wtorek, 24 marca 2015

Ślub doskonały cz. 1

Stylemepretty / French Grey Photography
Nie mam jednej wizji doskonałego ślubu. Mam ich kilka, a raz na jakiś czas pojawia się taka, która mi się śni. I tak sobie pomyślałam, że... żal o nich zapominać. Więc raz na jakiś czas napiszę Wam o pomysłach, które mnie zachwycają. Dziś pierwszy i obecnie mój ulubiony :)

Nie wierzę w to, że można wejść do salonu sukni ślubnych, przymierzyć jedną z nich i... przepaść. Rozpłakać się ze wzruszenia, uwierzyć, że to ta jedyna i poczuć, że wygląda się najpiękniej na świecie. Jak Panna Młoda, jak  Księżniczka, jak milion dolarów. Wierzę jednak (przetestowane), że można przymierzyć sukienkę i zobaczyć coś zaskakującego: ten ślub i tą siebie w niej.
Dokładnie tak miałam podczas wizyty w salonie Anna Kara. Sama nie wpadłam na pomysł mierzenia Sarah, ale patrząc na zaproponowany model na wieszaku, nie miałam nic przeciwko i przymierzyłam. Zobaczyłam sukienkę, która zrobiła na mnie największe wrażenie ze wszystkich mierzonych (wrażenie nie równa się miłości bez opamiętania), która sprawiła, że miałam przed oczami cały scenariusz ślubu i która... kompletnie nie pasowała do tego co mam w oficjalnych planach ;)

Co dokładnie zobaczyłam? Ślub lekki, niezobowiązujący (wyglądem, tradycją, zasadami...), wygodny... Tak zwyczajny jak moje i PM ulubione dni, w podróży, w jednym z "naszych" miast lub takim, które można dopiero odkrywać. Nie wymagający pracy i wysiłku, masy wcześniejszych wizyt, emaili i ustaleń, martwienia się o deszcz, słońce i wiatr... Ze słońcem, które jednak pięknie (i chyba ciut za mocno) grzeje. Z PM, który pomógłby mi zapiąć suknię, a ja wyprostowałabym mu krawat (wracając na sekundę do rzeczywistości: chyba przestaje mi się podobać wizja osobnego ubierania się). Z bukietem kupionym na godzinę przed ślubem na lokalnym bazarze. Spontaniczny na tyle na ile się da :) Bo nie ważne gdzie, bo mógłby to być i konsulat za granicą i jakikolwiek USC. Liczylibyśmy się my, ta przysięga, piękne miejsca tuż za drzwiami i cóż... zdjęcia, bo mamy małego fioła na ich punkcie ;) 

W tamtym momencie widziałam miasto, które ciężko byłoby mi teraz nazwać... Rzym? Barcelona? Lizbona? Miasto, które było świetnym tłem i alternatywą dla przyjęcia weselnego. Idealny dzień ślubu to dzień spędzony z okularami przeciwsłonecznymi na nosie, w kapeluszu na głowie, z aparatem w ręku, na jedzeniu totalnie niezdrowego jedzenia z pizzą i lodami na czele, ze spacerami i zachwycaniem się kolorem nieba, budynkami, parkami... To dzień troszkę jak z... reklamy Raffaello (zerknijcie na wszystkie sesje, są rewelacyjne!) ;)

Gdy gram w lotto, to z myślą o takim marzeniu. A jak nie gram... to i tak mam w planie taką kieckę sobie uszyć po ślubie, na kolejne wakacje ;)

5 komentarzy:

  1. mam nadzieję, że też doznam takiego "olśnienia".. mam w głowie wizję swojej sukienki ślubnej i boję się, że żadna "realna" jej nie dorówna ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Także nie rozumiem tego całego płaczu ze wzruszenia podczas mierzenia, ale ja ogólnie mało wrażliwa jestem. Sama też mam w głowie kilka ślubów idealnych. :) Ten jest ciekawy. ;)
    A kto powiedział, że pizza jest niezdrowia?

    OdpowiedzUsuń
  3. ja coś takiego właśnie przeżyłam i po tym poznałam swoją suknię, choć miałam ogromne wątpliwości związane z jej wyborem. Życzę Wam tego, bo to prawdziwa ulga, że jesteś na 100% pewna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam taki przebłysk, kiedy mierzyłam moją sukienkę :-) Nie do końca udało się go zrealizować, ale dobra sukienka ma to do siebie, że daje się dopasować do różnych sytuacji :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja swoje wymarzone suknie właśnie znalazłam u Anny Kary.jeszcze nie wybrałam się by zobaczyć ja na żywo. u mnie najpierw była cala ta wizja, która pojawiła się u Ciebie po jej przymierzeniu, a dopiero później szukałam sukno, która będzie pasować idealnie. Mam nadzieje ze się nie zawiodą!

    OdpowiedzUsuń