Po raz pierwszy kilka słów ode mnie znajduje się na początku wpisu GNPM. Dlaczego? W tym momencie chciałabym zakomunikować Wam, że Magdalena rozpisała się jak żadna inna Panna Młoda i możecie się wystraszyć ilości tekstu. Po chwilowym szoku, polecam jednak przeczytać całość. O tym, że warto niech świadczy fakt, że nie dałam rady z całości wyciąć więcej niż kilku zdań.
Relacja Magdy jest odrobinę inna od poprzednich. Z dopieszczeniem szczegółów, ze spojrzeniem osoby, która
Historia Magdaleny, autorki bloga Ślub Niebanalny:
Zaręczyny z jednej strony nie były dla mnie zaskoczeniem, bo byliśmy razem już 7 lat, z drugiej strony jednak zupełnie się ich wtedy nie spodziewałam i była to dla mnie dużą niespodzianką :) Pewnego dnia po prostu Dominik powiedział żebym zaczęła się pakować, bo za 3 godziny mamy samolot. Nie miałam nawet pojęcia gdzie lecimy, kierunek naszej podróży poznałam dopiero na lotnisku- Wenecja! Mój obecnie już mąż zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Elegancka motorówka, która zawiozła Nas z lotniska pod sam hotel, piękny hotel tuż przy Placu św. Marka i romantyczne zaręczyny na gondoli. To był najlepszy weekend w moim życiu, mimo, że całkowicie nie byłam na niego przygotowana o czym najlepiej świadczy fakt, że w tę podróż zabrałam same buty na wysokich obcasach ;)
Po takich idealnych zaręczynach poprzeczka została
podniesiona naprawdę wysoko. Zaręczyny są dla mnie takim preludium ślubu, więc
chciałam aby całość była idealna i spójna.
Od razu po zaręczynach zaczęłam planować wesele. Od
początku wiedzieliśmy, że chcemy świętować tylko w gronie najbliższej rodziny i
przyjaciół. Chcieliśmy eleganckiej, kameralnej uroczystości utrzymanej w
konwencji przyjęcia-bankietu, a nie hucznego wesela na kilkaset osób czy zabaw
weselnych, za którymi osobiście nie przepadamy. Chcieliśmy przeżyć ten dzień w
gronie naprawdę bliskich Nam osób, móc spokojnie z każdym porozmawiać, a bawić
się tylko dobrą muzyką :) Ponieważ nie lubimy się wpisywać w standardy, ani nie
wierzymy w ślubne przesądy od razu wiedzieliśmy, że nasze wesele nie będzie
tradycyjne. Nie było bramy, rzucania bukietu, oczepin, welonu, a Panna Młoda
nie miała nic niebieskiego, starego czy pożyczonego.
Na początku zdecydowaliśmy się na zespół D-tonacja, który ujął Nas tym, że nie grał muzyki
biesiadnej czy disco polo, nie miał wodzireja i stronił od konkursów i zabaw -
czyli dokładnie to o co Nam chodziło :) Wybór tego zespołu był strzałem w
dziesiątkę. Zarówno My, jak i goście, bawiliśmy się jak na jakimś dobrym
koncercie. Następie równie szybko podjęliśmy decyzję co do fotografa
i kamerzysty. Ponieważ byliśmy oczarowani reportażami fotograficznymi i
ślubnymi teledyskami produkcji AMMC Studio, od razu się zdecydowaliśmy.
Później zaczęliśmy rozglądać się za miejscem, w którym możemy zorganizować przyjęcie weselne. Ponieważ oboje pochodzimy z Torunia i uwielbiamy to miasto chcieliśmy, aby miejsce, które wybierzemy chociaż w części oddawało klimat tego miasta. Chcieliśmy, aby goście (głownie przyjezdni) mieli szansę poznać Toruń, który stanowi dla nich turystyczną atrakcje. Chcieliśmy wykorzystać walory rodzinnego Torunia: piękną starówkę, bulwar na Wisłą, pięknie oświetloną panoramę miasta... Jednocześnie chcieliśmy aby to miejsce było takie, które do Nas pasuje, a więc nowoczesne, minimalistyczne i surowe. Wybór mógł być tylko jeden - Hotel Bulwar, który znajduje się nad wiślanym bulwarem, w panoramie toruńskiej starówki. Hotel jest urządzony w nowoczesnym i minimalistycznym stylu, w lobby i restauracji są tylko dwa kolory - czerń i biel, czyli minimalizm i kontrasty - to co lubimy najbardziej. Od zawsze marzyłam o niestandardowym ślubie w stylu black&white i od razu wiedziałam, że takie przyjęcie weselne może się udać tylko tam! A ponieważ lubimy kontrasty i mocne akcenty zdecydowałam się ożywić wystrój sali weselnej kwiatami w kolorze fuksji. Wszystko było w czerni i bieli, tylko kwiaty w korze fuksji stanowiły mocny, kolorystyczny akcent, który ożywił restaurację hotelową. Chcieliśmy też, żeby wesele było "jakieś", miało motyw przewodni. Zdecydowaliśmy się na motyw ornamentów, które uwielbiamy. A więc ślub w stylu black&white z motywem ornamentów i kwiatowym akcentem w kolorze fuksji ;) Zdecydowaliśmy też mieć kilka "stref" na weselu - salę taneczną z parkietem i sceną dla zespołu, gdzie wstawiliśmy kilka białych puf i stoliczków dla gości, aby można był usiąść, odpocząć czy sącząc drinka popatrzeć na bawiących się gości. Sale restauracyjną, która była salą konsumpcyjną, tam stały stoliki gości, bufety, można było spokojnie porozmawiać bez konieczności przekrzykiwania muzyki. Trzecią strefą był letni ogród z widokiem na Wisłę, Bulwar oraz pięknie oświetlony most. Tam także były stoliczki i pufy, goście mogli wyjść na świeże, powietrze, zapalić, spokojnie porozmawiać. Taras był udekorowany w takim "ogrodowym" stylu, były świece i białe latarenki, na białych pufach miękkie poduszki... Taka strefa chillout :) Sala taneczna była tuż obok restauracji, a drzwi do niej były szeroko otwarte, z restauracji bezpośrednio można było wyjść na taras. To wszystko sprawiło, że gdziekolwiek goście nie byli cały czas słychać było muzykę z sali tanecznej. Podczas obiadu spokojny jazzik, a po pierwszym tańcu... coś bardziej szalonego ;)
Później zaczęliśmy rozglądać się za miejscem, w którym możemy zorganizować przyjęcie weselne. Ponieważ oboje pochodzimy z Torunia i uwielbiamy to miasto chcieliśmy, aby miejsce, które wybierzemy chociaż w części oddawało klimat tego miasta. Chcieliśmy, aby goście (głownie przyjezdni) mieli szansę poznać Toruń, który stanowi dla nich turystyczną atrakcje. Chcieliśmy wykorzystać walory rodzinnego Torunia: piękną starówkę, bulwar na Wisłą, pięknie oświetloną panoramę miasta... Jednocześnie chcieliśmy aby to miejsce było takie, które do Nas pasuje, a więc nowoczesne, minimalistyczne i surowe. Wybór mógł być tylko jeden - Hotel Bulwar, który znajduje się nad wiślanym bulwarem, w panoramie toruńskiej starówki. Hotel jest urządzony w nowoczesnym i minimalistycznym stylu, w lobby i restauracji są tylko dwa kolory - czerń i biel, czyli minimalizm i kontrasty - to co lubimy najbardziej. Od zawsze marzyłam o niestandardowym ślubie w stylu black&white i od razu wiedziałam, że takie przyjęcie weselne może się udać tylko tam! A ponieważ lubimy kontrasty i mocne akcenty zdecydowałam się ożywić wystrój sali weselnej kwiatami w kolorze fuksji. Wszystko było w czerni i bieli, tylko kwiaty w korze fuksji stanowiły mocny, kolorystyczny akcent, który ożywił restaurację hotelową. Chcieliśmy też, żeby wesele było "jakieś", miało motyw przewodni. Zdecydowaliśmy się na motyw ornamentów, które uwielbiamy. A więc ślub w stylu black&white z motywem ornamentów i kwiatowym akcentem w kolorze fuksji ;) Zdecydowaliśmy też mieć kilka "stref" na weselu - salę taneczną z parkietem i sceną dla zespołu, gdzie wstawiliśmy kilka białych puf i stoliczków dla gości, aby można był usiąść, odpocząć czy sącząc drinka popatrzeć na bawiących się gości. Sale restauracyjną, która była salą konsumpcyjną, tam stały stoliki gości, bufety, można było spokojnie porozmawiać bez konieczności przekrzykiwania muzyki. Trzecią strefą był letni ogród z widokiem na Wisłę, Bulwar oraz pięknie oświetlony most. Tam także były stoliczki i pufy, goście mogli wyjść na świeże, powietrze, zapalić, spokojnie porozmawiać. Taras był udekorowany w takim "ogrodowym" stylu, były świece i białe latarenki, na białych pufach miękkie poduszki... Taka strefa chillout :) Sala taneczna była tuż obok restauracji, a drzwi do niej były szeroko otwarte, z restauracji bezpośrednio można było wyjść na taras. To wszystko sprawiło, że gdziekolwiek goście nie byli cały czas słychać było muzykę z sali tanecznej. Podczas obiadu spokojny jazzik, a po pierwszym tańcu... coś bardziej szalonego ;)
Wybór sukni był bardzo prosty - byłam zauroczona sukniami
hiszpańskiej marki Pronovias Barcelona i tylko suknie tej marki brałam pod
uwagę. Ponieważ mam bardzo wyrazistą urodę wiedziałam, że powinnam szukać wśród
delikatnych i subtelnych modeli, aby całość w dniu ślubu prezentowała się
dobrze. Oglądałam suknie w internecie, wybrałam trzy, które najbardziej
przypadły mi do gustu i pojechałam do salonu je przymierzyć. Skończyło się więc
tylko na jednej wizycie w salonie i mierzeniu trzech sukien. Co ciekawe
ostatecznie wybór padł, na tę, która na zdjęciach podobała mi się najmniej ;)
Zdecydowałam się na suknię Pronovias model Delta w kolorze off-white. Suknia
klasyczna, w kształcie litery A, posiada zdobiony gorset, zaznaczoną linię pasa
oraz długi tren. Suknia jest bardzo lekka, zwiewna i subtelna.
Ponieważ wiedziałam, że wesele będzie w stylu black&white, nie miała żadnych problemów z wyborem dodatków. Od początku wiedziałam,
że chce mieć szeroki czarny pas-wstążkę w talii, z tyłu wiązany na kokardę i z
długim końcami, które z tyłu pięknie by opadałby na tren.
Wiedziałam też, że chce kultowe buty ślubne, o których
marzy większość panien młodych - model Randall Badgley Mischka. Byłam w nich
absolutnie zakochana. Buty bardzo wysokie i pięknie wyprofilowane, a
jednocześnie delikatne. Do tego ten piękny kwiat - to buty idealne na ślub.
Satynowe, z kwiatem i odkrytym palcem pasują zarówno do eleganckiej, długiej
sukni uszytej z ciężkiego materiału, jak i zwiewnej i szyfonowej jak moja.
Wszystkie inne buty: zakryte czółenka, lakierowane czy ze skóry wyglądałyby
zdecydowanie za ciężko do lekkiej, zwiewnej Delty. Z kolei sandałków nie
chciałam zakładać, bo jednak suknia jest długa, elegancka, a ślub był
tradycyjnie, w kościele, a nie na plaży :) Kupowałam je jednak ponad rok przed
ślubem, kiedy niestety nie można było ich dostać ani w Polsce ani nawet w Europie.
W Europie dostępność była zerowa, musiałam szukać w sklepach internetowych w
USA. Niestety to był przełom maja i czerwca, a więc początek sezonu ślubnego.
Buty sprzedawały się jak świeże bułeczki, zostawały same skrajne rozmiary, a
mojego nie było. Gdy znalazłam w końcu Randalle w moim rozmiarze okazało się,
że sklep nie oferuje wysyłki do Polski, a gdy uzgodniłam ze znajomymi w UK, że
buty zostaną wysłane do nich, a następni oni prześlą mi je do Polski... butów w
moim rozmiarze już nie było. Kolejna próba za jakiś czas... i kupiłam. Niestety
po miesiącu oczekiwań na buty, gdy skontaktowałam się ze sklepem okazało się,
że w tym samym czasie 2 osoby kupiły buty w tym samym rozmiarze i ja byłam
druga, dlatego też transakcja została anulowana. W końcu zmęczona niepowiedzeniem
postanowiłam... zakupić czarne buty :) Stwierdziłam: dlaczego nie? Idealnie
będą pasowały do czarnej wstążki w talii, czarnych dodatków i całości wesela w
czerni i bieli. A to był właśnie jedyny kolor tego modelu, który był dostępny.
Panny młode na całym świecie kupowały białe, kremowe lub pudrowe Randalle, a czarne
nie cieszyły się takim powodzeniem, bo zdecydowanie nie jest to
"ślubny" kolor . Natomiast na naszym weselu jest to właśnie kolor
przewodni więc z perspektywy czasu jestem bardzo zadowolona z tego wyboru.
Czarne buty były mocnym akcentem i dodały charakteru całej stylizacji. Perfumy
także były od Badgley Mischka - zapach Fleurs de Nuit, miałam więc duet Badgley
Mischka ;)
Początkowo planowałam mieć jasne buty, ale biżuterię z
czarnym onyksem i czarny manicure. Jednak kiedy zakupiłam czarne buty
stwierdziłam, że nie chce już przesadzić z czarnymi akcentami i zdecydowałam
się na klasyczną, delikatną, jasną biżuterię i subtelny manicure w kolorze nude
z kryształkami. Miałam wiszące kryształowe kolczyki i dużą bransoletkę. Czarne
zaproszenia i karty informacyjne, wesele w czerni, czarne buty i pas do sukni
ślubnej... Nie, stwierdziłam, ze czerni może być za dużo jeśli do tego będę
miała czarne manicure i biżuterię :) Zdecydowałam się na czerń, aby było elegancko
a nie mrocznie.. Poza tym ślub odbiegał od tych tradycyjnych, z jednej strony
czarny kolor, z drugiej brak welonu, oczepin, rzucania bukietu, brak wodzireja,
tradycyjnych weselnych zabaw czy piosenek... Osoby starsze czy bardziej
tradycyjne i tak były w szoku, nie chciałam aby stylizacja panny młodej była aż
tak kontrowersyjna. Chciałam wyglądać subtelnie a mocne pojedyncze akcenty
miały tylko dodać całej stylizacji charakteru i sprawić, że nie będzie to
kolejna, nuda , banalna i przesłodzona ślubna stylizacja. Do tego zamiast
welonu miałam jedwabny kwiat z biżuteryjnym środkiem z londyńskiego butiku The
Weddie. Jeśli chodzi o bukiet to najpierw chciałam mieć anemony, które
kolorystycznie idealnie by pasowały. Nie zdecydowałam się na nie z kilku
powodów. Po pierwsze: ślub brałam w
sierpniu, a to nie okres na anemony. Po drugie: anemony są bardzo delikatne,
jak maki. Lato było tak upalne, że było mało prawdopodobne, że anemony
przetrwają całą ceremonię ślubną. Po trzecie: anemony są kwiatami trochę
polnymi, pasują do stylu vintage czy boho, niezbyt natomiast do wesela w stylu
glamour. Później chciałam mieć czarne kalie, ale zrezygnowałam z nich z tych
samych powodów, z których zrezygnowałam z czarnej biżuterii i manicure ;)
Ostatecznie wybór padł na klasyczny, okrągły bukiet z róż z biżuteryjnymi
szpilkami w środku, przewiązany czarną aksamitną wstążką z kryształkami.
Z fryzurą miałam duży kłopot. Najpierw chciałam mieć
rozpuszczone włosy ułożone w fale i zaczesane na bok. Później zaczęłam się
obawiać, że moje naturalnie kręcone włosy pod koniec wesela zaczną się puszyć i
nie będzie to wyglądało estetycznie, więc postanowiłam mieć elegancki i
klasyczny niski kok upięty nad karkiem. Miesiąc przed ślubem zmieniłam
ostateczną wizję i stwierdziłam, że najlepiej jednak czuję się we włosach
rozpuszczonych, tak jak chodzę na co dzień, ale ponieważ lato było upalne,
nadal obawiałam się o trwałość mojej fryzury. Postanowiłam połączyć te dwie
fryzury i ostatecznie miałam luźny, romantyczny kok, upięty nad karkiem,
natomiast kok był spięty bardzo luźno, z przodu wychodziło kilka pasm włosów,
więc wyglądałam tak jak wyglądam w rozpuszczonych włosach. Wyglądało to tak jakbym
z przodu, z jednej strony miałam rozpuszczone kilka pasm i z tyłu upięła je w
delikatny, romantyczny koczek oraz wpięła we włosy kwiat.
Druga suknia, a raczej sukienka ślubna, którą przebrałam
w trakcie wesela została uszyta według mojego projektu. Początkowo była to
gorsetowa suknia, mocno rozkloszowana, z ukrytymi kieszeniami. Suknia asymetryczna,
z przodu o długości przed kolano, a z tyłu sięgała aż do ziemi. Uszyłam ją ok.
10 miesięcy przed ślubem. Jednak 2 miesiące przed ślubem stwierdziłam, że
sukienka na zabawę weselna powinna być przede wszystkim wygodna, więc
zdecydowałam się ją całkowicie przerobić. Przede wszystkim wszyłam cieniutkie
ramiączka, które sprawiły, że suknia cały czas trzymała się na miejscu i nie
musiałam jej poprawiać. Dekolt miał kształt serca, a z tyłu zdecydowałam się na
głębokie wycięcie na plecach w kształcie litery V, które sięgało aż do talii.
Żeby jednak suknia się nie zsuwała, ramiączka zostały wszyte na krzyż. Całą
suknie mocno skróciłam, jednak nadal była asymetryczna, z dłuższym tyłem. Do
sukni chciałam mieć nowoczesne, tym razem złote dodatki (do pierwszej sukni
były srebrne). Metalowy, złoty pas w talii, złota bransoletka i sandałki nude
ze złotą blaszką wokół kostki. Ostatecznie postanowiłam jednak i do tej sukni
przechwycić motyw czerni, zdecydować się na czarny pas, który korespondowałby z
pierwszą stylizacją. Miałam więc czarny pas w talii, tym razem prosty, bez kokardki,
z tyłu zapinany na haftki jak gorset, zamszowe nude szpilki open toe ze
srebrnymi kryształkami, które były bardzo wygodne i świetnie nadawały się do
tańca oraz wyrazistą biżuterię: dużą ciemną kolię na szyję, delikatną
bransoletkę i małe, wiszące kolczyki. Cały zestaw dostałam od mojej mamy dzień
przed ślubem :)
Pan młody był ubrany bardzo klasycznie, oczywiście także
tylko w czerń i biel ;) Dominik zdecydował się na czarny smoking i białą
koszulę. Zrezygnował z butonierki, miał tylko białą poszetkę oraz obowiązkowo:
czarne lakierki ;) Początkowo Pan Młody miał mieć spinki "I love my
wife", ale zostały one kupione do garnituru, a ponieważ ostatecznie pan
młody był ubrany w smoking (spinki do mankietów musiały być okrągłe), to
zdecydował się na czarne, okrągłe, spersonalizowane spinki z białymi
monogramami. Ze względu na wieczorowy strój Pana Młodego ślub był dopiero o
godz. 19.00. W końcu smoking zakłada się tylko po godz. 18.00 ;)
Obrączki, na które się zdecydowaliśmy były niemieckiej
marki Saint Maurice. Są one nazywane najwygodniejszymi obrączkami na świecie.
Obrączki posiadają wewnętrzne wyoblenie (soczewkowy przekrój) powstałe na
podstawie wyników badań anatomii ludzkiego palca. Ponadto obrączki te posiadają
dożywotnią gwarancję stopu oraz na wypadnie kamieni :) A ponieważ marzyła mi
się ozdobna obrączka z 20 diamentami to dożywotnia gwarancja na wypadanie
kamieni mnie przekonała :) Obrączki, które kupiliśmy są wykonane z palladu -
metalu szlachetnego z grupy platynowców. Pallad jest bielszy od białego złota,
a trwalszy i bardziej odporny na zarysowania od platyny. Obrączki są dość
szerokie, z dwoma wygrawerowanymi paskami, w damskiej obrączce jest wprawione
20 brylantów. Po wewnętrznej stronie obrączek wygrawerowaliśmy napis "Amor
omnia vincit 9.8.2014".
Samochód, którym pojechaliśmy do ślubu oczywiście musiał
także być w czerni i bieli ;) Zdecydowaliśmy się na czarno-białego Citroena
B11, wyprodukowanego w Paryżu w 1954 r. W kościele chcieliśmy mieć surowy, nowoczesny
wystrój, a jednocześnie klimatyczny. Świece w szklanych wazonach wzdłuż ławek,
rozsypane płatki kwiatów, stojaki z kulami z gipsówki (która bardzo mi się
podoba ze względu na swoją delikatność, a kościół to było jedyne miejsce, gdzie
nieco rustykalna gipsówka pasowała) oraz skrzypce. Pomimo surowego wystroju
było bardzo romantycznie. Po wyjściu z kościoła czekali na Nas szczudlarze w
przebraniu aniołów, którzy sypali
płatkami kwiatów :)
Toast został wzniesiony przez Ojca panny młodej. W
kieliszkach z szampanem były mrożone maliny, które pełniły funkcję kostki lodu
:) Przed pierwszym tańcem gości otrzymali szklane buteleczki baniek mydlanych.
Zadaniem goście było dmuchanie baniek mydlanych podczas pierwszego tańca, aby
bańki można było uwiecznić na zdjęciach :) Nie ukrywam, że bańki mydlane miały
pełnić dwie funkcje: z jednej strony pięknie wyglądają na zdjęciach, a z drugiej
goście mieli się czym zająć podczas pierwszego tańca i nie patrzyli cały czas
na Nas, a ponieważ bardzo się stresowaliśmy było to dla Nas zbawieniem ;)
Podczas pierwszego tańca zaprezentowaliśmy prosty układ z kilkoma efektownymi
figurami do piosenki "Something stupid" Franka Sinatry.
Upominkami dla gości były migdały w białym lukrze,
zapakowane w czarne pudełeczka z białą kokardą i naszymi inicjałami. Staraliśmy
się, aby wszystko było spójne - począwszy od zaproszeń i kart informacyjnych,
przez tablicę usadzenia gości, winietki, upominki, karty menu czy księgę gości.
W każdym z tych papeteryjnych elementów w kółeczku wpisanym w ornament był nasz
monogram.
Na podróż poślubną zdecydowaliśmy się na Karaiby i rajską
Dominikanę. Oczekiwaliśmy słońca, białego piasku, turkusowej wody, palm i
pysznych orzeźwiających drinków - Dominikana była idealnym wyborem :)
Zdjęcia: AMMCSTUDIO
Zdjęcia: AMMCSTUDIO
Hotel Bulwar ma cudowna restauracje. Taka totalnie prosta, elegancka i schludna! I kojarze skad pana mlodego- nie wiem czasem czy nie ze szkoly, wszak jestem z Torunia;)
OdpowiedzUsuńopis Młodej powala... ale jeżeli jest konsultantem ślubnym to bez wątpienia wie wszystko i wie czego chce!:D
OdpowiedzUsuńurzekający tekst :)
idealnie zaplanowany dzień! Dopracowany w każdym szczególe! :)
OdpowiedzUsuńFajna stylizacja panny mlodej-taka z pazurem;)
OdpowiedzUsuńMiało być skromnie, a wyszło z przepychem. Ja jestem na nie, ale wiadomo najważniejsze jest zadowolenie Pary Młodej :)
OdpowiedzUsuńjest jedno określenie, które ciśnie mi się na usta.... "na bogato" ;)
OdpowiedzUsuńSkromnie? Jeden wielki przepych... ale kto bogatemu zabroni?
OdpowiedzUsuń