Od czego by tu zacząć… Może od naszej postawionej na głowie historii, która od początku zaczęła się od tradycyjnego końca ;) Najpierw byliśmy „MY” zakochani potajemnie na „rodzinnym” rejsie mazurskim (nasze mamy przyjaźnią się od 40 lat). Po trzech latach na świecie pojawiła się nasza córka, Róża (23.06.2010 – dzień taty), dwa lata później ślub cywilny (26.05.2012 – dzień mamy), ślub kościelny planowaliśmy na dzień dziecka 2014, ale ze względów organizacyjnych – 21.06.2014 i też fajnie - blisko nocy świętojańskiej… I tu się zaczęło… burza mózgów wśród zakręconych najbliższych - noc kupały, karczma, krajobraz, może jakaś woda? Wianki!!! Zaczęło być „niepoprawnie” ;) Ale w podpunktach, tak jak to mi się spodobało u jednej z NPM.
Zresztą u nas
niepoprawność płynie we krwi – ślub cywilny zorganizowaliśmy w stylu lat 20. –
każdy z gości był w stroju z epoki z cudownymi rekwizytami!
Przygoda z
FolkDesign, czyli podróże pod samiuśkie Tatry:
Wiedzieliśmy,
że to będzie góralskie wesele. Darek pochodzi z Żywca, cała jego rodzina
związana od pokoleń z górami, nasz temperament – tak musiało być, nie inaczej.
Zaczęłam szukać sukni, we wszystkich czułam się źle, „księżniczkowato”, choćby
nie wiem jak swobodne były. Czułam się w nich jak w przebraniu, jakbym
przebierała się za księżniczkę, a przecież nią nie jestem! Szukając inspiracji
w internecie trafiłam na twórczość pani Anety Larysy Knap, która po pierwszej
wizycie w jej studiu skradła mi serce. Wiedziałam, że to ona zaprojektuje moją
wymarzoną suknię ślubną, oj ona również jest bardzo „niepoprawna” :) w
najlepszym znaczeniu tego słowa. Przymierzając przykładowy gorset uszyty „z
chusty góralskiej” poczułam, że to to: wygodnie!, elegancko, z pazurem! Do tego
koszula z akcentami dla PM… A uszyciem spódniczki w stylu Cleo ;) dla Róży
zajęła się Babcia.
Jak wyglądał ten dzień:
Przygotowania: Mieszkamy w jednym domu z Teściami,
więc ja ubierałam się u nas w mieszkaniu na dole, Mąż na górze. Róża biegała
między nami ;) Przyjechał kamerzysta, przyjechał fotograf z żoną (serdeczni
przyjaciele, z żoną Magdą znamy się od mazurskiej „piaskownicy”) - było wesoło,
bez stresu i na luzie. Cieszyłam się, że wszystkie bliskie mi osoby są obok
mnie, razem. Magda miała jasną sukienkę, tak jak moje druhny (które w domyśle
miały być mężatkami jak ja ;)), więc się jej zapytałam czy chce być kolejną
druhną, a ona: „Oczywiście!” i tak z łapanki, ale bardzo serdecznie stanęła
tego dnia jeszcze bliżej mnie :) Wesoła atmosfera udzieliła się mojej
przyjaciółce, która zawsze jest na bakier ze wszystkimi „kobiecymi upiększankami” i spytała mnie, będącą już w sukni ślubnej, czy jak zwykle pomaluję jej
paznokcie na czarno :P Nietypowe było moje „pojawienie się”, czyli nasz
spotkanie. Poprosiliśmy, aby wszyscy już się zebrali w pokoju u Rodziców na
błogosławieństwo, a Darek poszedł do mnie sam. To był cudowny moment, intymny,
tylko dla nas. W tym szybkim, zagonionym dniu mieliśmy się tylko dla siebie,
polecam to wszystkim NPM… I tak razem weszliśmy na piętro błogosławić się.
Kapela góralska przygrywała, zebrała się najbliższa rodzina i tu nie było
niepoprawnie, ale tradycyjnie, wzruszająco.
Jazda! do
ślubu: Mieliśmy do
wyboru wśród najbliższej rodziny kilka limuzyn, ale stwierdziliśmy, że nie
ważne czym do ślubu, ale z kim! Tak więc poprosiliśmy Rodziców o
udostępnienie wygodnego auta, a za kierowców poprosiliśmy naszych serdecznych kompanów,
największe ładunki humorystyczne w zasięgu ręki – siostrę Asię i szwagra Kubę.
Wesoła atmosfera była kontynuowana całą drogę do kościoła, rozbawili nas,
rozluźnili – w szczególności specjalnie dla nas wyselekcjonowaną muzyką na ten
dzień ;)
Kościół: Mały, drewniany kościółek w Lalikach,
nie potrzebujący żadnych ozdób, w którym
ksiądz Proboszcz nie robi problemu, aby kazanie prowadził inny kapłan.
Ksiądz
Karol: Brat
przyjaciół, byliśmy na ich ślubie, którego udzielał im właśnie on i całą mszę,
po raz pierwszy w życiu mieliśmy uśmiech na twarzy i łzy w oczach :) Ksiądz
Karol tydzień przed ślubem zadzwonił, że nasz ślub koliduje mu z wycieczką
oazy, którą prowadzi, ale że chętnie zmienią destynacje na nasze góry, jeśli
tylko wszyscy, 30 osób będą mogli przyjść
na mszę! My oczywiście na to z zaskoczeniem, rozbawieni: „Ok!”. Ksiądz
zszedł z ekipą prosto z gór, w traperach, z plecakiem, poprosił o chwilę i przygotował
się do mszy. Jeszcze przed rozpoczęciem mszy Ksiądz wygłosił wstęp bardzo
wesoły, wprowadzający miłą atmosferę. Całą mszę mówił do nas, patrząc nam w
oczy, uśmiechając się do nas i do Róży – cudownie! Dwa razy były oklaski,
wszyscy w kościele uśmiechnięci od ucha do ucha. Ksiądz natchnął nas miłością i
radością, zabawą w tym dniu – już w kościele! Na koniec oaza zaśpiewała nam
pieśń w ramach prezentu, a my odwdzięczyliśmy wielkim pudłem swojskich
drożdżówek.
Sala: Karczma oczywiście, Koniaków. Wszystko
osadzone nie tyle co w góralskich klimatach, ale w krajobrazie tak bardzo dla
mnie ważnym. Za każdym razem, gdy jeździliśmy do Koniakowa cieszyłam się, że
będę mogła moim gościom z całej Polski pokazać w jak pięknych okolicznościach
przyrody przyszło mi za-mąż-pójść (Mąż jest z Żywca). Dlaczego karczma?
Przepyszne jedzenie, a wszyscy z rodziny, przyjaciół są smakoszami, przytulny
klimat, nastrój, światło, ciepło. Jedynym przystrojeniem sali oprócz bukietów
byliśmy my – wszystkie dziewczęta noszące wianki z polnych kwiatów.
Pierwszy
taniec: Chcieliśmy
oczywiście coś w naszym stylu, coś szalonego, coś naszego. Rękami i nogami
broniliśmy się przed naukami i liczeniem kroków, jednak na kilka lekcji
poszliśmy, ale kroków nie liczyliśmy ;) Za wszelką cenę chcieliśmy, aby muzyka
cała od a do z była na żywo, tak więc poprosiliśmy nasz zespół, aby stworzył
nam nasz mix: najpierw powolny taniec do "Ty i Tylko Ty" Golców a
potem… „Bo jo cię kochom”. Tak więc do końca nie wiedzieliśmy jak to będzie
brzmieć, na próbie nie byliśmy, bo po co się stresować, zaufałam PM, który
prowadzi doskonale i zatańczyliśmy po prostu, po swojemu. Pod koniec utworu
rozeszliśmy się i wzięliśmy do tańca następną parę – właśnie siostrę PM i jej
przyszłego męża, którzy miesiąc po nas mieli mieć ślub. Takie było to
przekazanie pałeczki ;) A oni wzięli do tańca następnych i następnych… i w ten sposób zaraz przy drugiej piosence
parkiet był cały zapełniony. Zespół później nam powiedział: „Po pierwszym secie,
jak zobaczyliśmy jak się bawicie, wiedzieliśmy, że przed 5 nie zejdziemy.”.
Zabawa: Była nie do opisania, co chwilę
zerkając, nikogo nie było przy stołach, parkiet pełen, cudowna zasługa zespołu
Whisky, naprawdę ukłony dla nich. Zabawa o tyle była „do bólu”, że te dwie
rodziny bardzo dobrze się znały, wszyscy wujkowie, ciocie kuzyni z obu stron
spędziły ze sobą całe dzieciństwa, tak więc każdy się znał. Nawet młode
pokolenie – naszych przyjaciół poprzez organizowane przez nas spotkania, narty,
rejsy mazurskie, znajomi z całej Polski, z różnych środowisk, a też się znali :)
Wydaję nam się, że goście bawili się naprawdę dobrze, bo nikt nam nie dawał
wiary, że po ślubie cywilnym będziemy pragnęli jeszcze kościelnego :) Brakowała
tylko zabaw… oj… to było niepoprawne, ale większość mówi, że po prostu nie było
czasu, taka muzyka, takie tańce! Jeden z gości, zawodowy muzyk zrobił nam
niespodziankę i zagrał na trąbce z zespołem. Dla nich i dla nas był to wielki
zaszczyt i niesamowita moc blusowych kawałków!! Dzieci praktycznie zniknęły z
wesela za sprawą urządzonego na strychu figlo-raju. Trochę tego żałujemy, bo
nie było ich wśród nas, nie widać ich na zdjęciach, ale Róża mówi, że było
najlepiej ;) Ufff… dobrze, że był kamerzysta i jest nagranie, aby zobaczyła, że
wesele naprawdę było!
Honorowymi
gości na weselu byli moi: Babcia i Dziadziu, którzy są ze sobą do dziś…. Od 70
lat. Cieszymy się, że w ten dzień ich wzruszyliśmy, uradowaliśmy i
rozbawiliśmy, dodaliśmy sił na wiele, wiele lat :)
Niepoprawne, nietypowe były:
- niepoprawny
Ksiądz: zszedł z szlaku z całą oazą, aby dać na ślub, tak po prostu z plecakiem,
w butach trekkingowych, w których nadal odprawiał mszę ;)
- nasze
kolorowe stroje
- pani, która
wiła wianki dla dziewcząt podczas wesela
- kwiaty:
nie, nie z kwiaciarni – jak na swojskie wesele przystało „same żeśmy zrobiły”, kwiaty pochodziły z ogródka mamy i babci i
„zza płota”, czyli od serdecznej sąsiadki – pozwoliła wykosić nam całą łąkę
rumianków, chabrów i dwa krzewy hortensji!!
- nie było
zwiastowania NPM Panu Młodemu przy wszystkich gościach,
ale sami, w dwoje, czule i intymnie:) za ten pomysł PM jest wdzięczny do dziś
:)
- druhnami
były także mężatki – tak jak ja ;)
- na stołach
nie było maślanych tortów, przekładańców, ale swojskie wypieki. Goście na
koniec zabawy otrzymywali torebki ze swojskim drożdżówkami.
- wódka:
wcale nie z najwyższej półki, ale przetestowana, wyselekcjonowana przez panów z
rodziny… dla mnie: wódka jak wódka, ale z parzenicą, czyli wzorem góralskim
będącym motywem przewodnim na wykonanych przeze mnie zaproszeniach, winietkach
itp.
- jazda do
ślubu: nie ważne CZYM, ale ważne z KIM
- plener: nie
chcieliśmy wyjątkowo pozowanych zdjęć w przypadkowy dzień „po”, chcieliśmy
zatrzymać chwilę, tu i teraz. Wyszliśmy ponad karczmę ok. 10 minut i tam w
ciągu pół godziny uwieczniliśmy ten szczęśliwy dzień.
Rady dla przyszłych NPM:
W ślad za
poprzedniczką, Magdaleną: Nie konsultujcie swych pomysłów ze zbyt dużą
liczbą osób, idźcie za głosem serca, bo tyko to co z niego szczerze wypływa
będzie wartościowe, godne zapamiętania. Wszystkie niuanse ślubne, stereotypy,
tradycje nie są nic warte jeśli nie są WASZE. I tak ja u Magdaleny: najbardziej
się podobało Babci (l.91) i Dziadziowi (l.94) i ich aprobata przekreśliła
wszystkie moje zmartwienia na temat odbioru NASZYCH pomysłów.
Zdjęcia: Nanopixel fotografia Piotr Bałdys
Zdjęcia: Nanopixel fotografia Piotr Bałdys
Z miłości do kolorów nie mogę
przestać się uśmiechać do zdjęć Marysi. Jest tak kolorowo, tak żywo, tak
energicznie...
Pamiętacie, że pisałam kiedyś o
góralskich sukniach od FolkDesign? Wspominałam wtedy, prawdopodobnie, także
o męskich koszulach. I ta koszula Pana Młodego jest moim ideałem!
Druhna z łapanki, ksiądz, który dopiero co zszedł z gór, piosenka od oazy,
podejście do pierwszego tańca ("tak więc do końca nie wiedzieliśmy jak
to będzie brzmieć, na próbie nie byliśmy, bo po co się stresować") -
idealne. Ale chyba nic nie przebije pani, która wiła wianki. Pomysł genialny, jedna z najlepszych "atrakcji
weselnych" jakie mogę sobie wyobrazić i sama chętnie taką panią bym
zatrudniła!
Jestem zachwycona! Po prostu niesamowicie zachwycona! Chciałabym z wami świętować ten dzien... Cos cudownego... I pani wijąca wianki... Czuję, że będę wracac do tego tekstu, aby czerpać stąd piękno, radość a także spokój :)
OdpowiedzUsuńpięknie! żywo! prawdziwie w 100% :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam wasze stroje! takie piękne, kolorowe, choć ślubne :) i Twoj buty są REWELACYJNE!!
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńPiękne klimaty <3
OdpowiedzUsuńja bym jeszcze dodala, ze niepoprawne byly stroje niektórych pań (białe sukienki), ostatnio ostro krytykowane na różnych grupach ślubnych na fb :)) podobno nie do przejścia, trzeba wywalić z imprezy, nie ma innej opcji. Biala może być podobno tylko Panna Młoda.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, super weselicho :)