Strony

piątek, 30 października 2015

Galeria Niepoprawnych Panien Młodych: Edyta

Historia Edyty:

Z Tomkiem jesteśmy parą od ponad 6,5 roku. Decyzję o ślubie podjęliśmy wspólnie, choć Tomek poprosił mnie o rękę w dość niespodziewanym czasie i miejscu, gdyż było to w pochmurny i ponury dzień lutego na budowie moich rodziców. Po tym jak przyjęłam pierścionek sami nie wiedzieliśmy co dalej. Było niedzielne popołudnie, więc na jakiekolwiek kwiaty było już za późno. Po prostu pojechaliśmy do naszych Rodziców i poinformowaliśmy o tym, że chcemy się pobrać. Od razu ustaliliśmy datę ślubu, a w tydzień po zaręczynach mieliśmy zarezerwowaną już sale, DJ’a (co było dla nas kluczowe) oraz fotografa. Przygotowania ślubne zostały odłożone na następne 1,5 roku, gdyż ja byłam na ostatnim roku studiów, robiłam doświadcza do mojej pracy magisterskiej oraz przygotowywałam się do obrony.

Największy stres wywoływał u mnie wybór sukni. Byłam pewna, że w żadnej nie będę dobrze wyglądała, albo że nie będę potrafiła się zdecydować, albo że uprzejma pani w salonie namówi mnie do słusznego według niej modelu (ta obawa była wysoce uzasadniona, gdyż nie jestem zbyt asertywną osobą). Jednak wybór sukni okazał się o wiele prostszy i przyjemniejszy niż sobie to wyobrażałam. Po założeniu mojej sukni od razu wiedziałam, że to ta. Oczywiście mój wybór był daleki od tego, co sobie wcześniej wymyśliłam. 

Po obronie pracy magisterskiej czas do ślubu bardzo mi się dłużył. Doszłam nawet do wniosku, że 1,5 roku przygotowań to o wiele za długo. Moim zdaniem optymalny czas przygotowań to do roku czasu, aby przygotowania jeszcze cieszyły, a nie już męczyły. 

Ostatnie przygotowania do śluby szły gładko. Sporą część rzeczy załatwiliśmy na długo przed, a przy reszcie chętnie pomagała rodzina i przyjaciele.

Ślub miał odbyć się w mojej rodzinnej parafii, w uroczym drewnianym kościele na górce. Miały w nim być tylko polne kwiaty nazbierane przy pomocy moich kuzynek.

Aż do czwartku przed ślubem wszystko było pod kontrolą, a ja byłam oazą spokoju. Z Tomkiem dopinaliśmy ostatnie szczegóły, jak pakowanie podziękowań dla gości, a wieczorami oglądaliśmy wspólnie filmy. W czwartek wieczorem wybraliśmy się na przejażdżkę rowerami i zupełnie przez przypadek trafiliśmy pod kościół, a że było akurat po wieczornej mszy to spotkaliśmy jeszcze proboszcza, który miał dawać nam ślub oraz kilkoro znanych nam parafian. Ksiądz zaprosił nas do kościoła. Byliśmy przekonani, że chce uzgodnić z nami szczegóły ceremonii. Gdy weszliśmy do kościoła naszym oczom ukazał się tak przerażający widok, że musiałam usiąść żeby się nie przewrócić. W kościele trwał remont generalny, o którym nie mieliśmy pojęcia. Rozebrany ołtarz główny, zdjęta podłoga, rusztowania, stosy cegieł i 5cm warstwa kurzu. Z tym nie dało się nic zrobić. Proboszcz wzruszył ramionami i pocieszał nas, że w sobotę ekipa budowlana jest tylko do godziny 14, więc do 16 spokojnie jakoś się to ogarnie, ogólnie to nie widział problemu. Dodam tylko, że moja miejscowość to niewielka parafia, a następny ślub w tym kościele miał odbyć się w październiku. Same oceńcie tę sytuację. Do domu wróciłam w takim stanie, że rodzice byli przekonani, że odwołujemy ślub. Nie było innego wyjścia, jak na prawie dzień przed ślubem (to był czwartek już dosyć późnym wieczorem) szukać innego kościoła na ślub. Nie było to łatwe gdyż sąsiednie parafie w miastach miały zajęte terminy co do godziny, a poza tym inni księża, których prosiliśmy o pomoc nie widzieli problemu, podobnie jak mój proboszcz. W czwartek przed ślubem o godzinie 21 wciąż byliśmy bez kościoła. Światełko w tunelu zapaliło się gdy nasz znajomy przedstawił naszą sytuację swojemu koledze, który jest proboszczem we wsi kilkanaście km dalej. Musieliśmy tylko dostać pozwolenie od mojego proboszcza na ślub w innym kościele, co znowu okazało się przeszkodą nie do pokonania. Całe szczęście znajomy ksiądz Radek wziął sprawy w swoje ręce i w piątek po południu mogliśmy już ustalać szczegóły ceremonii. Dzień przed ślubem upłynął nam na informowaniu wszystkich gości o zmianie miejsca ślubu i logistycznym ogarnianiu kwestii transportu do kościoła i z kościoła na salę, co mieliśmy już dopięte na ostatni guzik w „poprzedniej” wersji wydarzeń. Wieczorem, wraz z kuzynkami, zapakowaliśmy kupione na szybko goździki (na zrywanie polnych kwiatów nie było już czasu) i pojechaliśmy przygotować kościół.  W tym również ksiądz Radek okazał się bardzo pomocny, gdyż w zaistniałej sytuacji nie pomyślałam nawet o takich błahostkach jak szpilki czy nożyczki i sam wcześniej już zorganizował posprzątanie kościoła. Po powrocie byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni, dzięki temu noc przed ślubem spałam bardzo twardo i głęboko, nie śniło mi się nic.

Długi czas przed ślubem wyobrażałam sobie ten dzień. Zapewniałam się, że będzie to najpiękniejszy i najszczęśliwszy dzień w moim życiu i że uśmiech nie będzie schodził z mojej twarzy. I wiecie co? To zadziałało! Od rana byłam spokojna i szczęśliwa. Wydaje mi się, że sytuacja ze zmianą kościoła sprawiła, że bardzo się zdystansowałam. Nic nie mogło popsuć tego dnia.

Przygotowania minęły spokojnie w miłej atmosferze. Gdy już byłam gotowa przyjechał nasz przyjaciel, który swoim fiatem 125p wiózł nas do ślubu. Gdy tylko się pojawił, wszystkich wywiało przed dom oglądać fiata, a ja stałam sama wystrojona w suknię. Ten samochód zawsze robi takie wrażenie ;) Więc gdy byłam już gotowa, dom był pusty. Nawet kiedy Tomek przyjechał już ze swoimi rodzicami na błogosławieństwo, najpierw poszli oglądać fiata ;)

Błogosławieństwo było piękne i wzruszające, choć bez rzewnych łez. Błogosławił nam również mój dziadek. Podczas błogosławieństwa towarzyszył nam akordeonista, co było życzeniem mojego taty, a my nie widzieliśmy powodu, dla którego mielibyśmy się na to nie zgodzić.  Błogosławieństwo skończyło się szybciej niż planowaliśmy więc pan akordeonista grał przed domem, a my kilka razy wychodziliśmy „oficjalnie” z domu. 

Pod kościołem witaliśmy przybywających gości. Byli dosyć niesubordynowani, gdyż zamiast zajmować miejsca w kościele woleli witać się nawzajem i wymieniać przydługie uprzejmości. Gdy zgodnie z planem wyszedł po nas ksiądz Radek, naszych świadków wciąż z nami nie było, bo zapraszali gości sprzed kościoła do środka. 

Po tym wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Pierwsze czytanie przeczytał mój brat, który był świadkiem i nie był to Hymn o miłości. Mszę uświetniały swoim śpiewem nasze przyjaciółki, a akompaniował im ich tata, z którym również bardzo się przyjaźnimy. Wisienką na torcie okazała się ośmioletnia urocza dziewczynka, która służyła do mszy. Wszyscy byliśmy nią oczarowani.
Podczas przysięgi byliśmy szczęśliwi i wzruszeni lecz spokojni. Ksiądz Radek bardzo ładnie poprowadził cały ślub. Wiem, że gdyby się to wszystko nie wydarzyło, nie byłoby tak pięknie.

Pod kościołem czekały na nas bramy, które były dla nas prawdziwą niespodzianką, gdyż nie znaliśmy tej miejscowości, ani parafian, którzy tam mieszkają.

Na sali tradycyjnie rodzice przywitali nas chlebem i solą. Nasz pierwszy taniec był totalnym spontanem do piosenki Nat King Cole’a „L.O.V.E” . Nawet planowaliśmy nauczyć się jakiegoś układu, ale trener ciągle nie miał dla nas czasu. 

Zabawę weselną prowadził DJ na którego zdecydowaliśmy się dużo wcześniej, na weselu naszych przyjaciół, kiedy jeszcze nie planowaliśmy swojego ślubu.

Ponadto zdecydowaliśmy się na barmanów, co spotkało się z entuzjazmem gości. Sprawdziły się również okrągłe stoły oraz pani animator dla dzieci. 

W zaproszeniach poprosiliśmy gości o płyty z muzyką zamiast kwiatów. W tym elemencie goście spisali się na medal. Dostaliśmy bardzo dużo dobrej muzyki i nie powtórzyła nam się ani jedna płyta. W kilku nawet dostaliśmy dedykacje od samych artystów. Troszkę gorzej sprawdziła się księga gości w formie ankiety. Jeżeli chcecie się zdecydować na coś takiego, to proponuję dopilnować, aby goście wypełnili ją jak najszybciej, najlepiej na samym początku wesela. Im później ankieta będzie wypełniona tym mniej będzie chciało się Wam to czytać ;)

Zabawa trwała do białego rana, przy wyjściu żegnaliśmy naszych gości wręczając im podziękowania w postaci malutkich sukulentów. Nie zdecydowaliśmy się na profesjonalną fotobudkę, zamiast tego przygotowaliśmy akcesoria oraz dużą ramę. Rodzicom podziękowaliśmy w formie teledysku nagranego przed ślubem, a kwiaty wręczyliśmy im do piosenki „You’re Simply the Best”.

Cięgle z Tomkiem ciepło i żywo wspominamy ten dzień i ciągle nie potrafimy znaleźć rzeczy, które byśmy zmienili. Sytuacja z kościołem pokazała, ze nie sposób przewidzieć wszystkiego i nawet jeżeli coś podobnego się wydarzy, nie będzie to miało wpływu na to, jak piękny i radosny będzie ten dzień. W dniu ślubu nie sposób opanować emocji, lecz najważniejsze aby były one pozytywne. Nie zapominajcie o swoich Rodzicach i, choć panuje zupełnie inna moda, bierzcie pod uwagę też to, jak oni widzą ten dzień. To też jest wyjątkowy, a zarazem stresujący dzień dla Nich. Warto zadbać o to, aby i Oni czuli się tego dnia wyjątkowo. 

Ten dzień minie o wiele za szybko, starajcie się zapamiętać i zachować w sercu jak najwięcej.















































Kilka słów od NPM
Zmęczenie pozwala łatwiej zasnąć, a nieprzewidziane awarie sprawiają, że łatwiej jest zwrócić uwagę na to co najcenniejsze. I wbrew pozorom remonty kościołów to nie jest nic niecodziennego – one bardzo często się zdarzają! Jestem pod wrażeniem tego jak błyskawicznie Edyta i Tomek poradzili sobie z sytuacją kryzysową. W duecie i z e wsparciem najbliższych wyszło im to rewelacyjnie :)
Fiat 125p? Przykro mi to pisać, ale ja też pobiegłabym oglądać auto zapominając o Pannie Młodej ;) Nat King Cole? Od kiedy dostałam na emaila od Edyty relację, nie przestaję go słuchać.
Podobają mi się drobiazgi, które uwielbiam: wstążki (i w kościele i za Parą Młodą), sukulenty (i w prezencie dla gości i w bukiecie – pastele wyglądają tu przeuroczo!), tort (bo jakby inaczej!), genialny wianek (lub wianczysko ;)) z sesji plenerowej!, skrzynka na prezenty (zdecydowanie lepsza niż pudełko na koperty i myślę, że spokojnie może być dwufunkcyjna), zamiast kwiatów (wystarczy gościom wskazać drogę, a oni dodadzą do tego swoją kreatywność).
Jeśli uważnie czytacie wpisy dziewczyn, to wiecie kiedy sprawdza się, a kiedy nie, ankieta z wesela. Warto na takie drobiazgi zwracać uwagę i uczyć się na cudzych doświadczeniach :)
Cieszę się, że Edyta dodała to czego ja często nie dodaję – zwróciła uwagę na potrzeby rodziców. Bo nie można im odmówić ważności tego dnia dla nich :)

2 komentarze:

  1. Jaki był koszt sukulentów na upominek dla gości?
    Wyglądały przeuroczo! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Upominki w formie sukulentow to dosyc spory koszt, w pierwszej chwili nawet zastanawiałam sie czy nie zrezygnować z tego pomysłu, ale ostatecznie sie zdecydowaliśmy szukając oszczędności gdzie indziej

    OdpowiedzUsuń