środa, 13 stycznia 2016

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Anna

Historia Ani i Roberto:

1. Opis ślubu


Poznaliśmy się ponad siedem lat temu, na początku był to związek na odległość (Poznań i Warszawa, potem Kraków i Warszawa), aż w końcu zamieszkaliśmy razem (najpierw w Krakowie, potem w Warszawie - rodzinnym mieście PM). Utrudnienia związane z odległością, częste podróże miedzy miastami, a potem wspólne przeprowadzki bardzo cementują (chyba każdy) związek. Czuliśmy się tak silnie ze sobą związani, że właściwie drugoplanową sprawą wydało się sformalizowanie związku. Nie mniej jednak, pod wpływem własnych przemyśleń, w czerwcu 2015 roku podjęliśmy "spontaniczną" decyzję o ślubie (która pomimo naszego siedmioletniego związku i tak skrajnie zaskoczyła nasze rodziny; skwitowano ją słowami: "Dlaczego nas nie uprzedziliście??") .

Od początku wiedzieliśmy, że nasze wymagania dotyczące ceremonii i oprawy ślubu są dość specyficzne. Z naszego wyboru w grę wchodził ślub cywilny, co daje większą swobodę przy aranżacji całego przedsięwzięcia. Na miejsce ceremonii wybraliśmy urząd przynależny do dzielnicy Praga-Północ w Warszawie. Oczarował nas klasycystyczny, oryginalny budynek obecnego urzędu zaprojektowany w latach 20. XIX wieku przez Antonio Corazziego, w którym dawniej mieściła się Komora Wodna. Nie bez znaczenia był też termin ślubu: uzyskaliśmy datę 3 X (tego samego dnia, w 1946 roku ślub brali moja babcia i mój dziadek, którzy byli małżeństwem ponad 60 lat - można było uznać ten dzień za dobrą wróżbę).

Wiedzieliśmy też, że nie chcemy "zmęczyć się" tematem ślubnym (nie wchodziły w grę roczne ani dwuletnie przygotowania do ślubu, które w dzisiejszych czasach są pewnym standardem). Czas, który mieliśmy na przygotowanie ślubu i przyjęcia: 14 VI - 3 X (niecałe 4 miesiące) okazał się zupełnie wystarczający (nawet z nadwyżką). Naszym hasłem (nie motywem) przewodnim miało stać się: minimalistyczne i bez przesady, ale w jak najlepszym gatunku (czyli w sumie: bardzo klasycznie). Na szczęście wszystkie decyzje podejmowaliśmy sami, więc nie musieliśmy zważać na rodzinnych "doradców".

2. Nietypowe / mniej typowe

- przyjęcie dla ok. 40 osób (tylko najbliższa rodzina i przyjaciele) do godziny 24.
00 w niedużej restauracji przy Ogrodzie Saskim (zamiast balu na 100-200 osób i tzw. "sali" do 5 rano z poprawinami drugiego dnia). Skromne dekoracje (tylko żywe kwiaty na stołach - żadnych papierowych gołąbką, serduszek i baloników) rekompensowała bliskość ogrodu i wspaniała jak na miesiąc naszego ślubu pogoda. One spowodowały, że przyjęcie przenosiło się chwilami w otwartą przestrzeń;
- nie wynajmowaliśmy limuzyny, pojechaliśmy własnym samochodem - PM był kierowcą; nie przystrajaliśmy samochodu (z wyboru);
- nie narzucaliśmy nic gościom w kwestii: kwiaty, czy wino, czy datek na cele charytatywne itd. Uważaliśmy, że każdy powinien postąpić według własnego uznania;

- zamiast orkiestry i DJ-a grał nasz znajomy, wirtuoz gitary i świetny wokalista muzyki latino. Choć tańce początkowo nie były w planach, oprawa muzyczna zaproponowana przez Pedro nie zostawiła nikogo obojętnym i wszyscy, którzy mogli, tańczyli!
- sami nie pijemy alkoholu oprócz wina, więc goście wiedzieli, że nie będzie drink baru itp. - serwowano wyłącznie wino i zużyto jedynie 2 butelki mocniejszych trunków na 40 osób. To było polskie wesele - i wierzcie mi - nikt nie narzekał!

- zaproponowaliśmy własne zabawy i quizy. Radości było co nie miara, bawiły się osoby w wieku 1-90 lat! Można było wylicytować fanty naszej produkcji: m.in. słoik domowych konfitur, kulinarną przysługę od PM (Roberto lubi gotować), pacynkę wydzierganą przeze mnie. Płatnością w aukcji były aktywności artystyczne gości. Punkty można było zdobyć między innymi za opowiedzenie dowcipu, ułożenie krótkiego wierszyka rymowanego, zaśpiewanie 2 zwrotek piosenki (własnej lub cudzej), narysowanie karykatury, zatańczenie figury baletowej itp. Każda pojedyncza aktywność artystyczna stanowiła jeden punkt. Osoba, która zaproponowała największą ilość "aktywności artystycznych" za dany fant otrzymywała największą ilość punktów i wygrywała. Poziom artystyczny przedsięwzięć (na szczęście) nie podlegał ocenie. Nie można było korzystać z jednej formy wyrazu więcej niż 3 razy w czasie jednej licytacji. Przykład: aby uzyskać 9 punktów można m.in. opowiedzieć 3 dowcipy, ułożyć 3 wierszyki i zatańczyć 3 figury; nie można za to opowiedzieć 9 dowcipów itd.

- suknia ślubna i odwieczne problemy z nią... Podczas poszukiwań sukni idealnej nie odwiedziłam ani jednego salonu ślubnego, nie mierzyłam też używanych sukien ślubnych; oferta sieciówek odzieżowych doprowadzała mnie do rozpaczy (jakość wykonania, tkaniny syntetyczne, fasony). Wiedziałam, że chcę czegoś w stylu  lekko retro, ale znów "bez przesady", więc nie chodziło ani o dokładane odtworzenie stroju Audrey Hepburn, ani o coś a la "Wielki Gatsby". Zaufałam Klarze, autorce bloga The Robot That Had a Heart i to ona stworzyła na wymiar wyjątkową sukienkę z żywej wełny vintage koloru kości słoniowej według wykroju z 1957 roku. Krój sukienki został uwspółcześniony (mniej kloszowy dół), a całość ozdobiono granatową kokardą z tyłu. Z Klarą świetnie się współpracowało, wprowadzała tak pełną zrozumienia atmosferę, że pewnie na tej jednaj sukience dla mnie się nie skończy! (Na blogu Klary można przeczytać, jak sukienka powstawała).


- fotograf: zrezygnowaliśmy ze zdjęć podczas przygotowań - poprosiliśmy Klarę (która oprócz posiadanych pasji krawieckich jest świetnym fotografem) jedynie o sesję w klasycznym stylu, którą wykonaliśmy w okolicach domu na godzinę przed ślubem (nie chcieliśmy sesji z motywem przewodnim ani w specjalnie aranżowanym miejscu). Efekt przerósł nasze oczekiwania - jest naturalnie i klasycznie. Podczas ceremonii i przyjęcia fotografował mój wujek (zawodowy fotograf), gdyż nie chcieliśmy burzyć spokoju i rodzinnej atmosfery fotografem "zewnętrznym". Tych decyzji nie żałujemy i każdemu polecamy takie rozwiązanie.
- Wpadki przedślubne również nam się zdarzały! Fascynator kupiłam w piątek 2 X, dzień przed ślubem, ponieważ do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować, czym ozdobić głowę! Większy problem był ze strojem PM, a dokładniej z jego spodniami...

- spodnie Pana Młodego zniknęły na tydzień przed ślubem na skutek oddania ich do krawca w celu skrócenia nogawek. Krawiec, pan Stanisław, lat 88, wydał je przez przypadek innemu klientowi. Klient nie odbierał osobiście, odbierała jego żona, nie zauważyła różnicy i wzięła je jako mężowskie! Oba garnitury były podobne, więc pomyłka gotowa... Rozpacz. Czasu było mało, kilka dni do ślubu, nie można było liczyć, że spodnie zostaną zwrócone, trudno byłoby też kupić takie same. Niestety, klient odbierający nasze spodnie pozostał w znacznej części anonimowy - znane było tylko jego nazwisko, imienia ani telefonu nie zanotowano. Jak znaleźć pana NN w dwumilionowym mieście? Google podpowiedział na szczęście - pan NN, stroiciel akordeonów (pasuje do tej historii). Zadzwoniliśmy do niego: Tak, jego żona odebrała spodnie dla niego w piątek wieczorem z pracowni pana Stanisława. W sobotę okazało się, że mimo skrócenia są nadal zbyt długie i poirytowany pan NN musiał pójść w nich na galę odebrać nagrodę. Nie zauważył, że to nie jego spodnie. Na szczęście nie zdążył ponownie ich skrócić. Oczywiście problem się wyjaśnił, pan NN przywiózł spodnie Roberto, odebrał własne i sprawa się zakończyła happy endem. Jednak stres, który przeżyliśmy, był naprawdę spory. Dzisiaj z tej sytuacji bardzo się śmiejemy.

3. Rady:

- bawcie się jak najlepiej na własnym ślubie i przyjęciu! Trzeba pamiętać, że sama decyzja o ślubie i sytuacja (ślub) są poważnymi wydarzeniami, ale cała "otoczka" już nie musi taka być, jeśli nie jest Wam z nią wygodnie.

- Wasze decyzje są najlepsze, bo są Wasze.

- nie bójcie się prosić rodziny o pomoc w organizacji wesela (u nas fotograf i muzyk) - jest mała szansa, że odmówią, a Wasze wesele będzie dla Was niezapomniane, skrojone na indywidualną miarę.

- nie traktujcie zbyt poważnie "kolorów przewodnich" i innych trendów ślubnych - warto zachować zdrowy rozsądek i własne upodobania. Poza tym to, co modne dziś, za kilka lat często mocno trąci myszką, a (prawie) każdy album ślubny z 2015 roku przesycony jest marsalą - może warto wprowadzić coś własnego i innego?

- pamiętajcie, że nawet jeśli nie wszystko wypadnie tak, jak chcielibyście - i tak najważniejsza jest Wasza deklaracja i osoba, którą wybieracie na całe życie.

Zdjęcia:
1-5: autorem zdjęć jest fotograf rodzinny
6-14: Klara Keler
















Kilka słów od NPM:
To trochę taki ślub, który marzy się każdej dziewczynie przygotowującej się do tego dnia od długiego czasu i momentami mającej wszystkiego dość. Taki spontaniczny, a jednocześnie zaplanowany jest świetną okazją do tego, aby mieć frajdę z każdej chwili i każdego dnia przygotowań w które, w takim przypadku, najłatwiej włączyć najbliższych. Cudowny jest ten spokój, który z opisu i zdjęć bije - taki spokój, który pozawala się tym dniem w pełni cieszyć.
Ania w dniu ślubu wyglądała ślicznie, tak... bardzo dziewczęco (ta kokarda i ten fascynator!). Goście na przyjęciu dostali to co lubię - samodzielnie planowane zabawy, luz i możliwość bawienia się po swojemu (chcieli tańczyć - tańczyli, nawet jeśli tego nie było w pierwotnym planie :D), a ja mogę sobie tylko wyobrazić do jak genialnej muzyki mogli się bawić.

1 komentarz:

  1. Ach co to był za ślub... :) W dodatku piękne zdjęcia :)
    Zapraszam do mnie. Dopiero co otworzyłam bloga o tematyce ślubnej i miło by mi było gdybyś go odwiedziłą :)

    OdpowiedzUsuń