz już tam jedliśmy, a o weselach słyszeliśmy same dobre opinie. I to też powoduje, że się nie przejmuje.

No to odliczamy dalej! I sprawdzamy prognozę pogody, wcale się nie przejmując jeśli pokaże ulewne deszcze. Choć na razie nie pokazuje. ;)

czwartek, 21 kwietnia 2016

1 miesiąc do ślubu, czyli to już za moment [Dagmara]


planning, design, florals: Seventh Stem Floral
via: greenweddingshoes
No dobra, miesiąc temu pisałam, że skończyły się przelewki, że to już za moment, że to właściwie już. To ja się pytam: co ja mam napisać teraz?! :D Że to już tylko 30 dni? Że już właściwie prawie mamy maj? Że przestałam odliczać miesiące, a odliczam tygodnie, których też jest zaskakująco mało? Że za miesiąc o tej porze będę już żoną?

Aż ma się ochotę zapytać: Ale kiedy to się stało? :) Nie wiem kiedy ani jak to się stało, ale jedno co wiem, że bardzo mnie to cieszy.

Dni mijają (wręcz uciekają!), a my powoli, skrupulatnie odhaczamy kolejne sprawy do załatwienia. Wszystko co najważniejsze już jest, zostały drobiazgi bez których to wesele    i tak się odbędzie jeśli z czymś nie zdążymy. Ale jestem przekonana, że zdążymy. ;) Wiosna ostatnio chyba zrobiła sobie wolne, ale wciąż wierzę, że 21 maja będzie pięknie.

Jak nasze przygotowania?

- pierwszy taniec – jesteśmy już po czterech indywidualnych lekcjach, a ostatnio nawet zostaliśmy pochwaleni. :P Teraz planujemy już ćwiczyć sami, a ostatnią piątą lekcję zostawiamy sobie na poniedziałek przed ślubem. Cały czas nie wiem, jak uda mi się zatańczyć przed tyloma ludźmi, ale najwyżej zamknę oczy czy coś. ;)

- sesja narzeczeńska – jedna z rzeczy około ślubnych, która najbardziej mnie cieszy. Ciężko się nie cieszyć gdy ma się takich fotografów! :) Wszystko już przygotowane: mamy stroje, mamy balony, mamy miejsce i mamy datę – pojutrze! Co prawda marzyły mi się iście wiosenne zdjęcia w pełnym słońcu i dwudziestu kilku stopniach, a w sobotę ma ich być góra dwanaście, ale damy radę. Mój PM jest dość mocno przerażony wizją robienia tych zdjęć, a ja udaje, że nie ale również jestem. Tylko po prostu dużo bardziej się cieszę niż boję.

- zapowiedzi – moje już załatwione, a PM będą do obioru w maju.

- winietki, zawiadomienia, zawieszki – wszystko to zamówiliśmy w tym samym miejscu,    w którym zamawialiśmy zaproszenia. Czekamy aż do nas przyjdą.

- księga gości – jako, że mamy wynajętą fotobudkę, zdecydowaliśmy się na księgę do której goście będą wklejać zdjęcia i dopisywać coś od siebie. Księgę wraz z instrukcją zamówiliśmy w tym samym miejscu co zaproszenia, a do tego dokupiliśmy pisaki oraz naklejki, które posłużą do przyklejania zdjęć. Myślę, że jeżeli ten pomysł wypali to będziemy mieli bardzo fajną pamiątkę.

- próbna fryzura – jeszcze w marcu byłam na próbnej fryzurze i jestem z niej bardzo zadowolona. Choć miałyśmy trochę problemu, bo okazuje się, że jak włosów jest za dużo to też niedobrze. ;) Dodatkowo decyduje się na półwianek z żywych kwiatów i rezygnuje z welonu.

- pudełko na koperty – kupiliśmy zwykłe drewniane pudełko, a PM pomalował je na biało. Do tego dokupiliśmy drewniane literki i tym sposobem mamy coś zrobionego własnoręcznie  i dodatkowo niewielkim kosztem.

- suknia ślubna – byłam na przymiarce gdzie dopasowywałyśmy suknię do mojego wzrostu  i wymiarów. Kolejna przymiarka to już jednocześnie jej odbiór – 7 maja. Z suknią ślubną to u mnie był w ogóle dość ciężki temat. Jakoś nigdy nie byłam fanką tych sukni samych w sobie. Ta którą wybrałam nadal mi się podoba, ale nie jestem w niej tak do szaleństwa zakochana. Nie wiem, czy to tylko na filmach tak jest, czy to ze mną coś jest nie tak. ;) W każdym razie suknia jest i liczę na to, że z makijażem i fryzurą zrobi większy efekt.

- strój PM – chyba największa sprawa, którą udało nam się załatwić w ostatnim czasie. Kupiliśmy garnitur, koszulę oraz buty. Brakuje jeszcze kilku rzeczy typu spinki, pasek, druga koszula czy skarpetki, ale najważniejsze już jest. I nie powiem, bardzo mi się mój PM w tym wydaniu podoba. :)

- ustalenie menu – wczoraj byliśmy w tym celu w naszej weselnej restauracji. Wybór menu poszedł nam całkiem sprawnie. Znamy miejsce, w którym robimy wesele i nie jeden raz już tam jedliśmy więc też było nam prościej. Ustaliliśmy też wstępnie harmonogram wesela, liczbę gości (którą będziemy jeszcze potwierdzać), rozmieszczenie stołów itd.

- potwierdzenia od gości – do dziś mamy termin na uzyskanie potwierdzeń i zdecydowana większość zaproszonych osób dała już nam znać. Do dosłownie kilku będziemy musieli zadzwonić. Jestem szczęśliwa, bo rezygnację mamy jedynie ze strony dzieci czy osób towarzyszących. Nasze wesele nie będzie duże, bo nie zapraszamy nikogo z kim nie mamy stałego kontaktu. Może też dlatego nie mamy za bardzo odmów.

Wszystko idzie zgodnie z planem, a następny miesiąc mam już rozpisany co do dnia. W ogóle odkryłam w sobie chyba całkiem niezłą smykałkę organizacyjną podczas planowania tego ślubu i wesela. ;) Jak pomyślę o maju to buzia mi się śmieję, zawsze uwielbiałam wiosnę, ale ta w tym roku jest magiczna. Prawie osiem lat razem, a ja i tak nie mogę się doczekać aż zostaniemy mężem i żoną. Nie jest to dla mnie tylko formalność ani coś co nic nie zmieni. Jestem przekonana, że zupełnie inaczej jest mieć męża niż chłopaka czy nawet narzeczonego. Słyszałam, że jest dużo lepiej. ;)

czwartek, 24 września 2015

"Lepiej, lepiej", czyli nasze subiektywne doświadczenia z nauką tańca przed weselem

Mike Allebach.
Na jakieś 2-3 tygodnie przed ślubem poszliśmy z PM do szkoły tańca na naukę, sami nie wiedzieliśmy czego (czy bardziej pierwszego, czy bardziej użytkowego tańca). Poszliśmy, pomimo tego, że ja się zapierałam rękami i nogami, bo PM twierdził, że trzeba zatańczyć, a rolki, polonezy i tańce ze świadkami/rodzicami/dziadkami nie wchodzą w grę. Jak wrażenia i czy, wg mnie, było warto?

Na wstępie powinnam nas przedstawić. Oboje nie lubimy tańczyć, tańczymy średnio do 5 tańców na każdym weselu na którym jesteśmy. Dyskoteki widziały nas kilka razy w życiu, w większości były to te szkolne, gdzie ja podpierałam ściany i warczałam na każdego kto prosił mnie do tańca. Gdy tańczyliśmy jeden z pierwszych wspólnych razów na studniówce, to podbiliśmy koleżance oko (na szczęście dość delikatnie) ;) Obecnie staramy się więc tańczyć w kątach, z dala od ludzi. Ruszamy się niezgrabnie, stresujemy się zasadami i brak nam poczucia komfortu w tańcu.

Jak wspomniałam na początku na kurs poszliśmy, bo PM stwierdził, że trzeba i nie ma zmiłuj - musimy. I troszkę też z ciekawości jak to wygląda i czy rzeczywiście jesteśmy tak kiepscy jak nam się wydaje (sprawdzone, jesteśmy) :)

Nasze pierwsze zajęcia zaczęły się od "Dzień dobry, nie umiemy i nie lubimy tańczyć, za dwa tygodnie bierzemy ślub. Niech Pan z nami coś zrobi.". Po propozycji walca (angielskiego? nie pamiętam), na drugie zajęcia wróciliśmy już lepiej przygotowani - z listą pięciu piosenek z których instruktor miał wybrać tą do której najłatwiej będzie nam zatańczyć coś bardziej użytkowego (i to najprostszy sposób wyboru utworu na pierwszy taniec). I zaczęliśmy się uczyć.

Jak było na lekcjach?

Stresująco. PM nie stresował się ani przysięgą, ani pierwszym tańcem na sali tak bardzo jak tymi lekcjami! Nawet więcej: mniej stresował się nocami przed swoimi obronami, gdy jego stres i mnie nie pozwalał spać. W życiu nie widziałam go tak spiętego.
Za każdym razem idąc na zajęcia, i tu już oboje, czuliśmy się...  specyficznie. PM jakby stał przy tablicy na matematyce, a ja jakbym szła do szkoły! kompletnie nieprzygotowana.

Deprymująco? PM ma straszną potrzebę robienia wszystkiego co robi perfekcyjnie. Mnie nasze nieudolne próby śmieszyły, on się irytował.
Pewnego razu przyszliśmy na zajęcia sporo przed czasem i mieliśmy okazję podejrzeć parę trenującą (bo to nie były nieudolne ćwiczenia) przed nami. Instruktor sypał im komplementami jak z rękawa, a chwalenie nas polegało na "lepiej, lepiej, jest lepiej". Mnie to odpowiadało (mam awersje do chwalenia, które uznaję je za nieuzasadnione), ale PM lekko to bolało ;)

Czy było warto?

Szczerze? Nie. Jeśli przeczytaliście mój wpis i pomyśleliście sobie "O, też tak mam, identycznie!", to musicie wiedzieć, że nauka tańca, zwłaszcza z presją nauczenia się czegoś ze względu na własne wesele, nie jest fajna. Męczy, irytuje i prawdopodobnie nie da satysfakcji (będzie lepiej, ale np. u nas lepiej nie oznaczało dobrze). Dużo lepiej, pewniej będziecie czuli się zwykłym bujaniu, przytulaniu i obracaniu (jeśli dacie radę). I będzie to lepiej wyglądało na zdjęciach/filmie ;)
Podsumowując chciałabym Wam zacytować Paulinę ze ŚWGW, która pisząc o wyborze piosenki na pierwszy taniec (ale pasuje to i do jego nauki tańca) stwierdziła: "Według mnie pierwszy taniec to niesamowicie magiczna chwila, gdzie tańcząc ze sobą odrywamy się na chwilkę od całego weselnego cyrku i dziękujemy sobie za sakrament, którego sobie udzieliliśmy. Ta piosenka ma być "nasza", a nie odpowiednia do tańca czy choćby ładna.". I tyle w temacie :)

P.S. Jeszcze jedno. Obecnie moim ulubionym tańcem w świecie internetu jest ten - kompletnie niewyuczony, a zachwycający.