bajkowe2 |
Obserwując przedślubne damsko-męskie relacje mam wrażenie, że w jakimś ułamku, jestem w stanie wczuć się w stereotypowych Panów Młodych, którzy na głowie wolą mieć ważniejsze/konkretniejsze sprawy. Z drugiej strony mam 98% kobiecej perspektywy. I to sprawia, że temat oczekiwań wobec Pan Młodego wydał mi się wyjątkowo ważny :)
Od "Bo on nic nie robi!"...
Każdej Pannie Młodej marzy się mężczyzna, który będzie gotowy do pomocy. Nie przez cały dzień, ale przez tą jego część, której nie poświęca na pracę zawodową, obiad i sen. W końcu dzień jest krótki, a do ślubu, z każdą minutą, coraz bliżej.
Czego więc Panny Młode od swoich mężczyzn oczekują? Ideał to taki, który nie tylko popilnuje budżetu (to się może skończyć źle, wielkimi ograniczeniami), wozi je samochodem od sali, przez kwiaciarkę, po wszystkie cukiernie w mieście, wybierze najlepszą wódkę (i nie wtrąci się do decydowania o "babskich" alkoholach), wybierze garnitur i samochód swoich marzeń (a co, tu mu wolno!), którym pojadą do ślubu. O tym co jeszcze mieści się w minimum zajęć Pana Młodego możecie przeczytać tu.
Takiemu osobnikowi do ideału jednak odrobinę brakuje. Powinien wykazać się inicjatywą: nie tylko wybierać z podsuniętych przez narzeczoną propozycji, ale i sam czegoś poszukać. Powinien przyklejać serduszka na zaproszenia i wstążki do zawieszek na alkohol, wiedzieć jakie atrakcje weselne mu się podobają i co będzie najlepsze dla dzieciaków z jego rodziny. Biegać, pływać, chętnie tańczyć na kursie i koniecznie pójść do kosmetyczki. Zarezerwować noclegi i transport dla gości, zweryfikować potwierdzenia, śledzić prognozy pogody. I najlepiej, robić to wszystko z uśmiechem, a nie miną męczennika.
Powinien... Ale czasem się buntuje, nic go nie interesuje i nie można na jego pomoc i waparcie liczyć (bo "Zrób jak uważasz Kochanie, Ty się na tym znasz." to nie wsparcie, tak?).
Do "Bo on chce o wszystkim decydować!".
Bardzo wiele Panien Młodych narzeka na to, że narzeczeni oddają im pałeczkę i wszystko pozostaje na ich głowach. A jak wygląda, pożądana sytuacja, w której Pan Młody zaczyna się angażować?
Słuchając historii dziewczyn niezmiennie mam wrażenie, że zaangażowany Pan Młody bywa dla nich gorszy od tego nic nie robiącego. Dlaczego? Bo to nie jest ich "pracownik", a drugi "szef" - ze swoim zdaniem, gustem, oczekiwaniami i marzeniami. Nie możecie oczekiwać, że gdy już zaangażujecie narzeczonego w przygotowania, to on po cichu i bez protestów będzie odwalał robotę, którą na niego zrzucicie. On będzie chciał móc decydować. On powie Wam, że ten niebieski kolor przewodni wcale mu się nie podoba, że te upominki dla gości to bez sensu, że wolałby Cię zobaczyć w prawdziwe balowej sukni, a nie prostej szmatce, że nie nie rozumie jak można tyle pieniędzy wydawać na fotografa, że jego mama chciałaby coś.... a on chciałby, aby i ona była szczęśliwa (bo tak właściwie, to jemu najbardziej zależy na tym, aby wszyscy byli szczęśliwi, i Ty i jego mama). I wiecie co w tym jest "najgorsze"? Że on ma do tego prawo, na równi (ani mniej, ani więcej) z Wami.
Każdy medal ma dwie strony, każda sytuacja swoje wady i zalety. Niezaangażowany i zaangażowany narzeczony mogą być równie problematyczni i stresujący. Czy jest tu gdzieś złoty środek? W rozmowie i kompromisie? W pozwoleniu na pozostanie sobą i osobisty poziom zaangażowania? W zrozumieniu, że drugiej połówki to wesele może wcale tak bardzo nie interesować, bo jemu zależy na tym co najważniejsze (masz być jego żoną, tyle) i on kompletnie nie pojmuje jakim cudem wesele ma być manifestacją dozgonnej miłości ;)
Do której grupy należą Wasi narzeczeni? A może są ideałami gdzieś "z środka"?
A co kiedy obie strony mają przeciwne pomysły? Mój Narzeczony jest wszystkim moim, i tylko moim pomysłom przeciwny, ja chce dj, żeby była muzyka od discopolo do najnowszych piosenek tak dla każdego, a on orkiestrę, bo u niego w rodzinie każdy miał orkiestrę. Ja chce suknie zwiewną i z rozcięciem on tradycyjną, ale nie balową, a na pewno żadną z tych co mi się podobają. Jak się zgadzam na zespół i chce wybrać, przesłuchać to on nie ma czasu i "zrobimy to następnym razem". Ja chce wybrać motyw przewodni, a on słucha właścicielki sali zamiast mnie. Najlepiej to by przespał czas do dnia wesela a potem marudził że mu się nie podoba :/ Inny kościół niż mój? "Nie! bo tradycja!" I co tu zrobić? :/
OdpowiedzUsuńNegocjować i szykować się na kompromisy? Przygotuj sobie solidne argumenty dla swoich decyzji/wyborów i poproś go o to samo. Zastanów się na czym najbardziej Ci zależy, czego nie odpuścisz, a z czego możesz zrezygnować... I miej na uwadze, że to jego święto tak samo jak jego.
UsuńJa właśnie z moim PM musiałam iść na największe kompromisy. Czasem odpuszczałam, czasem się upierałam. Nie wszystko było zgodnie z moją wizją, ale... niech i on się pocieszy ;) Podobnie mieliśmy z suknią, PM jest sroką, która lubi gdy się błyszczy i jest balowo, a ja wręcz przeciwnie. Tego mu nie odpuściłam (choć długą wybrałam taką, żeby nie musiał płakać na mój widok), a w rezultacie był nią oczarowany, bo jego koledzy nie mogli przestać się zachwycać (sam z siebie pewnie by w ten zachwyt nie wpadł) ;)
Mój już mąż pod tym względem był idealny, z czego się bardzo cieszę, bo okres przygotowań do ślubu wspominam jako jeden z piękniejszych w życiu i trochę mi szkoda, że już po (ale tylko trochę). A miał w sumie dużo do roboty, bo pół roku przed ślubem broniłam magisterkę i jeszcze remontowaliśmy mieszkanie. Ogólnie podzieliliśmy się tak, że każdy robił to w czym jest lepszy - ja nienawidzę dzwonić do obcych ludzi, no nie cierpię. Więc wszystkie telefony wykonywał on :) On kleił i wycinał zaproszenia itp. ja je projektowałam i wiązałam wstążeczki. Wszelkie sprawy transportowo, noclegowe - on, usadzenie gości i tzw. dekoracje - raczej ja.
OdpowiedzUsuńZaproszenia robiliśmy sami i to też było super, bo był to miesiąc wspólnego klejenia, wycinania i wiązania wstążeczek wieczorami i niekończących się rozmów, bo ustaliliśmy że robimy to tylko razem i nie rozpraszamy się wtedy telewizją itp. (dzięki temu mieliśmy czas na pogadanie o naszych oczekiwaniach co do ślubu, wesela i też oczekiwaniach poślubnych).
Z suknią było tradycyjnie: nie widział wcześniej, nie pokazywałam co mi się podoba i ogólnie cicho sza, prócz wkręcenia mojego lubego, że będzie beza (princeska z gorsetem). Docelowo miałam bardzo prostą sukienkę z koronkową górą i mój PM jak po mnie przyjechał to spytał się czy mogłabym się nie przebierać, bo ta jest piękna (tak się wkręcił w tą bezę, że myślał że to jest suknia na tzw. przywitanie ;) no i po wszystkim stwierdził, że jestem jedyną PM którą widział i nie wyglądała jak bałwan albo jak w firance więc sukces.
Pomagał też pewnie fakt, że ja też w sumie nie przejmowałam się wszystkimi pierdółkami i mój ślub nie musiał być idealny (tzn. był bo był z nim) i nasze rodziny i znajomi bardzo nam pomagali i też się "sprawdzili", więc aż serce rosło :)
Wiadomo, że czasem mu się nie chciało zadzwonić gdzieś, czegoś załatwić, ale to normalne, mi tak samo się długo nie chciało zabrać za projekt zaproszeń. Pomogło nam bardzo to, że nasza wizja wesela i gust się bardzo pokrywały, więc właściwie nie było sytuacji spornych... no raz nie spodobał mu się mój pomysł na prezenty dla gości, ale nie poszło na tzw. noże, tylko spokojna rozmowa i po czasie też stwierdziłam że to był głupi pomysł ;)
Mieliśmy też problem z kwiatami bo mój PM uczulony na prawie wszystkie, więc z pół roku testowaliśmy kwiatki, co było nawet przyjemne bo min. raz w tygodniu dostawałam od PM bukiet z innych kwiatów :)
Chyba najważniejsze jest to, żeby przygotowania nie przysłoniły nam tego najważniejszego, czyli naszego przyszłego małżonka, bo wesele przeminie, a zostaniecie razem we dwoje z wspomnieniami i od nas zależy czy będą to wspomnienia dobre, czy takie przez które ma się żal o coś...